[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy tylko wrócę do Tokio, napiszę do ojca.Jednocześnie powiadomię ojca Yuriko i poproszę go rękę córki.Major pokręcił głową. Z całym szacunkiem dla pańskiej determinacji, Grane, ale mnie się to nie podoba.Zakładam się sto do jednego, że dostanie pan kosza. Wszystko mi jedno, niech wie, że już jej nie zostawię i że jest coś, co może pokrzyżowaćjego plany względem córki.Nie przekonały mnie jego argumenty.O mało nie straciłem Yuriko i to pozbawiło mniezdolności trzezwego myślenia.Co do jednego major pewnie miał rację: nerwy zaczynały odmawiaćmi posłuszeństwa.Spędziliśmy jeszcze razem wspaniały wieczór, a potem mój niespodziewany urlopzakończył się wraz z urlopem majora.Mogłem odwiezć Yuriko do Jokohamy, tym razempokonując serpentyny zdecydowanie wolniej. *W łagodnym świetle rzucanym przez rozwieszone lampiony tańczyłem wraz z mojąnarzeczoną wolnego walca, prowadząc ją spokojnie krok po kroku.Nawet jeśli jej zdrowa naturaszybko poradziła sobie ze skutkami wypadku, to i tak wydawało mi się, że jest kruchą japońskąlalką, cenną i piękną, symbolem Nipponu ubranym w czerwone ślubne kimono.Szeroki złoty obi obejmował jej talię, tworząc na plecach ogromną kokardę, gigantycznegomotyla o błyszczących skrzydłach.Hotelowa nei-san kunsztownie upięła jej włosy w wysoką,misterną fryzurę gejszy o zapachu kamelii.Niech damy z towarzystwa rozprawiają o małej japońskiej guwernantce, ile tylko chcą.Teraz pewnie wodziło za nami niejedno zazdrosne, a jednocześnie pełne podziwu spojrzenie.Blizniaczkom nie przeszkadzał powszechny dystans, głośno wyraziły swoje uznanie dla Yuriko izaraz puściły się w tan z dwoma eleganckimi amerykańskimi oficerami, zdającymi się byćnowicjuszami, tak wiele zadawali pytań pięknym córkom majora.My natomiast widzieliśmy tylko siebie.W jej oczach odbijało się światło lampionów, a wmoich jej urodziwy profil.Wkrótce prawie nie czułem, że trzymam ją w ramionach.Na konieczmęczona tańcem odfrunęła niczym motyl.Ruszyłem za nią szybko.Poszliśmy jeszcze na spacernad jezioro.Usiedliśmy na brzegu pod szumiącą brzozą i wodziliśmy oczyma za iluminowanymiłodziami zakochanych błąkającymi się bez celu po ciemnej tafli.Nad falami unosiły się cichedzwięki shamisenu.Kilku gości zaangażowało gejsze z pobliskiej herbaciarni.Tu i tam widać byłostojące na rufie, rozpalone hibashi, na którym hotelowy kucharz przygotowywał smakołyki nakameralny dinner we dwoje.Nie potrzebowaliśmy tych atrybutów, aby cieszyć się cichym szczęściem na nowodarowanego nam bycia razem.Również nasza czułość była spokojna i delikatna.Wiedziałem, żetrzymam w ramionach rekonwalescentkę, i czułem, że miłość, jeśli jest najczystsza i najgłębsza, niepotrzebuje żadnych gestów namiętności.Czułem się tak, jak gdybyśmy oboje stali na scenie wraz zGratią Hosokawą, której najpotężniejszymi środkami wyrazu okazały się milczenie i niewzruszonyspokój.Tym mocniej wystraszył nas niespodziewany blask błyskawicy.Skąd nagle w nieruchomympowietrzu zebrała się burza? Tafla jeziora jeszcze się nie wzburzyła, ani ośnieżonego szczytu Fudżinie spowiły chmury.Yuriko przytuliła się do mnie. Spokojnie, sweetheart, to tylko błyskawica bez grzmotu, gdzieś daleko na horyzoncie próbowałem ją uspokoić, ale czułem, że się boi. O, Donald-san, nie powinnam była tego robić.Założenie kimona ślubnego przedceremonią san-san-kudo przynosi nieszczęście!Przypomniałem sobie zabobonny strach jednej z kuzynek, na której ślubie byłemświadkiem.Otóż mówiła ona, że przyniesie jej to pecha, jeśli dzień wcześniej założy swoją białąsuknię, gdyż prosił ją o to jeden z jej braci chcący ją zobaczyć w tym stroju, zanim go wcielą dowojska.Do dzisiaj jest szczęśliwą małżonką.Opowiedziałem o tym Yuriko, ale przy następnymrozbłysku na nieboskłonie wstała z miejsca. You, my Yu zwróciłem się do niej  nie musisz się obawiać.Wszystko, co tylko zetkniesię z tobą, promienieje radością.Zanim jednak dotarliśmy do hotelu, lunął deszcz.Na szczęście udało nam się cało dojść doschodów zadaszonego tarasu. Widzisz  tryumfowałem. To też jest symbol, że naszej miłości niestraszna żadnaniepogoda.Rozstaliśmy się przed drzwiami.Yuriko trzymała się ściśle surowych zasad.Nikt w tymobcym środowisku nie mógł mieć okazji do rozpowiadania niepochlebnych opinii na nasz temat.Przed jej pokojem czekały już obie blizniaczki.Na pożegnanie zerwały dla niej ogromny bukietkwiatów.To nastroiło mnie bardzo pojednawczo i postanowiłem, że nie wrócę już do sprawywypadku.Gdy następnego dnia wczesnym rankiem zjeżdżaliśmy z przełęczy Long Tail, wulkan Fudżi ponownie otulił się nieprzeniknioną zasłoną chmur niczym władca kończący łaskawie krótkąaudiencję.Czerwone kimono porządnie zapakowane w jedwabną chustę spoczywało na kolanachYuriko.Mijając rajskie krajobrazy, nasz samochód zmierzał do celu, który wreszcie miał miprzynieść jasność i rozstrzygnięcie.Jednak mimo wszystko musiałem być wdzięczny majorowi. *Tym razem z prośbą o spotkanie i rozmowę do mojego przeciwnika Mori-san wysłałemsamego Sato-san.Czułem wewnętrzny opór, aby w tej prywatnej sprawie prosić o pomoc KioshiegoTanakę.Nieświadomie udało mi się trafić w dziesiątkę.Nawet jeśli nie był to oficjalny swat, tak jaktego wymagał obyczaj, to rodzic Yuriko przeczuwał, o co chodzi, gdyż niezwłocznie wyraził zgodę.Włożyłem więc ciemny garnitur, wsiadłem do skromnego forda i punktualnie w porzekaiseki zjawiłem się przed szkolnym barakiem w dzielnicy portowej.Również Mori-sanwyświadczył mi grzeczność, przyjmując mnie nie w niebieskim kombinezonie, lecz w świątecznymczarnym kimonie.Wypiliśmy powitalną herbatę i wymieniliśmy zwyczajowe uprzejmości, po czym Sato-sanskłonił się prawie do podłogi i przez dłuższą chwilę niczym aktor recytował tekst, który muzleciłem  prośbę o rękę córki, na zachodnią modłę i w przyjętej u nas formie.Ponieważ niczym reżyser trzymałem się na drugim planie, miałem czas, aby przyjrzeć siętwarzy Mori-san.Nie pojawiło się na niej ani jedno świadczące o zaskoczeniu drgnienie.Czekałcierpliwie, aż Sato-san skończy, jak gdyby mój swat mówił o pogodzie.Podał nam drugą filiżankę herbaty, a kiedy ją opróżniliśmy, odwzajemnił się wreszciepytaniem: Czy czcigodny Grane-san uważa, że przeciwieństwa narodowościowe, rasowe, klasowe iświatopoglądowe dadzą się pogodzić w takim małżeństwie?Oczywiście liczyłem się z takim zarzutem, więc odpowiednio poinstruowałem Sato-san, abywygłosił precyzyjnie sformułowaną odpowiedz nie będącą niczym innym jak daleko idącym  tak.Mori-san odstawił swoją filiżankę, pochylając się do przodu.Jego szczupła twarz w kolorzepergaminu była nieruchoma i bez wyrazu.Zaraz też Sato-san przeciągnął dłonią po mokrym od potu czole i zacinając się,przetłumaczył krótką ripostę. Proszę poinformować czcigodnego cudzoziemca, że niestety nie jestem w stanie podzielaćjego optymizmu.Po tych słowach, nie czekając nawet na odpowiedz, Mori-san wstał, uśmiechnął sięgrzecznie, a następnie skłonił uprzejmie.Poczułem się jak uderzony obuchem.Czyżby to równało się wyrzuceniu za drzwi natrętnegokonkurenta? Nie mieliśmy przecież nawet dziesięciu minut, żeby gruntownie roztrząsnąć zajmującynas problem i wypracować kompromis dotyczący różnicy zdań [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl