[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A jednak.wybrała również Temple'a.Szokująca myśl.Dobry Boże.Wybrała go?Czy on na to pozwoli? Przesunęła wzrok na niego; zbliżał się do nich.Szedł po Kita.Oczy Temple'a były skierowane na nią.Zimne.Twarde.Ból zdrady.Znienawidziła to spojrzenie.Nie mogła go znieść.Odwróciła sięponownie do brata, który uśmiechnął się, tak jak uśmiechał się, kiedybyli dziećmi, a on chciał zrobić coś, co im obojgu zapewniłoby dobrązabawę i sprowadziło na niego, bez wątpienia, karę ze strony ojca.Schylił się i sięgnął po nóż leżący na podłodze.Po jej nóż.Pierwsza zobaczyła srebrny błysk.- Nie! - krzyknęła.Za pózno.Rzucił się furiacko na Temple'a, nie zważając na reguły.Zcałą siłą.Spojrzała na Temple'a.Nie patrzył na Kita.Patrzył na nią.DobryBoże.- On cię zabije! - Te same słowa, ale teraz znaczyły co innego.Jakoszalała wyrwała się z uścisku Bourne'a, rzuciła ku ringowi i chwyciłaliny, usiłując dostać się do Temple'a.By go ratować.Słowa utonęły w ryku tłumu.Wyli, jak stado psów na polowaniu,które zwietrzyły krew.Za sprawą Kita.Nóż utkwił głęboko w piersi Temple'a; krew wykwitła niczym prze-dziwny kwiat.Zamarła, już prawie na ringu.Ktoś szarpnął ją bezlitośnie z tyłu.Niewiedziała, że krzyczy, póki własny głos omal jej nie ogłuszył.Po raz pierwszy, odkąd dwanaście lat temu po raz pierwszy stanął naringu, Książę Zabójca padł na podłogę.Nie mogła oderwać od niego wzroku, od dziwacznego ułożenia jegonóg i od strumienia krwi, rozlewającego się złowieszczą plamą nawiórach podłogi.Na ring wskoczył wysoki, rudowłosy mężczyzna,który, ściągnąwszy kurtkę, uklęknął obok Temple'a, wykrzykującrozkazy, i pochylił się nad leżącym, żeby ocenić ranę.A potem Mara już nic nie widziała, bo widok przesłoniło jej kilkumężczyzn, którzy stanęli na ringu, próbując dostać się do Temple'a.Każdy chciał pierwszy wykrzyknąć nowinę.- Nie żyje!- Nie - szepnęła, nie chcąc w to uwierzyć.Co ona zrobiła?Temple był za silny, za wielki, zbyt żywotny, żeby to była prawda.Szarpała się w trzymających ją w żelaznym uścisku ramionach, chcącrozpaczliwie się uwolnić.Znalezć blisko niego.Przekonać się, że tonieprawda.- Nie, to nie może być prawda.Ramiona przytrzymały ją tak mocno, że poczuła ból.- Drogo za to zapłacisz, jeśli to prawda - szepnął jej Bourne zło-wieszczo do ucha.12Mężczyzni z Upadłego Anioła czuwali przy powalonym na ringutowarzyszu.Trzeba było trzech ludzi, żeby Temple'a stamtąd wynieść - Bourne'a,Crossa, klubowego finansisty, i Asriela - i cała trójka dyszała ciężko,kiedy weszli przez stalowe drzwi do prywatnych pokoi Temple'a, wpierwotnym zamyśle mających mu zapewniać spokój i ciszę.Opróżnili szeroki, niski stół i złożyli go na nim, a potem zapaliliwszystkie świece.Bez pytania Asriel ruszył na poszukiwanie gorącejwody, płótna i chirurga, chociaż nie było jasne, czy ten ostatni na cośsię jeszcze przyda.I mieli nikłą nadzieję, że pomoże ktokolwiek pozaBogiem.A właścicieli Upadłego Anioła Bóg rzadko traktowałłaskawie.Cross obejrzał ranę.- Nie zasypiaj, ciężki draniu.Jesteś za wielki, żeby się tak poddać.Temple drgnął.- Nie powinienem tu być.- Myśli przysłaniała mu mgła a język miałciężki.- Mam walkę do stoczenia.Cross odsunął jedno ramię Temple'a, żeby sprawdzić, gdzie dokład-nie tkwi nóż, i Temple wygiął się z bólu.- Stoczyłeś walkę - odezwał się cicho Justin, majordomus klubu,stojący nieco dalej.- Dwie walki.Temple pokręcił bezwładnie głową, jak zepsuta dziecinna lalka;majaczył.- Nie.Za daleko się posunął tym razem.Za długo to trwa.Jest ich zbytwielu.Bourne podszedł, żeby go przytrzymać; klął pod nosem.- To było dawno temu, Temple.Lata.Nie prowadzimy już walk naulicy.Drzwi pokoju otworzyły się, ale żaden z mężczyzn się nie odwrócił.Ten pokój był tak bezpieczny, jakby sam król tu leżał, walcząc o życie.Dostępny tylko dla tych, którzy znali najmroczniejsze tajemnice klubu.- Justin, wracaj na salę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]