[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie bała się dużych zwierząt.Nie raz pozwalała, by koń niósł ją na grzbiecie wdzikim pędzie przez lasy i hale, wiedziała, że one też się jej nie boją, że jąlubią.Rosły wałach parskał cicho, Johanna grzała się o jego ciepły bok.Zwierzę było chude, ale derkę miało grubą, dobrze je chroniła przed mrozem.RS 146Pochodnia przy wejściu buchnęła na moment większym płomieniem ioświetliła ulicę i domy po drugiej stronie.Johanna miała wrażenie, że coś sięporusza na granicy światła, ale płomień znowu przygasł i wszystko znalazło sięw cieniu.Serce biło niespokojnie.Przytuliła się mocniej do konia.U Marcella czułasię bezpieczna, więc i teraz nie miała chyba wielkich powodów do strachu.Gdyby zaczęła krzyczeć, ludzie usłyszeliby ją mimo hałasów w karczmie.Pozatym bardziej się bała tego, że będzie musiała znowu zejść po wąskich schodachdo piwnicy barona i jeszcze raz spojrzeć Remmermannowi w oczy.Tym razem nie ma wątpliwości, że profesor jest mordercą.Johanna cofnęła się pod niski daszek, gdzie nie mogła stać wyprostowana,ale czuła się tam bezpieczniejsza.Usiadła na snopku słomy, między nią a pustąulicą znajdował się koń.Druga pochodnia rozbłysła.Gdzie się podziewa Marcello?RS 147ROZDZIAA CZTERNASTYW końcu musiała chyba na chwilę przysnąć, w każdym razie siedziała zzamkniętymi oczami, bo nie zauważyła skradającego się między końmimężczyzny, dopóki nie stanął przed nią.Kiedy rzucił się naprzód, trzymał w rękach uzdę, podzwaniały metalowesprzączki.Może to właśnie ten zimny dzwięk kazał jej odskoczyć w bok, choćbyła nie całkiem przytomna, oszołomiona pomyślała: to musi być koszmarnysen.Ale nie zdołała uciec, runęła twarzą w tę cuchnącą masę, dłonie ślizgały sięna końskim nawozie.Napastnik rzucił się na nią, czuła jego ciężar.Jakbystajnia, niebo i wszystko zwaliło się jej na plecy.Wiedziała, że jest absolutniebezbronna, jedną rękę miała pod sobą, drugą on wykręcił na plecy.Trzymał jąw tym gnoju tak mocno, że ledwo mogła oddychać, a już w żadnym razie niebyła w stanie krzyczeć, choć to mogło być jej jedynym ratunkiem.Znowu powrócił obraz, który mignął jej na moment w blasku lampy, tenskradający się cień, i nagle wszystko stało się jasne.Ten wieczór, kiedy takprzestraszyła się na ulicy.wkrótce potem Ylvę zamordowano.tamtenmężczyzna w kapeluszu naciągniętym na oczy.Widziała go potem jeszczewiele razy, ale zawsze tylko w ułamku sekundy.I dzisiaj w nocy.Czułaniepokój, jeszcze zanim pojechała do majątku.Ktoś ją ścigał.Od dawna.Teraz męski głos szeptał jej coś do ucha, z trudem przełykała ślinę.Już i takszumiało jej w głowie z braku powietrza.- Moja najdroższa.bardzo mi przykro, ale wszystko powinno się odbyć tak,jak zostało zaplanowane.Jesteś piękną norweską górską kozicą.Ale widzisz,byłaś zdecydowana poświęcić życie.dla swojej tak szanowanej nauki.Czyżto nie piękne?Poczuła, że założył jej na szyję rzemień i że zaczyna go powoli zaciągać.Nawet nie mogła go przekląć, nie była w stanie wypowiedzieć jego imienia,choć przecież wymawiała je setki razy.Gotowa była umrzeć i dziwiła się, dlaczego jej ostatnie myśli przeniknięte sąsmutkiem, a nie gniewem.RS [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl