[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zresztą obie strony oddawały sobie wzajemne usługi.Toteż ten zacny i poczciwy człowiek okropnie był strapiony, kiedy w dzień pożaru wValpinson powrócił do Sauveterre.Tak był blady i znękany, że żona jego aż się przelękła. Chryste Panie! zawołała Auguście, co ci się stało?Panu Seneschalowi było na imię August.LRT Stała się rzecz okropna! odparł tak tragicznym tonem, że pani Seneschal zadrżała.Co prawda, pani Seneschal była bardzo skłonna do drżenia.Była to kobieta mająca lat czterdzieści osiem do pięćdziesięciu, mocna bruneta, niska,dobrej tuszy, a piersi jej na ciężkie próby wystawiały gorsety, których jej dostarczałyszwaczki, panny Mechinet, siostry pisarza.Za młodu posiadała ona ową piękność, którą Francuzi zowią demoniczną.Podstarzaw-szy się, zachowała rumiane oblicze, las czarnych włosów i prześliczne zęby.Nie była jednak szczęśliwa.Całe życie zeszło jej na pragnieniu posiadania dziecka i niedoczekała się go. To musi się wydawać niepojęte dla osób, które nas znają, mnie i pana Seneschala mawiała często. Bo to on był jednym z najpiękniejszych mężczyzn w Sauveterre, a jazawsze byłam zdrowa jak ryba.I zaraz, bez wzglętu na stopień poufałości z osobą, z którą rozmawiała, zapuszczała sięw najdelikatniejsze szczegóły tyczące tej materii, opowiadając o rozczarowaniach swoich imęża, o pobożnych pielgrzymkach, które odbyła, lekarzach, których się radziła, wreszcie otym, ile miesięcy przemieszkała nad morzem, żyjąc prawie wyłącznie rybami, których nielubi.Nic nie pomogło i gdy z latami znikły nadzieje, biedaczka zrezygnowała, a gorycz jej ża-lu zmieniła się z czasem w pewien rodzaj sentymentalnej melancholii, którą podsycała ro-mansami i poezjami.Miała zawsze w pogotowiu łzę dla wszelakich nieszczęść i słowo pociechy dla wszel-kich cierpień.To wszystko jednak nie przeszkadzało jej być panią domugospodynią całą gębą.Akając, słuchała opowiadania męża o wypadkach tej nocy.A gdy skończył rzekła: Biedna Dioniza! Ona gotowa z tego umrzeć.Na twoim miejscu, poszłabym natych-miast do pana Chandorego i opowiedziałabym mu delikatnie tę fatalną nowinę. A niechże mnie Bóg broni! zawołał pan Seneschal. I ty, tak samo, ani się ważtam chodzić!Bo trzeba wiedzieć, że zacny mer nie był wcale bohaterem stoicyzmu i najchętniej byłbysiadł na kolej żelazną i uciekł o sto mil, żeby nie być świadkiem boleści dziadka Chandore-go, ciotek Lavarande, a zwłaszcza rozpaczy Dionizy, do której był szczególnie przywiązany.Przy tym sam nie wiedział, co myśleć, i był zbity z tropu oburzeniem opinii publicznej;zaczął się wreszcie, sam siebie zapytywać, czy też Jakub naprawdę nie popełnił czasem tychzbrodni, o które go oskarżano.Na szczęście tego dnia czekało go wiele zajęć.Miał zarządzić sprowadzenie szczątkówdobosza Boltona i biednego Guillebauilta, wydać rozporządzenia co do przeniesienia z jaknajwiększą ostrożnością rannych przy ogniu żandarma i wieśniaka.LRTPrzede wszystkim poszedł poszukać domu dla państwa Claudieuse'ów i nie tak łatwo goznalazł.Nareszcie znaczną część popołudnia zajęła mu gorąca rozprawa z doktorem * Seignebo-sem.Doktor w imieniu, jak twierdził, znieważonej nauki, w imieniu sprawiedliwości i ludz-kości żądał natychmiastowego uwięzienia Cocoleugo, tego nędznika, którego bezwiedneświadectwo stało się podstawą oskarżenia.Domagał się, bijąc pięścią w stół, ażeby ten epi-leptyczny idiota został oddany do szpitala w drodze administracyjnej, a następnie pod rozpo-znanie ludzi biegłych w sztuce.Mer długo opierał się temu żądaniu, które mu się wydawało dziwaczne, ale pan Seigne-bos nalegał tak silnie i głośno, że w końcu wysłał dwóch żandarmów do Brechy z rozkazemdostawienia Cocoleugo.Atoli żandarmi wrócili w kilka godzin z pustymi rękami.Idiota zniknął.Nikt w całejokolicy nie wiedział, co się z nim stało. I pana to nie dziwi zawołał doktor Seignebos, którego oczy błyszczały spod zło-tych okularów ja widzę w tym niezaprzeczony dowód spisku na zgubę pana de Boiscora-na! Ależ do kroćset! Bądz pan spokojny odrzekł rozdrażniony pan Seneschal. Co-coleu nie zginął, znajdzie się!Doktor odszedł nie nalegając dłużej, lecz zanim wrócił do domu, wstąpił do klubu i tamw obecności przeszło dwudziestu osób oświadczył, iż ma dowód, że Jakub de Boiscoran jestofiarą swoich postępowych przekonań, że stronnictwo monarchiczne nie może mu darować,iż opuścił jego szeregi i że jezuici maczali w tym palce.Interwencja ta jeszcze bardziej zaszkodziła Jakubowi, co się niebawem okazało.Tego samego wieczora pan Galpin-Daveline przechodząc przez plac Nowego Targu zo-stał haniebnie wygwizdany.Naturalnie rozsrożony sędzia śledczy udał się do mera, jegoczyniąc odpowiedzialnym za zniewagę wyrządzoną sprawiedliwości w jego osobie i doma-gał się użycia jak najenergiczniejszych środków represyjnych.Pan Seneschal obiecał przedsięwziąć stosowne kroki i pobiegł do pana Daubigeona, pro-kuratora, aby się z nim porozumieć.Tam się dowiedział, co się stało w Boiscoran i zarazemo okropnym rezultacie śledztwa.Powrócił więc do siebie smutny, zmartwiony położeniem Jakuba i zaniepokojony barwąpolityczną, jaką ta sprawa zaczynała przybierać.Wśród tak ciężkich myśli spędził noc jak najgorzej i wstał w takim okropnym humorze,że nawet żona bała się do niego odezwać.Bo też nie na tym był koniec.Punkt o drugiej godzinie miał być pogrzeb Boltona i Guil-lebaulta i on przyrzekł kapitanowi Paranteau, że na nim będzie, opasany swoją szarfą, naczele części rady miejskiej.LRTI chciał właśnie kazać sobie przygotować galowy mundur, kiedy służący oznajmił muwizytę pana de Chandorego i jakiegoś drugiego pana. Tego tylko jeszcze brakowało! zawołał.Ale po chwili namysłu rzekł: Trochę wcześniej, czy pózniej, ta scena i tak się musi odbyć.Proś!Pan Seneschal niepotrzebnie tak się niepokoił i uzbrajał w siły moralne przeciw rozdzie-rającemu wybuchowi boleści.Osłupiał widząc, jak spokojnie i swobodnie pan Chandore przedstawia swego towarzy-sza: Pozwól sobie, mój drogi, przedstawić pana Emanuela Folgata, jednego z renomowa-nych adwokatów paryskich, który był tak dobry towarzyszyć margrabinie de Boiscoran,przybyłej dziś z rana do Sauveterre. Jestem tutaj obcy, panie merze odezwał się pan Folgat nie znam tutejszychzwyczajów, obyczajów, interesów, przesądów, jednym słowem tutejszych stosunków i z ła-twością mógłbym popełnić wielkie głupstwo, gdybym nie miał doradcy doświadczonego,rozumnego i pewnego.Pan de Boiscoran i pan de Chandore zrobili mi nadzieję, że pan ze-chce być tym doradcą. Z całego serca, proszę pana odpowiedział z ukłonem pan Seneschal, widocznieujęty tym objawem szacunku ze strony paryskiego adwokata.Przysunął gościom krzesła.Sam także usiadł wsparłszy rękę na poręczy skórzanego fote-la, gładził ręką świeżo ogolony podbródek. To bardzo poważna sprawa, moi panowie odezwał się nareszcie. Jak każda sprawa kryminalna odezwał się pan Folgat
[ Pobierz całość w formacie PDF ]