[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Już sądził, że go może nigdy w życiu nie ujrzy, gdy znowu %7łeligazjawił się w Barcinie.Achinger był już naówczas żonaty ze swojąwłościanką, i po ożenieniu tym, które choć niby szczęśliwe dziwniesię wiodło, podupadł i postarzał strasznie.W umyśle też jego zaszłyzmiany, temperament znacznie zwolniał, zamiłowanie spokoju sięwzmogło.Począł był ukazywać się wprzódy w Barcinie, gdzie gostolnikowa choć dosyć dumnie ale grzecznie i ludzko z jego jejmościąprzyjmowała, ale teraz dowiedziawszy się, iż %7łeliga tam osiadł,musiał dawny stosunek zerwać.Przez całe to półrocze nie było go wBarcinie widać; nie bardzo też po nim zatęskniono.Przypadł jakoś jarmark w Chełmie, a że Barciński wołów kilka parpotrzebował, ruszył nań.Tu najniespodziewaniej stanąwszy u Szmulana dole zetknął się zaraz w progu z Achingerem, który wprzódzajechał też do tego domu.Wychodząc do sieni spotkali się sąsiedzi.Kuternoga witał. Com ja jegomości takie wieki nie widział? zapytał stolnik aż mijuż tęskno.Wilczysko się ożeniło, uszy spuściło, ani was terazzobaczyć.Ale bo komu dobrze, ten swego kąta pilnuje. A żebyś jegomość wiedział, panie stolniku, com ja się za waminatęsknił zawołał gorąco Achinger.Mój Boże! dałbym ogon mojejherbownej wiewiórki, żeby kogo z Barcina najrzeć! ale ba! ale ba! O! o! czemużeś waszeci do Barcina po tę raritas nie przyjechał. No tak., gadajcie zdrowi. mruknął sąsiad a %7łeliga! A cóż on wam teraz szkodzi?Achinger głową potrząsł. Stolniku kochany rzekł mów sobie co chcesz, ta sałata co zgłowiastego szlachcica w słup na pana wyrosła, to inny gatunek ludzi.My to się i pokłócim, i wybijem, i wytargamy, i pokrwawim, ipocałujem i zapijemy sprawę i zgoda, ale z nimi jest rzecz inna.Jaktam w to pańskie serce żółci szlachcic zaleje, to mu dziesiątegopokolenia nie zapomną i nie przebaczą, to darmo.Miałem grubyzatarg z kasztelanem, kiedym wcale nie wiedział kto on był, może mito przebaczyć na oko, jak się upokorzę, ale żeby mi miał sprzyjać i wsercu nie chować nienawiści, to nie może być.Na to on magnat zmagnatów, jest to u nich we krwi.Stolnik począł się śmiać aż się za pas trzymał. Pluń waszeć na te przywidzenia odparł %7łeliga to %7łeliga, anie jakiś tam magnat, choć ma kroplę krwi ich w żyłach.Hodowało gonieszczęście, uczyła go bieda, hartowała pokuta, pozbył się nałogówpańskich, a co się tyczy uraz starych, to tak zapomina łatwo jaknikogo w świecie nie znam.Już na to wam szlacheckie słowo daję, żegdybyście jeno przyjechali a podali mu dłoń, uściśnie was i wszystkopójdzie w niepamięć.Nie wiem nawet zgoła czy jeszcze przypominasobie tę historię dawną, bo nigdy o niej i nie bąknął. Ale ba! przerwał Achinger. Słowem szlacheckim waści ręczę, że ono tak jest rzekł stolnik. Co bym za powód miał kłamać, a do domu sobie naprowadzaćniepokoju, gdybym się go choć najmniej obawiał? Czy to stolnik tu sam? spytał. Sam przybyłem woły kupić i wracam zaraz do domu. A ja tu z moją jejmością rzekł ciszej Achinger bo ja bez niejnie stąpię, jadę na jarmark i ją z sobą biorę; zawsze to bezpieczniej,weselej chciałem powiedzieć, jeżeli stolnik pozwoli, na przekąskę?mam z sobą bigos i kiełbasę, a jajecznicę Rózia usmaży taką, że palceoblizywać.Ej namów się stolniku! Ale ba! do trzech nie gadaj, głodny jestem jak poczterdziestodniowym poście, tylko się boję abym waści nie zrobiłkłopotu.Jużem myślał sobie kazać dać Szmulowej ryby po żydowsku,ale to pieprzne u nich takie, że potem w gardle jakby świecę zapalił. A mój ojcze i dobrodzieju! zawołał Achinger toć mi honorzrobisz i łaskę, wstąpiwszy do mnie na bigos.Jużci się u mnie niestrujesz, za to ci ręczę.Rózia gospodyni nie lada.Stolnik szepnąwszy coś faktorowi, którego po woły posyłał, sam sięspokusił, i gdy Achinger drzwi mu otworzył do izby, poprawiwszypasa i wąsa wszedł w bardzo dobrym humorze.Przy stole, na którym stała kobiałka podróżna z owym bigosemprzyobiecanym, siedziała właśnie pani Achingerowa.Stolnik który jejnie widział od kilku miesięcy, byłby może nie poznał, tak sięzmieniła, a prawdę rzekłszy wyładniała i wyszlachciała.Już to się istrój wykwintny do tego przyczyniał.Wyglądała całkiem na idealnąpastuszkę z obrazka Boucher lub Vatteau.Choć do małego jechałamiasteczka, wzięła przecie pod sukienkę robron, który jej kibić i takwysmukłą, jeszcze bardziej do osy czynił podobną.Miała na nimsukienkę jasną w bukiety kwiatów rzucaną z gorsecikiem wciętym izręcznym, na wierzch jubkę karmazynową aksamitną z futerkiem, naszyi fontazik czarny, włosy utrefione do góry zamaszysto, jasne, a nanich czarną też koronkową osłonę spiętą pod brodą; trzewiczkihaftowane, na koreczkach, i pończoszki kolorowe, które dość krótkieubranie dozwoliło oglądać.W tym wszystkim dziwnie jej było do twarzy, twarzyczka też bez różui bielidła biała i różowa, usteczka z dołkami na uśmiechy, oczy dużeszafirowe z rzęsami które się spać kładły na licu, gdy powiekiprzymknęła, czyniły ją podobną do obrazka na cukierku nęcącegooczy.Pomimo, że się tak w niej wszystko uśmiechać chciało, a dowesela zdawało stworzonym, mimo tych dołków, mimo tych oczutrochę figlarnych, mimo wyrazu twarzy całej, przygotowanej aby poniej igrała młodość ochocza, wyglądała pani Achingerowazakłopotana, smutna, zafrasowana, przelękniona, a trocha tejnieśmiałości wieśniaczej, którą zachowała z dawnego stanu, czyniła jąjeszcze ponętniejszą, nadając urok niewinności niemal dziecięcej.Na widok stolnika zmieszała się jeszcze więcej, powitała gowyuczonym niskim ukłonem i spojrzała na męża niespokojnie,zabierając się sprzątać ze stołu zarzuconego zapasami z kobiałkidobytymi. Otóż nam Pan Bóg dał miłego gościa choć na popasie rzekłAchinger kochana moja panno zajmijże się byśmy go czym przyjąćmieli; ja już w waszym imieniu przyobiecałem jajecznicę.Rózia żywo się chwyciła, zarumieniła niezmiernie, nie wiedziała copocząć, miała straszną ochotę sama zaraz zabrać się do kuchnipodróżnej, ale sobie przypomniała, że mąż gderał często gdyzbytecznie się zapomniawszy, nie dość godność swą szlacheckiejmałżonki szanowała.Była więc między młotem a kowadłem, chcącusłużyć, a bojąc się rozgniewać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]