[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. On nie, ale jego żona.Dwór królowej Nawarry jest dla nichschronieniem. Czyżbyś naprawdę obawiał się kobiety? Pamiętaj, że mówiszo córce umiłowanej siostry mego ojca, króla Franciszka. Królodwrócił się niecierpliwie.Tym razem Karol Lotaryński posunął sięza daleko. Wycofuję to, co powiedziałem, najjaśniejszy panie.Zresztąkrólowa Nawarry niechybnie uległa wpływom swego młodszegoszwagra, księcia Conde, który otwarcie popiera heretyków. Tak? Pierwsze słyszę.Cóż, będę musiał dokładniej się przyj-rzeć Nawarze.Moją kuzynkę jednak masz zostawić w spokoju.Tokrólewska krew, lepsza niż twoja, kardynale.Skoro Joanna chce byćekscentryczką, to wyłącznie jej sprawa. Król schylił głowę w ni-skich drzwiach i wyszedł na dziedziniec.Gwizjusz pospieszył za nim.228 A co z karą śmierci dla hugenotów?Henryk zdjął wierzchnią szatę, rzucił ją paziowi i wyciągnął rękępo rakietę, skinieniem głowy kwitując radosne powitania. Oczywiście, oczywiście rzekł z roztargnieniem. Kieruj-cie się obowiązującym prawem.tylko nie ruszajcie niemieckichnajemników.ich książęta są bardzo zapalczywi.Rozumiesz waść,na niektóre rzeczy trzeba na razie patrzeć przez palce. Królmachnął ręką, jak gdyby tą i wszystkimi innymi sprawami miała sięzająć niewidzialna siła ulokowana gdzieś nieco ponad jego lewymłokciem, i zajął miejsce na boisku przy wtórze okrzyków zachętydobiegających z położonego wyżej krużganka.Ziarno zostało zasiane, myślał Karol Lotaryński krocząc samot-nie przez wilgotne, śmierdzące korytarze Luwru.Rzuciłem podej-rzenie na Burbonów i Montmorencych.Gdyby tylko dobry Bógpozwolił staremu konetablowi zginąć w bitwie.Wąż pozbawionygłowy jest martwy i tak samo umrze potęga tego klanu, skażonegozbytnią niezawisłością myśli.Stąd już tylko mały krok do herezji.Dziś są bohaterami, lecz niewielkim wysiłkiem jutro zrobię z nichzdrajców.Inkwizycja się umocni, zyska wpływy, a wraz z nią Gwizju-sze jedyni bezspornie prawdziwi katolicy.Inkwizycją zaś rządzęja.Jeszcze trochę, jeszcze tylko trochę czasu, a będziemy mieć wrękach trzy królestwa.Był piękny wiosenny dzień dwa miesiące po tamtej znamiennejrozmowie.Na gałęziach drzew śpiewały ptaki, w zaułkach prze-krzykiwały się rozbawione dzieci, a z okien domów wychylały siękobiety, by głośno wymieniać plotki nad sznurami suszącego sięprania.Ale mieszkańcy pięknego domu przy rue de Bailleul niesłyszeli tych odgłosów wiosny.Zagłuszały je dudniące od piwnic postrych głośne, gniewne okrzyki Scypiona Montverta, bankiera, sza-nowanego obywatela i ojca rodziny.Wszyscy słudzy, nawet chłopiecostrzący w kuchni noże, chodzili na palcach i uciszali się wzajemnieudając, że nie słyszą ryków dobiegających zza zamkniętych drzwikomnaty syna i dziedzica domu Montvertów. Jak śmiesz zamykać drzwi przede mną, własnym ojcem!Otwórz, powiadam, bo inaczej podpiszę dokument, aby zamkniętocię w Bastylii jako wyrodnego syna! Kiedy mówię otwórz, maszotworzyć!Pani domu złapała się za serce, opierając się na ramieniu ciem-nowłosej bladej córki, która pobożnie wzniosła oczy ku niebu, przy-ciskając do piersi pięknie oprawny modlitewnik.229 Czy ty nie widzisz, młody człowieku, że życie przecieka ci przezpalce? Kiedy byłem w twoim wieku, wstawałem o świcie i uczyłem sięrzemiosła! Języków, prawa, finansów! Posłałem cię do najlepszychszkół w Bolonii, w Montpellier, w Tuluzie i z każdej cię wyrzucili!A teraz noce spędzasz poza domem, całe dnie zaś przesypiasz!Odpowiedział mu cichy szmer. Nie szukaj wymówek! Aajdaczyłeś się w spelunach sześciu kra-jów! Z kim się zadajesz? Czy z ludzmi szacownymi, którzy mogą ci pomócw życiu? Czy też z synami nędznych oberżystów, zabijakami ze szkół szer-mierczych, zubożałymi i okrytymi niesławą wierszokletami oraz wszela-kiej maści hołotą zbiegłą spod szafotu? Do takich właśnie ludzi ciągniemój jedyny syn niczym zwichrowany magnes! Mamo szepnęła młodsza siostra Mikołaja, kiedy ojciecumilkł, by zaczerpnąć tchu czy mogę wziąć Bernarda, żeby towa-rzyszył mi na mszę? Nicpoń! rozległo się na górze.Matka wzdrygnęła się. Ojciec kazał Bernardowi pilnować twego brata, żeby nie włó-czył się po szynkach i zamtuzach wyszeptała w odpowiedzi. AMikołaj już wstał, nie słyszysz? Bo w ogóle to Mikołaj powinien iść ze mną do kościoła, a niejakiś sługa.Gdyby choć raz dał się namówić! Tak bym chciała, żebypewnego dnia za moim wstawiennictwem dostąpił łaski Bożej! Och, moja kochana, dobra córeczko, dlaczego Pan Bóg dał ci ty-le cnót, a twemu bratu ani jednej? Słowo daję, ten chłopak wpędzimnie do grobu! Gdyby tylko mama zdołała namówić ojca, żeby pozwolił miwstąpić do zakonu. Wiesz, że ojciec sobie tego nie życzy.Kto przedłuży ródMontvertów, jeśli twój brat.Boże, jak ja przez niego cierpię! W twoim wieku byłem już człowiekiem poważnym i od-powiedzialnym! zagrzmiało z góry. %7łonatym! Miałem przed sobąprzyszłość! Jaką widzisz przed sobą karierę? Kondotiera? Płatnegozabójcy czy zawodowego szulera? No? Odpowiedz mi! Dobrze, ojcze.Rozpocznę nową kartę w swoim życiu.Na te słowa cały ruch w domu ustał.Matka i córka dyskretnie na-stawiły uszu i podkradły się do połowy schodów. Tak ciągnął Mikołaj. Już od dzisiaj.Daj mi zgodę na ślub,a wezmę się za jakiś szacowny fach, na przykład prawo, jak sobiezawsze życzyłeś.Kobiety westchnęły z ulgą.230 Nie tak szybko, nicponiu! O ile pamiętam, nie ukończyłeś stu-diów prawniczych na żadnym z trzech uniwersytetów.Kto mi zagwa-rantuje, że je podejmiesz i nie zaczniesz znów hulać? Nie! Dość tego!Pójdziesz do terminu, jak Pan Bóg przykazał.W genueńskim bankukrewnych twojej matki nauczą cię fachu, a co do ślubu, owszem, wyswa-tam ci rozsądną, przyzwoitą dzieweczkę z bogatej i zacnej rodziny. Właściwie, ojcze, jest pewna panna. Co!? jak śmiesz!!! Myślałeś, że w ten sposób zdołasz mnie po-dejść?Pani Montvert i jej córka spojrzały na siebie oczyma rozszerzonymi zezgrozy. Jest piękna, wysoko urodzona, uwielbia mnie, a ja.ja takbardzo ją kocham, że zrobiłbym wszystko, nawet został bankierem,żeby tylko zyskać twe błogosławieństwo, ojcze. Chodziłeś w zaloty bez mego pozwolenia?! Ostrzegałem cię, że-byś nigdy więcej nie ważył się tego robić! Sam przecież mówiłeś, że powinienem nawiązywać znajomości zludzmi dobrze urodzonymi i wpływowymi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]