[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie była w staniewydobyć z siebie głosu.- Szukałam cię - powiedziała hrabina z uśmiechemsatysfakcji.- Posy cię widziała.Sophie na moment zamknęła oczy.Och, Posy.Na pewnonie chciała jej wydać, ale często mówiła szybciej ni\myślała.Araminta przysunęła stopę bardzo blisko jej ramieniaunieruchomionego przez mę\czyznę, po czym uśmiechnęłasię złośliwie i przydepnęła jej dłoń.272- Nie powinnaś była mnie okradać - syknęła.- Teraz mogę wtrącić cię do więzienia.Prawda jest po mojej stronie.W tym momencie podbiegł do nich j akiś człowiek.- Policjanci są w drodze, milady.Zaraz zabierzemytę złodziejkę.Sophie przygryzła dolną wargę, modląc się w duchu,\eby policjanci dotarli na miejsce, kiedy lady Bridgertonwyjdzie z domu, a jednocześnie, \eby przybyli natychmiast,zanim pracodawczyni ujrzy jej hańbę.Zjawili się dwie minuty pózniej, wrzucili ją do powozu iodwiezli do więzienia.Po drodze rozmyślała o tym, \e Bridgertonowie nigdy sięnie dowiedzą, co się z nią stało.I mo\e tak będzie lepiej.21Ale\ wczoraj było zamieszanie przed domem ladyBridgerton przy Bruton Street.Najpierw widziano Penelope Featherington w to-warzystwie nie jednego, lecz a\ trzech braci Bridgertonów,co jest gratką nie łada dla biednej dziewczyny, która słynie zpodpierania ścian.To smutne, \e wracając do domu,wspierała się na ramieniu wicehrabiego, jedynego \onategomę\czyzny w tym gronie.Gdyby pannie Featherington udało się zaciągnąć doołtarza jednego z braci, oznaczałoby to koniec znanego namświata.Pisząca te słowa przyznaje, \e nie umiałaby się wnim odnalezć i musiałaby zrezygnować ze swojego zajęcia.Jakby tego było mało, niecałe trzy godziny pózniej przedtą samą rezydencją pewna młoda osoba została napadniętaprzez łady Penwood, która mieszka trzy domy dalej.Podobno kobieta, która, jak podejrzewa pisząca te słowa,pracuje u Bridgertonów, kiedyś słu\yła u hrabiny.LadyPenwood oświadczyła, \e dziewczyna okradła ją dwa łatatemu, i posłała biedaczkę do więzienia.Pisząca te słowa nie ma pewności, jaka kara obecniegrozi za kradzie\, ale nale\y podejrzewać, \e surowa, jeśliosobą pokrzywdzoną jest hrabina.Nieszczęsna kobietaprawdopodobnie zostanie powieszona albo w najlepszymrazie zesłana.Następnego ranka pierwszym pragnieniem Benedicta byłmocny drink.Albo trzy.Mimo skandalicznej poryzapomnienie jawiło mu się kusząco po emocjonalnychprze\yciach poprzedniego dnia.Wtedy jednak przypomniał sobie, \e umówił się nafechtunek z Colinem.Zwycięstwo nad bratem wydało mu sięraptem jeszcze bardziej kuszące, choć biedak nie miał nicwspólnego z jego paskudnym nastrojem.Po to są bracia, pomyślał z ponurym uśmiechem,wkładającstrój.Mam tylko godzinę - uprzedził Colin.- Po południumuszę się z kimś spotkać.Nie szkodzi.Wystarczy mi godzina, \eby cię pokonać.Gotowy?- Niezupełnie.Benedict zrobił wypad.- Mówiłem, \e jeszcze nie jestem gotowy! - wrzasnął Colin, robiąc unik.- Jesteś zbyt powolny.Bratzaklął pod nosem.- Co w ciebie wstąpiło?- Nic - warknął Benedict.- Dlaczego tak sądzisz? Colincofnął się na stosowną odległość.- Nie wiem - odparł z wyraznym sarkazmem.-Pewniedlatego, \e omal nie uciąłeś mi głowy.- Mam ochraniacz na florecie.- A tniesz jak szablą - odparował brat.275Benedict uśmiechnął się wyzywająco.- Tak jest zabawniej.- Nie dla mojej szyi.Na pewno masz w ręce floret? Bratłypnął na niego spode łba.- Na litość boską, nigdy nie u\yłbym prawdziwejbroni.- Tylko się upewniam.Gotów?Benedict skinął głową.- Zwykłe zasady - powiedział Colin.- En gardę! Obajprzybrali szermierczą postawę.- Nowy? - zapytał nagle brat, mierząc wzrokiemrękojeść jego floretu.- Mogę kiedyś go po\yczyć?Chętnie bym sprawdził, czy.- Tak! - warknął Benedict.- Zaczynamy?Widząc krzywy uśmiech Colina, zrozumiał, \e bratu chodziło o wyprowadzenie go z równowagi.- Jak sobie \yczysz.Benedict natychmiast ruszył do ataku, ale jak zwykleostro\ny Colin cofnął się o krok i z wprawą odparował cios.-Jesteś dzisiaj w piekielnie złym nastroju - stwierdził.- Miałem kiepski dzień.Ponownie zaatakował, ale brat zrobił zgrabny unik.- Aadna riposta - pochwalił, rękojeścią dotykając czoła wironicznym salucie.- Zamknij się i walcz - burknął Benedict.Colin roześmiał się i tym razem on przejął inicjatywę,zmuszając go do obrony.- Na pewno chodzi o kobietę - powiedział.Benedictz furią przystąpił do kontrataku.- Nie twoja cholerna sprawa.- Więc jednak kobieta - orzekł Colin z zadowolo-276nym uśmieszkiem i w tym momencie został trafiony wobojczyk.- Punkt dla mnie! - zawołał Benedict.- Tak - przyznał brat z lekkim ukłonem.Obajwrócili na środek sali.- Gotowy? Benedictskinął głową.- Kn gardę!Tym razem Golin pierwszy zrobił wypad.- Jeśli potrzebujesz rady.Benedict odparł atak z taką furią, \e brat a\ zatoczył siędo tyłu.- Gdybym potrzebował rady w sprawie kobiety, byłbyśostatnią osobą, do której bym się zwrócił.- Ranisz mnie.- Nie.Mam ochraniacz.- Na pewno lepiej sobie radzę z kobietami ni\ ty.- Doprawdy? - rzucił Benedict sarkastycznie i prze-drzezniając brata, powiedział: - Nigdy nie o\enię się zPenelope Featherington.Colin się skrzywił.- Nie wiedziałem, \e za mną stoi.Benedict zadał cios, ale czubek floretu o włos minąłramię przeciwnika.- To \adne usprawiedliwienie.Znajdowałeś sięw miejscu publicznym.Nawet gdyby jej tam nie było, ktoś inny mógłby cię usłyszeć i twoje oświadczenie trafiłoby do Kroniki".Golin ripostował jak burza i trafił go w brzuch.- Punkt.Benedict skinął głową.- Niezręcznie się zachowałem - przyznał Golin,idąc na środek sali.- Natomiast ty jesteś głupi.277-- Co to ma znaczyć, do diabla? Bratwestchnął i podniósł maskę.- Dlaczego nie zlitujesz się nad nami i nie o\eniszz tą dziewczyną?Benedict wytrzeszczył oczy i opuścił broń.Czy\by Colinnie zdawał sobie sprawy, o kim rozmawiają?Zdjął maskę i spojrzał mu w oczy.Omal nie jęknął.Jegobrat znał prawdę.Có\, nie powinien być zaskoczony.Eloisezawsze chętnie dzieliła się z Coli nem swojąwszechwiedzą.- Skąd wiedziałeś? - zapytał w końcu.Bratuśmiechnął się półgębkiem.- O Sophie? Zlepy by zauwa\ył.- Ale ona jest.- Pokojówką? I co z tego? Co się stanie, jeśli ją poślubisz? Wyklną cię ludzie, na których i tak ci nie zale\y? Do diabła, ja nie miałbym nic przeciwko temu,\eby zaczęły mnie unikać pewne osoby, z którymimuszę się stykać.Benedict wzruszył ramionami.- Nie obchodzi mnie ich reakcja.--Więc w czym rzecz?- To skomplikowana sprawa.- Czasami tylko tak się wydaje.Benedict wbił czubek floretu w podłogę i przez chwilęzastanawiał się nad tą uwagą.- Pamiętasz bal maskowy naszej mamy?- Ten, który urządziła dwa lata temu, zanim wy-prowadziła się z Bridgerton House?- Tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]