[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przy starej choinie, gdzie kupę szyszek naniósł dzięcioł, skręć na prawo i tam jużtrafisz na szlak do Tęczowego Mostu.Jakbyś zbłądził, nie denerwuj się, usiądz i słuchaj: niebawem%7łuraw z chaty da sygnał obiadu.Wtedy posłyszysz klekotkę Batory łakomej i ta cię na polanędoprowadzi.Coto pokręcił frasobliwie głową, westchnął i zawrócił.Rosomak poczekał, aż zniknął w gąszczu, i uśmiechając się, z daleka ruszył za nim.Chłopak zabłąkałsię po chwili, zaczął kluczyć, kręcić się w prawo i lewo, wreszcie po wielkich trudach dobrnął do polankize świerkiem.Wtedy posłyszał sygnał obiadowy, a wnet "bambolę" Hatory.Gdy jej rogaty łeb ukazał się w chaszczach, Coto odetchnął i puścił się jej śladem, na nic nie zważając.Ale Batora też nie pilnowała się żadnego szlaku: rżnęła prosto - łozy nie łozy, błoto nie błoto, ruczaj nieruczaj.Szczęściem, że była syta, więc się zbytnio do obroku nie kwapiła, boby jej nie sprostał.Zziajał się, zamoczył, podrapał twarz i ręce, aż spocony wydostał się na szlak szerszy i ujrzał przedsobą śmiejącego się Panterę.- Po łoskocie myślałem, że jakiś niedzwiedz zmartwychwstał i goni Batorę.A to ci pilno do miski,rekrucie.Brniesz jak łoś, na prostki, przez bagno!- Pantera wie, że sam, sam znalazłem gniazdo świtunki? Mam jajko!- Drozdowa co dzień w kurniku też znajduje jajka! Taka sztuka! Zwitunka! Wielka mi parada! Jaznalazłem hajstra.- Co to takiego?- Czarny bocian leśny.W ód z się ucieszy.Niedaleko było tego miejsca, gdziem łozę darł.- Będziemy razem wydmuchiwać!- Razem to trudno, ale zaraz ci pokażę, jak się robi, ino chudobę obrządzę.Pobiegli obaj do osady.Oparty o płot, już Rosomak czekał.- Nie zabłądziłeś? - spytał.- Owszem, ale uratowała mnie Hatora.- Nie łże - będą z niego ludzie! - rzekł Pantera.Coto poprosił zaraz o podręczniki i nawet nie czuł głodu, tak się tablicami zajął.- I to wszystko, to mnóstwo tu jest, żyje, gniezdzi się, śpiewa! - zawołał zdumiony, gdy zasiedli doposiłku.- Alboż tylko to! A ssaki, a gady, a owady, a rośliny! Tu jest tylu mieszkańców na ziemi, co gwiazd naniebie.- Ludniej niż w mieście stołecznym.- Tylko wybieraj, z kim chcesz zawrzeć bliższe stosunki.Damy ci listy polecające; ja do ryb i gadów;%7łuraw do badylów, wódz do ptasiego rodu! - rzekł Pantera.- Onegdaj byłem proszony na wesele jaszczurek z Wdowiej Polany.Galanto się odbyło: pan młody miałzielony fraczek, panna młoda kostium popielaty, bo zaraz pojechali na miodowy miesiąc pod wykrotwśród wrzosów.Sikory, naturalnie, plotkowały, żaby grały, drozd odśpiewał: Veni Creator; były różnemowy i przemowy familii, alem zapomniał, co prawili - wiem tylko, że w posagu był pień zmurszałypełen liszek i mrowisko przy nim.- Do ptaków mam największą ochotę.- To wodza stosunki.Ale jak cię gadzina utnie, to nie będziesz gada lekceważył.A wężowego króla zesrebrnym kamykiem na głowie wódz ci nie pokaże, a ja wiem, gdzie mieszka.- No i "domowego" też mu pewnie pokażesz - uśmiechnął się %7łuraw.Daj no tymczasem jaja do spreparowania! - rzekł Rosomak.Zajął się Coto, zainteresował, ciągnęło go do tablic i do tekstu, i do kolekcji, i do poszukiwań, i ledwiedoczekał się końca południowego obrządku i rozporządzenia zajęć i wypraw, po czym pełen zapałuznalazł się na ścieżce, obładowany sporą torbą, krocząc za Rosomakiem, który niósł na ramieniurozwidloną tykę, a w ręku wypchanego puchacza.Wyszli na piaszczyste polany, z rzadka brzozami i sośniną porosłe, i zatrzymali się wreszcie u wielkiegokrzaka jałowca.Spojrzał Rosomak na słońce.- Trochę za wcześnie.Długo posiedzimy, ale to dobra dla ciebie próba.W ptaszniczym zawodzie należymieć cierpliwość indyjską.Ptactwo najruchliwsze jest rano i wieczorem, o południu lubi sjestę.Maszdobry wzrok?- Niezły.- No to zajmujemy stanowisko!Na szczycie drążka umieścił puchacza i wbił tykę mocno w ziemię, tuż przy jałowcu.Z torby wydobyłcoś w rodzaju namiotu z lekkiej zielonkawej tkaniny i rozstawił na patykach, nadając jej kształt jakbyrozszerzenia krzaka; na szczycie przytwierdził Pęk sosnowych gałęzi.Wsunęli się obydwaj do środka,zasunęli wejściową szparę.- Usiądz jak najwygodniej i nie ruszaj się! Myśliwi na cietrzewich tokach siedzą w budkach z gałęzi, namrozie, czasami sześć godzin - to ciężkie; trzeba cierpieć, bez ruchu.Nam tyle czasu nie trzeba.Tykanazywa się w starym języku łowieckim stark, a nasza kryjówka szaterek.Teraz wyszukaj w tkaninieparę okrągłych otworów i wyglądaj!- A na co polujemy?- W ten sposób można polować na jastrzębie, wrony, sroki, sójki.Nie znoszą one puchacza i ledwie godojrzą, napadają z wrzaskiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]