[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Przypieczętowałem go własną krwią, jak ten Cygan - rzekł.Chciała zaprotestować i uświadomić mu, że ani na jotę nie jest taki jak Stephano.%7łe jest tylko nędznym naśladowcą i oszalałym głupcem w dodatku, ale w porę przypo-mniała sobie o broni.- Bardzo pomysłowo z waszej strony.- A teraz zabieram cię, tak jak on.Tyle że ja przywiozę cię z powrotem do Warren-ford, gdzie zostaniesz na zawsze.Kiedy tylko dojedziemy bezpiecznie do domu, oddamgrzechotkę ojcu i wreszcie to się skończy.Machnął pistoletem, pokazując Verity, że ma iść przed nim.Zeszli po schodach iskierowali się do drzwi do ogrodu.Verity zastanawiała się, czy rzeczywiście użyłby bro-ni.Trzymał pistolet tak, jakby go parzył.Hal zapewniał ją, że panika wywołana strachemjest przyczyną wielu niepotrzebnych śmierci podczas bitew.- Nie myślisz na serio, że z tobą odjadę.- Wypowiedziała te słowa specjalnie gło-śno w nadziei, że ktoś je usłyszy, zanim dojdą do drzwi.- Myślę.Wypchnął ją na zewnątrz i zawahał się.Zrozumiała, że niczego nie zaplanował inie wie, co robić.Nie mógł przecież pójść z nią do stajni i zażądać, aby przyszykowanopojazd odpowiedni do porwania dziedziczki.Stephano wiedział, jak taką rzecz przepro-wadzić, i był znakomicie przygotowany.Niestety, teraz też odpowiednio się przygoto-wał.Za ogrodową bramą widać było jego ogiera, osiodłanego i gotowego do drogi.Po-czuła nieprzyjemny ucisk lufy na plecach.Alexander popychał ją w kierunku konia, aona omal się nie roześmiała.Zor wyglądał, jakby chciał pożreć jej porywacza, a na pew-no nie pozwoli mu się dosiąść.Koń zarżał, gdy się zbliżyli, i Verity zyskała pewność, że nadzieje Alexandra sąpłonne.Tymczasem on machnął pistoletem i rozkazał:RLT- Wsiadaj.- Obawiam się, że koń mi na to nie pozwoli - powiedziała.Alexander stanął w bezpiecznej odległości od Zora, broń trzymał wycelowaną wnią.- Wierzy, że należysz do jego pana.Pozwoli ci się dosiąść.Prędzej.Wsunęła stopę w strzemię, naciągnięte za nisko dla niej, i nie bez trudu wdrapałasię na konia, siadając okrakiem jak mężczyzna.Zor uspokoił się, a wtedy Alexander usa-dowił się za nią.Objął ją w talii i szturchnął w plecy pistoletem.- Jedziemy do Warrenford.Westchnęła i szarpnęła za wodze.Zor ruszył stępa.Alexander odebrał jej wodze idał koniowi sygnał obcasami, żeby przyspieszył.Verity miała czas zebrać myśli.Powin-na być wystraszona.Została porwana przez mężczyznę, który trzymał przyłożoną do jejpleców broń, i Bóg jeden wie, co mogło się zdarzyć.Tyle że tym mężczyzną był Alexan-der Veryan.Przeżyć porwanie w jej wieku było doświadczeniem niezwykłym.Skorozdarzyło się to dwa razy w ciągu niecałych dwóch tygodni, mogła wyrobić sobie już naten temat jakieś zdanie.Od Keddintonów zabrał ją nieuzbrojony Stephano i było to prze-rażające.Do powrotu zmuszał ją uzbrojony Alexander i bardziej ją to złościło, niż prze-rażało.Pewnie byłoby inaczej, gdyby wierzyła, że rzeczywiście jest zdolny ją zastrzelić.Nie było to prawdopodobne chociażby z tego powodu, że uniemożliwiłoby mu osiągnie-cie celu, czyli poślubienie jej.Oczywiście pod warunkiem, że broń nie wypaliłaby przy-padkiem.Biorąc pod uwagę, jak niezręcznie obchodził się z pistoletem, i to, że jechalikonno, mimowolny wystrzał stanowił całkiem realne niebezpieczeństwo.W każdym razie, jeśli zamierzał wywrzeć na niej wrażenie, mógł przynajmniejznać najkrótszą drogę do własnego domu.Z początku, niezależnie od tego, że nie podo-bało jej się to, co zrobił, musiała mu przyznać, że ma tyle rozsądku, aby unikać głównychdróg i kluczyć dla zmylenia pościgu.Gdy dwukrotnie znalezli się w tym samym miejscu,nabrała wątpliwości i w końcu zrozumiała, że zabłądzili.- Istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie dojedziemy przed zmierzchem - dałaupust frustracji.- Znasz drogę do własnego domu czy nie?RLTPuścił luzniej wodze i znów poczuła silniejszy ucisk lufy na plecy.- Jeśli zrobi się pózno, zatrzymamy się na noc
[ Pobierz całość w formacie PDF ]