[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Rozmawiałem z chłopakami.Lenya Barzani.Siedemnaście lat.Mieszkała na czwartym piętrze.Mundurowi z interwencji są w mieszkaniu.Jenny kiwnęła głową.— Dzięki.— Nie ma za co.Wyszła z namiotu.Zostawiając za sobą równy ślad na śniegu, zbliżyła się do ogrodzenia z taśmy, które biegło tuż przy wejściu na klatkę schodową.Mój mąż zdradził mnie z kurwą.W naszym łóżku.Nie żyje siedemnastolatka, być może zamordowana.Skup się.Ja pierdolę, ale boli!Rozsadzało jej głowę.Ledwie wsiadła do windy, usłyszała hałas, który przybierał na sile.Jadąc, szperała w kieszeni w poszukiwaniu tabletek.Kiedy dotarła na czwarte piętro, jej oczom ukazał się chaos.Odsunęła z przejścia zapłakaną, wymachującą rękami kobietę.Wzburzeni sąsiedzi rozmawiali głośno w niezrozumiałym dla Jenny języku.Mundurowi cierpliwie starali się ich powstrzymać od wtargnięcia do mieszkania, w którym właśnie odbywały się oględziny.Lindh pokazała legitymację służbową i przecisnęła się przez rozgorączkowany tłumek do przedpokoju, w którym powitał ją kolejny funkcjonariusz.— Cześć, Jenny Lindh z dochodzeniówki.Co tu mamy?Policjant spojrzał do notesu.— Denatka to Lenya Barzani, siedemnaście lat.Kurdyjka z północnego Iraku.Jej ojciec, Schorsch Barzani, siedzi w salonie.Kiedy przyjechaliśmy, nikogo poza nim nie było w domu.Zdążyliśmy się trochę rozejrzeć.W pokoju i na balkonie panuje nieład.Jeden z techników właśnie to sprawdza.— Dzięki.Jenny minęła funkcjonariusza i przeszła dalej długim korytarzem.Na prawo — otwarte drzwi do sypialni.Jenny przystanęła i zajrzała do środka.Typowy pokój nastolatki.Na ścianie plakat z Justinem Bieberem.Toaletka, na której znajdowały się laptop, szminka, dezodorant i perfumy.Na niedbale zasłanym łóżku leżały zestaw głośnikowy do iPhone’a, pluszowy miś i różowe poduszki.Na krześle — para dżinsów, koszulka i bielizna.Pokój Lenyi?Jenny poszła dalej.Drzwi do kolejnych pokoi były pozamykane.Korytarz doprowadził ją do salonu.Mężczyzna na sofie wyglądał na jakieś sześćdziesiąt lat.Miał na sobie brązowe spodnie, beżową koszulę i brązowy sweter.Pochylony, szlochał z twarzą ukrytą w dłoniach.Obok siedziała policjantka, trzymając rękę na jego ramieniu; starała się spokojnie z nim rozmawiać.Jest boso.Wokół jego stóp mokra podłoga.Dlaczego?Lindh w przelocie przywitała się z policjantką, zauważyła przejście do kuchni i skierowała się w tamtą stronę.Z kieszeni wyjęła dwie tabletki paracetamolu, włożyła do ust, po czym nabrała w dłoń wody z kranu.Poczuła okropny smak rozpuszczającej się pigułki.Wpatrywała się w wodę w zagłębieniu dłoni jak w lusterko.Mieliśmy spędzić razem całe życie.Byliśmy szczęśliwi.Kupiliśmy dom.Miało nam się urodzić dziecko.Zawiodłeś mnie.Nie byłam dla ciebie dość dobra?Gwałtownym ruchem zbliżyła dłoń z wodą do ust, nabrała jeszcze trochę, zamknęła oczy i wypiła.Mijały sekundy, woda wciąż lała się z kranu, a Jenny stała z zaciśniętymi powiekami, słysząc cichą rozmowę policjantki z ojcem ofiary.Jenny, skup się.Odgarnęła niesforny kosmyk włosów i rozejrzała się dokoła.Kuchnia wyglądała zwyczajnie, od innych kuchni odróżniały ją jedynie ozdobne tkaniny na ścianach.Obrazki — pewnie o znaczeniu religijnym.Niezrozumiałe dla niej znaki.Kurdyjskie?Weszła do salonu.Policjantka wciąż siedziała obok Schorscha Barzaniego, trzymając dłoń na jego ramieniu.Przez okno Jenny widziała technika, który pochylony pracował na balkonie.Kiedy podeszła i otworzyła drzwi, mężczyzna podniósł głowę.— Cześć! Jenny Lindh z dochodzeniówki.Jak to wygląda?Technik przetarł czoło dłonią w plastikowej rękawiczce.— No więc, prawdopodobnie coś tu się wydarzyło.Śnieg jest podeptany i rozgarnięty, kilka doniczek spadło i się potłukło.Krzesełko nie ma nogi.Robię właśnie odlewy śladów butów.Zabezpieczyłem też włókna.Kiwnęła głową i już miała przymknąć drzwi, ale zapytała jeszcze:— Jak długo, twoim zdaniem, trwa upadek z czwartego piętra?Technik zawiesił wzrok gdzieś w oddali.— Z czwartego piętra… jakieś dziewięć sekund.— Dzięki.Jenny przymknęła drzwi.Dziewięć sekund.Wciąż rozsadzało jej głowę, ale ból zdawał się powoli słabnąć.Jenny usadowiła się naprzeciw mężczyzny siedzącego na sofie.Spojrzała na policjantkę.— Powiedział coś?Kobieta wzruszyła ramionami.— Że sama skoczyła.Jest zdruzgotany.Usiłował ją powstrzymać.— Kłócili się wcześniej?— Twierdzi, że nie.Nie? Hm, a więc beztroska Lenya z uśmiechem na ustach powiedziała ojcu, że zamierza skoczyć z balkonu.On wstał z sofy, poszedł za nią i próbował coś zrobić, ale nie starczyło mu siły, żeby powstrzymać siedemnastolatkę.Nawet nie dał rady zwlec się na dół, do miejsca, w którym jego córka leży martwa.— Chcę go u nas przesłuchać.Ma status osoby podejrzanej.Jenny pochyliła się ku mężczyźnie.— Schorsch Barzani…?Żadnej reakcji.Spróbowała ponownie.Mężczyzna powoli podniósł wzrok.Miał czerwoną, spuchniętą od płaczu twarz.Oczy mokre, w spojrzeniu pustka i rozpacz.— Panie Barzani, pójdzie pan z nami na komendę.Musimy porozmawiać.Rozumie pan, co mówię?Mężczyzna uczynił zrezygnowany ruch dłońmi.— Dlaczego nie możemy rozmawiać tutaj?— Względy praktyczne.— Nie myśli pani chyba…?— Nic nie myślę, ale muszę w spokoju z panem porozmawiać.Gdzie są pozostali członkowie rodziny?Znów gest wyrażający rezygnację.— Azad jest u kolegi.— Azad, czyli kto?— Mój syn.— Rozumiem.A pańska żona?— Razem z Larą pojechały do mojego kuzyna Naushada.— Kim jest Lara?— To moja córka.— Ile ma lat?— Czternaście.To coś w jego spojrzeniu, kiedy wymawia jej imię.— Rozumiem.Musi pan jednak pojechać z nami…Sztokholmska siedziba policji, Kronoberg, to architektoniczny kolos.Zajmuje cały kwartał.Szary i brzydki.Jest tam więcej działów, korytarzy i ludzi, niż mogłoby się wydawać.Przy stole w jednym z pokojów przesłuchań siedzi Jenny Lindh, a naprzeciw niej sześćdziesięciodwuletni Kurd.Mężczyzna wygląda na wyczerpanego i zaniepokojonego.Załamuje ręce.Już dawno przestał się rozglądać, patrzy przed siebie pustym wzrokiem.Jenny Lindh włączyła już dyktafon i skierowała mikrofon w stronę Schorscha Barzaniego.Zamierzała przeprowadzić zwyczajne przesłuchanie, zwane 24:8, od regulującego je artykułu i paragrafu, a następnie wnioskować u prokuratora o zatrzymanie.Jednak rozmowa się przedłuża i Jenny czuje się nieswojo.Nie ma tłumacza ani adwokata, a ich obecność dodałaby jej pewności.Schorsch Barzani nie chce zamilknąć.Rozmawiają prawie godzinę.O Lenyi.O nim.O całej rodzinie.O ucieczce z Hawramanu w północnym Iraku.O tym, jak starali się o azyl polityczny i otrzymali prawo pobytu — przed wielu laty.O ich późniejszym życiu.Lindh wciąż czuje pulsujący ból.Usiłuje odepchnąć myśli o własnych problemach, zrozumieć, co Schorsch Barzani chce jej powiedzieć.Takie tam pieprzenie.Stara śpiewka.To jasne, że sam zrzucił córkę z balkonu, tak jak inni muzułmanie zrzucali swoje córki czy siostry.Bo po przybyciu tutaj stały się zbyt szwedzkie — nie chciały żyć według tradycyjnych reguł, wolały chodzić na dyskoteki, palić papierosy, zakochiwały się.Łamały wszystkie zasady.Nie może być inaczej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]