[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Penda.Własną krwią.Peg odpowiada cicho:- Dziękuję.Następnie łan schodzi z głazu i na schody wspina się kolejny jezdziec, Mutt Malvern,i wszystko się powtarza.Peg nacina mu palec, a on trzyma wyciągniętą rękę, z którejskapuje krew.- Matthew Malvern.Skata.Własną krwią - mówi, spoglądając w dal ze skały, jakbyszukał kogoś szczególnego wśród widzów, a jego usta układają się w coś w rodzajuantyuśmiechu.W duszy cieszę się, że nie jestem jego adresatką.Jeden po drugim jezdzcy wchodzą na skalę, wyciągają dłonie, wypowiadają swojenazwiska i imiona koni.Peg Gratton dziękuje im, a potem schodzą na dół.Musi ich byćze czterdziestu.Widziałam już w gazecie reportaże z wyścigu, ale w finałowej gonitwieliczba uczestników nigdy nie zbliżała się do czterdziestki.Co się z nimi wszystkimidzieje?Mam wrażenie, że zapach krwi dociera aż tutaj.Jezdzcy wciąż wspinają się na głaz, żeby dać sobie naciąć palec i ogłosić, że startująw wyścigu.Im bliższa jest chwila, kiedy sama będę musiała tam wejść, tym bardziej się trzęsę,tym bardziej jestem zdenerwowana.Jednak uświadamiam sobie również, że czekam, ażna skałę wkroczy Sean Kendrick.Nie wiem, czy to dlatego że się z nim ścigałam, czydlatego że widziałam, jak stracił tamtą klacz, czy dlatego, że kazał mi się trzymać zdaleka od plaży, gdy nikt inny się do mnie nie odezwał, czy tylko dlatego, że jegoczerwony ogier jest najpiękniejszym koniem, jakiego w życiu widziałam -w każdymrazie w jakiś nieodgadniony sposób ten tajemniczy chłopak intryguje.Zapach krwi drażni moje nozdrza.Sean wchodzi na skałę jako jeden z ostatnich jezdzców.Ledwo go rozpoznaję.Najego wystających kościach policzkowych rozsmarowana jest krew.Wygląda szokująco iniepokojąco, surowo i bezbożnie, czujnie i drapieżnie.Jak ktoś, kto wspiąłby się na tęskałę, nawet gdyby miał brodzić w prawdziwej ludzkiej krwi, nie tylko w tych kilkukroplach owczej.Zastanawiam się nagle, co tego wieczoru robi ojciec Mooneyham - może w zaciszukościelnych murów modli się za swoich parafian, żeby zostali przy zdrowych zmysłach inie zatracili siebie dla pogańskiej bogini klaczy Epony? Ale też zastanawiam się, jakabogini, gdyby nawet istniała, zadowoliłaby się miseczką zwierzęcej krwi.Widziałamkrew owcy, widziałam też martwego człowieka i potrafię dostrzec różnicę.Sean Kendrick wyciąga rękę.- Ja pojadę.- Kiedy to mówi, czuję się ciężka, jakby moje stopy wrosły w skałę, naktórej stoję.Peg Gratton nacina mu palec.Właściwie wcale nie przypomina Peg Gratton, nieteraz, gdy stoi tam w blasku ogniska, z twarzą ocienioną przez dziób ptaka.Jego głos jest ledwo słyszalny.- Sean Kendrick.Corr.Własną krwią.Rozlega się gromki aplauz tłumu, do którego dołącza Elizabeth, chociaż sądziłam, żejest zbyt dumna na takie reakcje.Sean nie podnosi głowy ani nie przyjmuje owacji zwdzięcznością.Wydaje mi się, że jego usta znowu się poruszają, lecz to tak niewyraznyruch, że nie jestem pewna.A potem schodzi z głazu.- Teraz ty - mówi Elizabeth.- Na górę.Nie zapomnij, jak się nazywasz.Choć jeszcze przed chwilą byłam zmarznięta, w tej sekundzie czuję, że płonę.Unoszędumnie głowę i okrążam skałę, żeby na nią wejść w ślad za innymi.Wydaje się rozległajak ocean.Chociaż z pewnością jest solidna, mam wrażenie, że się przechyla i ugina,kiedy po niej stąpam.Wciąż powtarzam w myślach: Ja pojadę.Własną krwią".Nie chcę się pomylić zezdenerwowania.Teraz widzę oczy Peg Gratton, błyszczące i przeszywające mnie, spod dziobategokapelusza.Wydaje się grozna i potężna.Czuję na sobie uwagę wszystkich mieszkańców Skarmouth, Thisby i wszystkichturystów, których wypuścił stały ląd.Stoję dumnie wyprostowana.Będę tak samo groznajak Peg Gratton, nawet jeżeli nie mam wielkiego ptasiego nakrycia głowy, pod którymmogłabym się ukryć.Jestem odważna.Mam swoje nazwisko, a to zawsze miwystarczało.Wyciągam rękę.Ciekawe, czy będzie bolało
[ Pobierz całość w formacie PDF ]