[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tak.- mruknęła do siebie.- Słucham? - spytała Rachela.- Nie, nic takiego, Rachelo - odparła i ruszyła w stronę drzwi.- Wychodzę naspacer.- W tym? - Rachela pokręciła głową z niedowierzaniem.- Ale nie chodz zadaleko.Jak tu zaczyna padać, to wiadomo, \e będzie powódz.Trący wyszła, przyrzekłszy, \e będzie się trzymać domu.Kiedy przechodziłaprzez podwórko, czuła wzrastającą siłę wiatru, który rozwiewał jej włosy.Cienka, bawełniana sukienka łatwo chłonęła krople deszczu i oblepiała jej ciało.Ale postanowiła jeszcze nie wracać.Szła bez celu, chciała jedynie na chwilęwyjść z domu.Bezwiednie skierowała się w stronę pastwiska dla koni.Przechodziła tu\ koło stajni.Nie widziała Slade'a, ale on widział ją wyraznie i nie był tym zachwycony.Cholera, wcią\ jeszcze tu była! Przyglądał się jej uwa\nie.Była jeszczepiękniejsza, ni\ pamiętał.Jeszcze piękniejsza ni\ w snach, które co nocy goniepokoiły.Co miał z nią zrobić? Przecie\ ju\ dobrze wiedział, \e nie jest muobojętna.Ale, z drugiej strony, miał wa\niejsze problemy na głowie.Zmarszczył czoło i zastanawiał się, co Rachela zdą\yła naopowiadać ichgościowi.Pocierał dłonią kilkudniowy zarost na brodzie i rozmyślał, czy Trącywcią\ byłaby tu, gdyby znała całą prawdę.Wątpliwe.Zatem, je\eli jegorozumowanie było słuszne, wcią\ nie wiedziała, kim on jest.Ale dlaczego niewyjechała, jak planowała? Czy\by czekała na jego powrót? Chciała się z nimjeszcze raz spotkać? Tylko po co? Niespodziewanie poczuł, jak narasta w nimtamto przedziwne uczucie gorąca.Jakby trawił go od środka jakiś płomień.Czy\by i dla niej wspomnienie pocałunku było tak \ywe, \e chciała konieczniejeszcze raz powtórzyć tę noc? Nie miał \adnych wątpliwości co do siebie: nigdyjeszcze niczego tak bardzo nie pragnął.Ale, na Boga, to był tylko pocałunek.No, niezupełnie.Kiedy oplatała gopięknymi nogami, kiedy kosztował słodycz tych najpiękniejszych piersi, jakiekiedykolwiek widział.Zabrał swoje rzeczy, pustą ju\ torbę na jedzenie i wyszedł ze stajni.Wiatr byłtak silny, \e miał kłopot z zamknięciem drzwi.Głos, który rozległ się tu\ zanim, nie zaskoczył go.- Proszę, proszę.Powrót marnotrawnego.- cedziła słowa.- Nie zaczynaj - ostrzegł.Spojrzał na nią lodowatym wzrokiem.Robił wszystko,\eby nie dostrzegać tych pięknych, zielonych oczu, rozwianych włosów.Byłaśliczna.Trący nie mogła uwierzyć własnym uszom.Jak on śmiał? Przecie\ to ona jeststroną pokrzywdzoną.Przez niego straciła tydzień swojego cennego czasu.Mógłby się wysilić i okazać nieco skruchy.A na tym zarośniętym obliczu, wtych szarych oczach nie było nawet śladu skruchy.Ten człowiek byłniemo\liwy.Jak\e idiotyczny była myśl, \e w nim coś" jest.- Dlaczego miałabym cokolwiek zaczynać? - odparła.- Czy tylko dlatego, \esterczę tu ju\ bezczynnie od pięciu dni, bo muszę na ciebie czekać, \ebyzałatwić kilka spraw? Mój Bo\e, jakie to głupie, \e zdenerwowałam się z takbłahego powodu.- Daruj sobie ten ironiczny ton - powiedział Slade.Denerwowały go drzwi, któreza nic nie chciały się domknąć.I jeszcze ta bezsensowna wymiana zdań.Rzuciłna ziemie wszystkie rzeczy i zajął się drzwiami.- A więc przeszkadza ci mój ton? A jak znosisz wściekłość? A co powiesz namałe morderstwo? Mam właśnie ochotę cię zamordować.Trudno było zachowywać się spokojnie na tym wietrze, ale nie musiała udawać.Była wściekła.Nie planowała wcześniej takiego ataku na Slade'a, ale te\ nieprzypuszczała, \e mo\e być a\ tak nieprzyjemny.- O co się wściekasz? Dostałaś to, czego chciałaś, nie?Ten drań mówił o tamtej nocy! Ma czelność sugerować, \e ona zabiegała o towszystko! Nie poka\e po sobie, jak bardzo ją tym zranił.Uśmiechnęła się nawet.- A, tamto - powiedziała lekko, udając, \e ju\ dawno zapomniała o chwilachspędzonych w jego ramionach.- Nie za to chcę cię zamordować.- Doprawdy?Trący tryumfowała w duchu.Nareszcie wytrąciła go z równowagi.Wyglądał nazdezorientowanego.Teraz trzeba było go jeszcze pogrą\yć.- Oczywiście \e nie.Dlaczego tak pomyślałeś? Ale fakt, \e wyjechałeś w góry,\eby bawić się w trapera, kiedy dobrze wiedziałeś, \e przyjechałam tu zobaczyćranczo, to inna sprawa.Nie sprawia mi nieopisanej przyjemności siedzenie tu iczekanie, a\ znudzi cię ła\enie po górach i ganianie za niedzwiedziami, czy cotam robiłeś przez pięć dni.- To po co czekałaś? Przecie\ mogłaś sobie obejrzeć ranczo beze mnie.Wiatr wzmógł się tak bardzo, \e ledwie się słyszeli.- Pogadamy o tym pózniej - krzyknęła Trący.- Co?! - najwyrazniej wiatr skutecznie ją zagłuszył.Nagle niebo nad ichgłowami rozdarła błyskawica.Tu\ po niej nad ziemią przetoczył się głuchy grzmot.Niebo rozwarło się.Zaczęły spadać ogromne krople.Slade otworzył drzwi do stajni.- Właz - powiedział.Przebiegła koło niego.Zabrał swoje rzeczy i wbiegł za nią.Zamknął za sobą starannie drzwi.- Po co się kręcisz na dworze w taki deszcz?- Kiedy wychodziłam, nie było a\ tak zle.- Ale ju\ od godziny było wiadomo, \e tak będzie.- A co ciebie wygnało z kryjówki? - starała się zmienić temat i próbowała choćtrochę wysuszyć, zupełnie przemoczoną sukienkę.- Ja się nie ukrywałem!- To przecie\ oczywiste, \e się ukrywałeś.Nie rób ze mnie idiotki, Slade.Wielemo\na o mnie powiedzieć, ale na pewno nie to, \e jestem głupia.- Tak mi sięprzynajmniej wydaje, dodała w myśli.Deszcz bił miarowo o blaszany dachstajni.Brzmiało to jak sto perkusji, grających jednocześnie.- To grad! - wykrzyknął nagle Slade.Podbiegł do drzwi i uchylił je nieco.- Alewali.- dodał cicho.- Ja te\ chcę zobaczyć - powiedziała i przecisnęła się do drzwi.- Mój Bo\e,jeszcze nigdy nie widziałam takiego wielkiego gradu! - szepnęła.Rzeczywiście,widok był niesamowity.Grad wielkości kamieni spadał na ziemię z taką siłą, \ekilka razy jeszcze się od niej odbijał.Slade czuł jej bliskość, dotykające go udo, dłoń na ramieniu.Wiedział, \e jeślinatychmiast się nie odsunie, nastąpi to samo, co wtedy.A będzie bardzo\ałował, jeśli to się powtórzy.Raptownie odsunął ją od drzwi, zamknął je i oparłsię o nie plecami.Starał się na nią nie patrzeć.- Będziemy musieli tu poczekać, a\ skończy się gradobicie.To nie powinnodługo potrwać.Skąd to nagłe uczucie bliskości? pomyślała Trący.I tak gorąco.Za małopowietrza.Cofnęła się kilka kroków.- Mógłbyś trochę uchylić te drzwi? Strasznie tu duszno.- Nie ruszył się zmiejsca.Przyglądał się jej rozpalonym policzkom, był zafascynowany dziwnym,jakby wystraszonym wyrazem jej oczu.To i tak nic nie pomo\e, pomyślał.Zbytwiele wydarzyło się między nimi, \eby teraz mogli tak bezkarnie spędzić kilkachwil w odosobnieniu.Ona te\ o tym myślała, tak samo jak i on.I chocia\zachowywała pozorną obojętność, nie była w stanie zapomnieć tamtej nocy.Dlatego właśnie wcią\ jeszcze tu była.Zdawał sobie sprawę, \e nie potrafiłaby go odepchnąć, gdyby do czegoś doszło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]