[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dlaczego nie podaje panumleka z miodem i naparu z ziół przed śniadaniem i przed snem?- Nikomu nie mówiłem o tych skurczach - przyznał.- Nie dokuczają mi takbardzo na co dzień.Dzisiaj jest gorzej, bo dużo chodziłem.- Dlaczego? - Rzuciła mu przestraszone spojrzenie.- Jeśli wolno mi spytać?- Przez większość popołudnia szukałem bratanicy, która wymyśliła sobie, żebędzie zwiedzać okolicę bez pozwolenia matki, i mojej żony, która.no cóż,szukam również żony.- Och.Widział, jak się skrzywiła, jakby nie rozumiała, i znowu zapadło krępującemilczenie.Chcąc je przerwać, Rand powiedział: - Nie martwiłbym się takbardzo, ale byliśmy dzisiaj z Sylvan w przędzalni.Clover Donald spojrzała mu prosto w twarz. Po co?Uśmiechając się do niej uspokajająco, powiedział: - Dziwię się, że niesłyszała pani plotek.Wszyscy we wsi wiedzą.Zamierzamy uruchomićprzędzalnię.Clover cofnęła się, jakby porażona piorunem.- Clover? - Wstał, myśląc, że zle się poczuła.Na pewno tak wyglądała.-Clover?Poruszała ustami, a pózniej z trudem krzyknęła: -Nie może pan!- Co pani chce.?- Nie może pan.On pana zabije.Wszystkich was zabije.Czy nie wie pan, żenie znosi, gdy ktoś sprzeciwia się jego woli?Zaskoczony i przerażony, Rand spytał: - Woli Pana? - Nie, głupcze.Pastora.Boże miłosierny, coś ty uczynił?*Duch nigdy nie pojawiał się za dnia, ale teraz przy-deptywał jej spódnicę ibała się go bardziej niż w nocy.A jednak nie mogła do końca zrozumieć, że pa-stor, który zrobił tyle dobrego, jednocześnie wyrządził tyle krzywd.%7łe zezłowieszczym błyskiem w oczach czekał, żeby ją zabić.Sylvan wyszeptała: -Niemożesz tego zrobić, wielebny.Biblia mówi.Wyprostował się i zagrzmiał: - Jak śmiesz pouczać mnie, co mówi Biblia.Niestudiowałaś na uniwersytecie, nie uczyłaś się po nocach Pisma Zwiętego napamięć, gdy wisiała nad tobą grozba ojcowskiej dyscypliny.- Wściekły, uniósłrurę, a coś za jego plecami spadło z hukiem na ziemię.Odwrócił się, na chwilętracąc kontrolę nad sytuacją.Sylvan wyrwała spódnicę spod jego stopy.Zachwiał się.Zerwała się narówne nogi i zaczęła biec.Unosząc wysoko spódnicę, przeskakiwała przez maszyny, deski i gruz.Zbijącym sercem i wyciągniętą szyją biegła jak koń, który próbuje wygraćnajważniejszy wyścig swojego życia.Musiała wydostać się na zewnątrz.Musiała wydostać się z przędzalni.Im dłużej biegła, tym bliżej była słońca.Wypadła na zewnątrz i wrzasnęła triumfalnie.Udało się jej! Udało się jej, bo uciekając wiedziała coś, czego on nie wiedział.Betty nadchodziła z pomocą.Ryzykując, obejrzała się za siebie.Nie biegł za nią.Nie biegł za nią.Nie było go nigdzie w pobliżu.Przędzalnia sprawiaławrażenie opuszczonej, chociaż wiedziała, że tak nie było.W środku był James,wielebny Donald i.Gail.Gail, która zrzuciła coś na ziemię, żeby pomóc jej w ucieczce.Czy pastorszukał przyczyny hałasu? Czy znajdzie Gail? Dzielną Gail, którą on nazywał dzieckiem grzechu.Sylvan musiała wrócić.Zacisnęła pięści na myśl o tym, ale w swoim życiumusiała się już zmierzyć z gorszymi rzeczami niż zabójczy kaznodzieja.Wi-działa rannych pod Waterloo i była przy nich, gdy umierali.Wściekłość zastąpiła strach.Widziała mężczyzn umierających za królową iojczyznę, a teraz pastor, który uważał się za karzącą rękę Boga, zabił Gartha iShirley, okaleczył Nannę, a teraz, w desperackiej próbie powstrzymaniapostępu, chciał skrzywdzić ją i Gail.Widziała tyle śmierci, a teraz tenduchowny, jak plaga, przynosił jej jeszcze więcej.Pochylając się nad kopczykiem kamieni, który Gail usypała dla swojego ojca,Sylvan podniosła dwa z nich i zważyła je w dłoniach.Nie mogła mieć zajętychrąk, ale chętnie wzięłaby je wszystkie i obrzuciła wielebnego Donalda grademkamieni.Zasłużył na to.Gdyby tylko wiedziała, gdzie był i co zamierzał.Zciągnęła szal z ramion, włożyła do środka kamienie i zawiązała go.Uniosłaszał i zaczęła skradać się do środka.A potem wyprostowała się i uniosła podbródek.Po co ma się skradać, skoropastor albo obserwuje ją, stojąc w mroku, albo nie zwraca na nią uwagi i szukaGail.- Wielebny Donaldzie! - zawołała, starając się mówić pewnym głosem.-Wracam.Chcę, żeby odłożył pan rurę.- Czekała na wybuch śmiechu, ale nieusłyszała nic, nawet wrzasków Jamesa.To było gorsze niż śmiech.Otworzyła szeroko oczy, wchodząc do przędzalni, z której kilka chwilwcześniej z taką radością uciekła, ale na zewnątrz odzwyczaiła się od mroku.Szła, potykając się o belki, leżące na podłodze.Wiedziała, że wchodzi wpułapkę, ale musiała odwrócić uwagę wielebnego od Gail.- Wielebny Donaldzie! - zawołała.- Nie wierzę, że duchowny jest w stanieusprawiedliwić morderstwo księcia Clairmont.- Wkraczała w mrok i pra- gnęła jeszcze raz zobaczyć prawdziwego ducha.Potrzebowała pomocy.- Niewysadził pan przędzalni w powietrze, prawda?- Nie żeby zabić jego wysokość! Podskoczyła, choć spodziewała się gousłyszeć.Szybko odwróciła się do pastora, który zakradł się od tyłu i odciął jej drogęucieczki.Uderzyła łokciem w belkę.- Ach! - Złapała się za bolące miejsce i ka-mienie w szalu zagrzechotały uderzywszy o drewno.Stał w mroku, ale nad jego głową jaśniało światło z zewnątrz.Spojrzał zdezaprobatą na biały, koronkowy woreczek, który trzymała w dłoni.- Co trzy-masz w ręku, moje dziecko?Miała ochotę ukryć swoją broń, jak chłopiec przyłapany z żabą w kościele.Jednak uniosła brodę.- To do obrony.- I co ci to da? Nie możesz tego użyć.Jesteś zbyt wrażliwa.Jego pewność siebie zaskoczyła ją.Czy rzeczywiście mogłaby zadać komuśból? - Użyję tego w obronie dziecka.Uniósł głowę, rozejrzał się po gruzach i dębowych belkach.- A więc to Gailchowa się w przędzalni.- Nie!Spojrzał na nią.- Nie ma sensu zaprzeczać.Inaczej nie wróciłabyś tutaj, skoroudało ci się uciec.Mimo obłędu był przebiegły.Uświadomiła sobie, jak bardzo pragnęła ocalićGail.Gail straciła tak wiele przez tego człowieka; nie zasługiwała na to, żebystracić również życie.- Może wróciłam, żeby spojrzeć w oczy mordercy.- Nie jestem mordercą! - Kawałek dachu zwisał tuż na ich głowami.Pastorspojrzał w niebo, jakby szukając boskiej pomocy w pohamowaniu tempera-mentu.- To była Boska sprawiedliwość.Złość i zmęczenie sprawiły, że powiedziała: - Wiele bzdur słyszałam wswoim życiu, ale żadna nie była większa niż to, że wysadzenie przędzalni byłoBoską sprawiedliwością. Wydał się jej wyższy, gdy głębokim, nieprzyjemnym głosem powiedział: -Nic nie rozumiesz.Należy ci się wyjaśnienie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl