[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Na szczęście, Sindal nie rozdziawił ust, co książę zapisał na jego korzyść.Przerwał, aby upić łyk ponczu.- Gdybym miał tak jak on sześć małychcórek, które trzeba wyposażyć i wydać za mąż, też bym zaczął pić.Sindal przeniósł wzrok na księcia i spojrzał mu w oczy.- Wasza książęca mość, jej obecna sytuacja nie usprawiedliwia faktu,że przed laty uniemożliwił mi pan obronę honoru tej damy i mojegowłasnego.- To prawda.- Książę odstawił szklankę.- Ale co powiesz na to? Jejnajstarsza córka urodziła się sześć i pół miesiąca po ślubie - powiedziałprzyciszonym głosem, gdyż rozsiewanieplotek o dawnych szaleństwach tej kobiety nie miało sensu.- Twójdziadek wiele razy żalił mi się nad kieliszkiem brandy, Sindal.Ona cięwodziła za nos, a cały czas miała na oku lepszy kąsek.Raz czy dwazarzuciła nawet sieci na mojego syna Bartholomew, ale był sprytny i niemiał zamiaru wykorzystywać sytuacji.Powiem ci na pocieszenie, żeHorton okazał się łatwiejszy do manipulowania niż ty.Spojrzeli na mężczyznę, o którym mówił.Zachwiał się na nogach iwylał trochę alkoholu na ramię żony.Zapadło przedłużające sięmilczenie, a do pokoju dobiegały jedynie łagodny gwar przyjęcia orazdzwięki fortepianu, na którym ktoś wygrywał świąteczną melodię.- Zrobiono ze mnie głupca, ale to nie pan był tego sprawcą, waszaksiążęca mość - odezwał się cicho Sindal.Książę podał mu szklankę ponczu.- Z każdego młodzieńca można zrobić głupca.Sam kilka razy rwałemsię do pojedynków, zanim jej książęca mość mnie nie okiełznała.Ale Sindal go nie słuchał.Obserwował żonę Hortona, która próbowałaudawać, że dobrze się bawi, chociaż z całej jej postaci emanowałozmęczenie i poirytowanie, a księciu wydawało się nawet, że z trudempowstrzymuje wściekłość z powodu zmarnowanego życia.- Wygląda na dziesięć lat starszą.- Nie ma łatwego życia.Jest przyjmowana w towarzystwie, bo jejksiążęca mość tego dopilnowała, ale wszyscy wiedzą o jej nierozważnympostępowaniu.Każdy umie to sobie policzyć.Twój dziadek zapewniałmnie, że to nie może być twoje dziecko.- Skąd mógł to wiedzieć? Przez kilka miesięcy byłem zauroczony tąkobietą.I nadal nie mógł oderwać oczu od tej nieszczęśnicy i jej żałosnegomałżonka.- Znał cię - odparł książę, przemawiając tym razem niejako majętny iutytułowany arystokrata, sąsiad Sindala i przyjaciel jego zmarłegodziadka, ale jako ojciec Sophie.- Jestem panu winien przeprosiny, wasza książęca mość.Sindalwyciągnął rękę i uścisnęli sobie dłonie, a książę poczuł,że wreszcie może zamknąć sprawę, która trapiła go od wielu lat.- Nie musisz przepraszać, w każdym razie nie mnie.Ale St.Justwspomniał, że Sophie oczekuje twojej skruchy.Więc może zajmiesz siętym niezwłocznie, hę?Sindal odstawił szklankę, ukłonił się i oddalił zdecydowanymkrokiem, jak człowiek skoncentrowany wyłącznie na jednym celu.Książępodszedł do drzwi niedużego salonu.W tłumie gości wypełniających holodszukał wzrokiem żonę i widząc lekki niepokój w jej oczach, uspokoił jąnieznacznym uśmiechem zarezerwowanym wyłącznie dla niej.- Przeszedł koło mnie.- Sophie odwróciła się od klawesynu,szeleszcząc spódnicą, i podeszła do Vala.- Nawet na mnie nie spojrzał,Valentine.Czy nie jestem warta jednego spojrzenia?Znowu zmieniła kierunek i ruszyła w stronę wielkiej harfy.- Maggie powiedziała, że chętnie doleje mu trucizny do ponczu.Widocznie on woli poncz ode mnie.Co to jest?- Twoja peleryna.Musisz odetchnąć świeżym powietrzem i uspokoićsię, Soph.- Wcale nie chcę się uspokoić.Wytrzymał jej spojrzenie i pomyślał, że żona byłaby z niego dumna.Tylko odważny - albo bardzo głupi mężczyzna - próbowałby pocieszyćkobietę, której pękało serce.- A ja myślę, że chcesz się uspokoić, a nawet ustatkować, z Sindalem igromadką potomstwa.Poderwała głowę, a Valentine ucieszył się w duchu, że za dwa dniwyjeżdża.Jeszcze kilka aktów tego dramatu i przez następną dekadębędzie przeklinał święta z rodziną.- Pozbyłam się dobrego dziecka.Cudownego dziecka - odparła.-Oddałam je obcym ludziom.- Ten przeklęty dzieciak nie ma nic wspólnego z tym, że Sindal cięzranił.- Okrył jej ramiona peleryną i zaryzykował nawetlekkie uściśnięcie ramion.- Chodzmy na krótki spacer, Soph.To cipomoże odzyskać równowagę.Gdy wziął ją za rękę, uczepiła się go kurczowo.Od razu poczuł, że jejgniew zamienił się w rozpacz, że ciało ugina się pod brzemieniem żalu.- Odrzuciłam to dziecko, Valentine, ale nie wiem, czy nie odrzuciłamteż mężczyzny.Ani razu nie wyjaśniłam mu, o co mi chodzi.Sama niewiedziałam, o co mi chodzi.- Nie jestem pewny, czy chcę to wiedzieć.Daj spokój, Soph.Pójdziemy do kościoła, bo muszę sprawdzić, czy ten upiorny fortepianmnie nie zawiedzie.Ta cholerna pogoda nie wpływa dobrze na stareinstrumenty.- Ty i te twoje fortepiany - powiedziała, ale pozwoliła się wyciągnąćna taras.St.Just nadal pełnił straż przy oknach i aż podskoczył, gdy zobaczył,że brat ciągnie Sophie na taras.Val pokręcił przecząco głową, gdy St.Justnakazał mu gestem, aby wrócili do domu.Sophie była tak przybitanarastającym smutkiem, że nie dostrzegła tych manewrów.- On jest dobrym dzieckiem - mówiła.- A Harradowie są dobrymiludzmi.Ale Kit jest wyjątkowy, a oni nie mają doświadczenia zwychowywaniem chłopców.- Spędziłaś z tym dzieckiem tylko tydzień i uważasz, że znasz golepiej niż matka, która odchowała troje własnych dzieci?Przeszyła go piorunującym spojrzeniem.- Jesteś ograniczony, Valentine.Poczekaj, aż Ellen obdarzycię dzieckiem.Vim doskonale wiedział, jak należy postępowaćz Kitem.Doskonale.To nie ma nic wspólnego z doświadczeniem.Val wiedział, że podejmuje ryzyko, ale wolał ją podjudzać niżpocieszać.- Vim wiedział też doskonale, co robić z tobą, droga siostro
[ Pobierz całość w formacie PDF ]