[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszyscy powstali, twarze wyciągały się, uśmiechnięte, płonąceciekawością.Naprzód, za majestatycznym szwajcarem, szła Kamila wsparta na ramieniuojca, barona Duvillard, który miał swoją dumną, wspaniałą minęzwycięskich dni.Ona, spowita we wspaniałą alensońską koronkę,przytrzymaną wieńcem z pomarańczowego kwiatu, W sukni z jedwabnegoplisowanego muślinu na białym atłasowym spodzie, była tak szczęśliwa, takpromieniała triumfem, że stawała się niemal ładna, a trzymała się takprosto, że zaledwie można było dostrzec, iż lewe ramię ma wyższe odprawego.Dalej szedł Gerard prowadząc matkę, hrabinę de Quinsac; on,bardzo urodziwy, bardzo elegancki, wyglądał nadzwyczaj poprawnie, ona, wsukni z jedwabiu w kolorze pawim, haftowanej paciorkami stalowymi izłotymi, miała w sobie niewzruszoną szlachetność i dostojeństwo.Aleoczekiwano przede wszystkim na Ewę, głowy wyciągnęły się, gdy ukazała sięu ramienia generała de Bozonnet, jednego ze świadków, najbliższegokrewnego nowożeńca.Miała suknię z tafty w kolorze vieux rose, przybranąbezcennymi walansjenkami, i nigdy nie wydawała się młodszą,rozkoszniejszą blondyną.A jednak oczy jej mówiły o wylanych łzach, chociażsiliła się na uśmiech, i w bolesnym wdzięku całej postaci wyczuwało sięjakieś wdowieństwo, żałosną ofiarę, jaką uczyniła z ukochanego mężczyzny.Monferrand, margrabia de Morigny, bankier Louvard, trzej pozostaliświadkowie, szli za nimi, prowadząc należące do rodziny panie.Zwłaszcza Monferrand, bardzo wesoły i beztroski, żartując swobodnie zdamą, której towarzyszył, drobną brunetką o zalotnej mince, wzbudził wielkąsensacją.W długim i uroczystym orszaku szedł jeszcze brat panny młodej,Hiacynt, na którym zauważono przede wszystkim frak nie znanego kroju, zpołami układanymi w duże, symetryczne fałdy.Gdy oblubieńcy zajęli miejsca przy czekających na nich klęcznikach, a obierodziny i świadkowie za nimi, w dużych fotelach z czerwonego aksamitu izłoconego drzewa, zaczęła się niezwykle uroczysta ceremonia.Proboszczparafii Madeleine sam odprawiał nabożeństwo, śpiewacy z Opery wraz zchórem kościelnym wykonywali wielką śpiewaną mszę, której organytowarzyszyły nieustanną pieśnią chwały.Rozwinięto cały przepych, całąwspaniałość świecką i religijną, jak gdyby chciano z tego głośnegomałżeństwa uczynić święto publiczne, zwycięstwo, datę oznaczającąapogeum jednej klasy społecznej.I nawet bezwstyd i bezczelność potwornegodramatu rodzinnego, które znali wszyscy i z którym tak się afiszowano,dodawały jeszcze ceremonii blasku ohydnej wielkości.Ale potęgę tegobutnego panowania odczuto zwłaszcza, gdy ukazał się monsignor Martha, wzwykłej komży i stule, aby udzielić błogosławieństwa.Wysoki, rześki iróżowy, uśmiechał się lekko z miną uprzejmej władczości; i z dostojnymnamaszczeniem wypowiedział sakramentalne słowa, jak kapłan szczęśliwy,że doprowadza do zgody dwie wielkie potęgi, kojarzy ich spadkobierców.Zciekawością oczekiwano jego przemówienia do nowożeńców.Okazał sięistotnie wspaniały, toteż on odniósł tutaj największy triumf.Czyż nieodbywało się to w kościele, w którym udzielił chrztu matce, tak jeszczepięknej, jasnowłosej Ewie, tej żydówce nawróconej przez niego na wiarękatolicką ku rozczuleniu całej śmietanki paryskiego towarzystwa? I czyż nietutaj wygłosił swoje trzy słynne konferencje o nowym duchu, które jegozdaniem dały początek upadkowi wiedzy, przebudzeniu się spirytualizmuchrześcijańskiego, polityce sojuszu, mającego zakończyć się podbojemrepubliki? I miał pełne prawo, aby w subtelnych aluzjach winszować sobiedzieła, skojarzenia syna zubożałej starej szlachty z pięcioma milionamimieszczańskiej heritiery, w której odnosili triumf zwycięzcy z roku 1789, dziśmający władzę w swo-ich rękach.Jedynie czwarty stan, lud, oszukany, okradziony, nieuczestniczył w święcie.Monsignor Martha pieczętował w tej parze małżonkównowe przymierze, urzeczywistniał politykę papieża, uparte dążeniejezuickiego oportunizmu, łączącego się z demokracją, władzą i pieniądzem,aby nimi zawładnąć.Przemawiając, monsignor Martha zwrócił się kuMonferrandowi, który uśmiechał się, i do niego zdawał się mówić życzącnowo zaślubionym chrześcijańskiego życia w pokorze i posłuszeństwie, wbojazni Boga, wspominając bożą rękę, żelazną pięść żandarma, któregozadaniem jest utrzymywać pokój na świecie.Wszyscy wiedzieli odyplomatycznym przymierzu biskupa i ministra, o tajemnym pakcie, wktórym obaj zaspokajali swoją namiętność władzy, chęć podboju ipanowania; i gdy obecni spostrzegli, że Monferrand uśmiecha się ze swądobroduszną, nieco kpiącą miną, sami również zaczęli się uśmiechać. Ach szepnął Massot, który pozostał przy Dutheilu gdyby staryJustus Steinberger zobaczył, że jego wnuczka wychodzi za ostatniego z roduQuinsac, toż by się ubawił! Ależ, mój drogi odrzekł deputowany takie małżeństwa są w bardzodobrym guście.Są w modzie.%7łydzi, chrześcijanie, mieszczaństwo, szlachta,wszyscy mają interes w tym, aby się porozumieć, aby stworzyć nowąarystokrację.Bo arystokracja jest potrzebna, w przeciwnym razie lud naspochłonie.Niemniej Massot szyderczo dowcipkował na temat, jaką minę miałby JustusSteinberger słuchając monsignora Marthy.I rzeczywiście krążyła wieść, żestary żydowski bankier od czasu nawrócenia się jego córki Ewy, z którązerwał był stosunki, interesował się wszystkim, co jej dotyczyło, traktował jąz czułą ironią, jak gdyby miał w niej bardziej niż kiedykolwiek skutecznenarzędzie zemsty i klęski przeciwko chrześcijanom, których jego rasa, jakutrzymywano, pragnęła zniszczyć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]