[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nicholas Scott, który stanął w drzwiachjako ostatni, przewrócił zabawnie oczami w stronę Jonathana.Jeszcze przezchwilę z korytarza dobiegało echo głosów, by w końcu ucichnąć.Pan Stewart, nauczyciel historii, ścierał tablicę, wzniecając chmurę białegopyłu, która unosiła się w zalatującym stęchlizną powietrzu klasy.Był to wyso-ki, atletycznie zbudowany mężczyzna przed trzydziestką, o twarzy nieco za sze-rokiej i zbyt kanciastej, ale przyjemnej.Jego ramię kreśliło na tablicy szerokiełuki, jak gdyby rozgrzewał się do rzutu oszczepem.Skończywszy, usiadł przybiurku i skinął ręką na Jonathana.- A więc to twój esej.Jonathan poruszył się niespokojnie na krześle, przeczuwając, co teraz na-stąpi.- To znakomita praca, Palmer.Naprawdę pierwszorzędna.Jonathan poczuł przypływ gorąca na twarzy.- Dziękuję, proszę pana - odparł tonem, w którym duma mieszała się z za-kłopotaniem^.- Nie ma za co.Zasłużyłeś na pochwałę.W naszej bibliotece znajduje się dwa-naście książek o królowej-dziewicy, a ty, jak sądzę, przeczytałeś je wszystkie.- Nie wszystkie, proszę pana - zaprzeczył skromnie Jonathan.37Pan Stewart uśmiechnął się.Jego brązowe oczy emanowały ciepłem.Uni-wersytecka bluza, którą miał na sobie, sprawiała że przypominał raczej ucznianajstarszej klasy.Był jednym z niewielu nauczycieli, którzy nie nosili togi.- Czy historia jest twoim ulubionym przedmiotem?Jonathan skinął głową.- Dlaczego?Jonathan nie bardzo umiał znalezć odpowiedz na to pytanie.- Po prostu ją lubię, proszę pana.- Dlaczego lubisz historię?- Bo jest fascynująca!- Co cię fascynuje w historii? Wojny? Waśnie rodowe?Jonathana kusiło, żeby odpowiedzieć tak".Ale lubił pana Stewarta i chciałbyć wobec niego szczery.- Nie, proszę pana.To coś więcej.- Co?- Nie wiem, proszę pana.Trudno to ująć w słowa.- Spróbuj.Jonathan wzruszył ramionami i uśmiechnął się.- Spróbuj, Palmer.Chciałbym to wiedzieć.- Ponieważ historia wydaje się tak bardzo żywa.- %7ływa? Jak to?- To za sprawą tych ludzi, o których czytam, wielkich historycznych po-staci.Kiedy poznaję ich życie, dowiaduję się, co osiągnęli, poznaję niebezpie-czeństwa, którym musieli stawić czoło.- Przerwał, z wysiłkiem próbującznalezć odpowiednie słowa.- Powiedzieć, że oni istnieli, to o wiele za mało.Czytając o nich czuję, że i ja żyję.Pan Stewart usiadł wygodniej i uśmiechnął się do Jonathana.- Wiem, co czujesz.Kiedy byłem w szkole, koledzy nie mogli zrozumieć,dlaczego lubię czytać książki historyczne.Dla nich był to martwy przedmiot,a mnie wydawał się bardziej żywy niż wszystkie inne przedmioty razem wzięte.- Właśnie.To jest jak czytanie baśni, tylko że historia jest ciekawsza, po-nieważ wszystko w niej wydarzyło się naprawdę.- Dużo czytasz, prawda?Jonathan skinął ochoczo głową.- Prawie cały czas.- To widać po twojej pracy.A co czytasz w tej chwili?- Książkę o Człowieku w %7łelaznej Masce.- Czyją? Marcusa Robertsona?- Nie.Autor nazywa się Ashburton.Jest profesorem Uniwersytetu w Cam-bridge.- Dobra?- Zwietna! Zacząłem w niedzielę i czytałem całe popołudnie.To najlep-szy sposób spędzenia niedzieli: zatracić się w czytaniu dobrej książki.- Czy to pomaga ci zapomnieć o tych rozkoszach, które zaczynają się w po-niedziałek rano i trwają cały tydzień?38- Pomaga mi zapomnieć, że w ogóle tu jestem!Zamilkł raptownie, gdy uświadomił sobie, co powiedział.Spuścił wzroki zapatrzył się w czubki swoich butów, zdartych, zakurzonych, trochę przybru-dzonych.Gdzieś z oddali dochodził głos uczniów trzeciej klasy recytującychfrancuskie czasowniki.- Czy tego właśnie pragniesz, Palmer? Zapomnieć o tym, że tutaj jesteś?- Nie, proszę pana.- Jesteś pewien?- Tak, proszę pana.Podniósł wzrok.Pan Stewart przypatrywał mu się uważnie, lecz z jego oczuemanowało raczej współczucie niż potępienie.Kryło się w nich też pytanie, ale Jona-than wiedział, że ono nie padnie.Pewnych pytań nie zadaje się w Kirkston Abbey.Czekał, aż zostanie zwolniony.- Sytuacja poprawia się z biegiem czasu - rzekł nagle pan Stewart.- W imwyższej jesteś klasie, tym przyjemniejsza staje się szkoła.Wiem, że w tej chwi-li to słaba pociecha, ale naprawdę tak jest.Te słowa, tak życzliwie wypowiedziane, boleśnie uraziły Jonathana.Nicnie odpowiedział.- Nie wierzysz mi?Jonathan zaprzeczył ruchem głowy.Pan Stewart wyczuł wahanie chłopca.- A więc?- Paul Ellerson też tak mówił, proszę pana.To nazwisko, tak rzadko teraz wymieniane, zawisło w powietrzu jak bryłaołowiu.Pan Howard zaczerpnął gwałtownie tchu, ale milczał.- Twój esej był znakomity, Palmer - powiedział w końcu.- Naprawdę bar-dzo dobry.Uśmiechnął się niewyraznie.- Przepraszam, że cię zatrzymałem.Możesz odejść.- Tak, proszę pana.Dziękuję.Jonathan wykonał zwrot i skierował się do drzwi.Przed wyjściem odwrócił się i spojrzał na pana Stewarta, który siedział przybiurku i w zamyśleniu patrzył gdzieś w dal.Pan Stewart lubił Paula Ellersona.Wszyscy go lubili.Ale nikt nie wypowiadał już jego nazwiska po tym, co się stało.Jakby Pau-la Ellersona nigdy nie było.Jonathan odwrócił się i odszedł pospiesznie, jak gdyby uciekając przed emo-cjami, które w nim wezbrały.Biblioteka Kirkston Abbey mieściła się w olbrzymiej, wyłożonej dębowąboazerią sali napierwszym piętrze głównego gmachu szkoły.Okna wychodziłyna boisko do rugby i kaplicę.W tej chwili przebywało tam tylko kilku piątokla-sistów, którzy dobrze się bawili przy jednym ze stolików.Nie było widać żad-nego z nauczycieli.39Jonathan minął ich i skierował się do cmentarzyska słoni, znanego też jakosekcja nauk religijnych.Była to wnęka z ławką przy oknie, ukryta w odległymzakątku sali.Do roku tysiąc dziewięćset czterdziestego drugiego religioznawstwo zaj-mowało poczesne miejsce w programie nauczania Kirkston Abbey.WielebnyJohnson, szkolny katecheta, był adeptem starej szkoły teologii, tej, która z upo-dobaniem odwoływała się do ogni piekielnych i odoru siarki.%7ływiąc przeko-nanie, że młodzi są szczególnie podatni na diabelskie pokusy, wielebny John-son poświęcał swoje lekcje na szczegółowe badanie opasłych ksiąg teologicz-nych zapełniających bibliotekę, okraszając je bogatymi opisami męczarniczekających grzeszników w piekle oraz nawoływaniami uczniów, żeby prosiliBoga o miłosierdzie dla swoich nędznych dusz.W czterdziestym drugim roku Bóg istotnie zmiłował się nad uczniami Kirk-ston Abbey.Wielebny Johnson udał się z wizytą do brata w Londynie i zginąłpodczas bombardowania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]