[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Włączyłem czajnik, czując, jak coraz bardziej miesza mi się w głowie.Po chwili znalazłem sposób,żeby powrócić do terazniejszości.- Potrzebuję domowego numeru Michaela Warnera.Początkowo nie zrozumiała, co do niej mówię.- Kogo?- Michaela Warnera.Potrzebuję jego numeru domowego.Odwróciłem się i popatrzyłem na nią.Dopiero teraz dotarło do niej, że byłem w Waszyngtonie.- Co im powiedziałeś? - zapytała.Chyba nigdy wcześniej nie wyglądała tak żałośnie.- %7łe przeprowadzam twoją ocenę.W każdym razie rozmawiałem tylko z Blaszanym Mickeyem -odparłem, wstawiając wczorajsze kubki do zlewozmywaka.- Blaszany Mickey! Super.- Roześmiała się, ale od razu wróciła do poprzedniego nastroju.- Po co ci jego numer?Przyniosłem kawę i postawiłem ją na niskiej ławie przed sofą.- Przekazałem mu parę pytań, żeby poszperał na ich temat.Jeśli nie zadzwonię, by posłuchaćjego odpowiedzi, to może to uznać za dziwne.Wypiła pierwszy łyk, zastanowiła się chwilę i wyrecytowała numer.Nie miałem długopisu, alewyskrobałem go na okładce książki telefonicznej kluczykiem do samochodu i oderwałem ten kawałekokładki.- Niedługo wrócę.Odstawiła kawę i wstała.- Jeszcze trochę za wcześnie, nie sądzisz?Miała rację, ale zależało mi na tych informacjach.- Mam to gdzieś.Płacą mu za służbę dwadzieścia cztery godziny na dobę, no nie?Budki telefoniczne były po drugiej stronie drogi przy basenie i kortach, zaledwie pięćdziesiątmetrów od domu.Na prawo od nich stały automaty do sprzedaży gazet, jeden z USA Today , a drugiz Fayetteville Observer Times.W świetle lamp ulicznych dojrzałem niewyraznie zdjęcie lasu napierwszej stronie Timesa.Nie miałem ochoty zawracać sobie głowy czytaniem tego, co tam napisali.Sądząc po wielkości kałuż, musiało naprawdę solidnie padać, kiedy spaliśmy.Było tak ciepło iwilgotno, że bluza zaczęła mi się przyklejać do pleców.Wolałbym, żeby pogoda się ustatkowała.Wyciągnąłem strzęp okładki z książki telefonicznej oraz kartę i wybrałem numer.Po chwili usłyszałemrozespane Halo?.Był bardzo rozespany, ale opanowany i czujny.- To ja, Nick.Przepraszam, że dzwonię tak wcześnie, ale nie mogłem wczoraj dotrzeć do telefonu.Udało ci się coś?Usłyszałem szelest pościeli, kiedy poprawił się na łóżku, trzymając przy uchu telefon.- O, tak, poczekaj, wezmę sobie oczy i jestem do dyspozycji.Zamilkł na chwilę, szukając okularów.Nie miałem ochoty rozmawiać przez telefon całą noc, więczacząłem pierwszy.- Nasi dwaj przyjaciele, o których rozmawialiśmy - co zamierzają przez resztę tygodnia?Rozejrzałem się, by sprawdzić, czy ktoś mnie obserwuje.Samo to, że ktoś dzwoni o tej porze, niebyło niezwykłe, gdyż mieszkania nie miały telefonów.Trzeba było dysponować własnym aparatem.- No cóż, skończyli robotę i spędzą środę i kawałek czwartku, ściskając ludziom dłonie ispotykając się z prasą i telewizją, żeby wszyscy widzieli, jacy są fajni i jak dobrze się wszystko ułożyłopodczas ich wizyty.Czy to nie jest wyborne?Na pewno tak, ale gdzie? Gdzie to wszystko będzie się odbywało?r- Naprawdę nie wiem.Przypuszczam, że w Waszyngtonie i okolicach.- W porządku.A co z naszym amerykańskim kolegą?- Ach, myślę, że musimy się spotkać w tej sprawie, Nick.Naprawdę nie chcę rozmawiać na jegotemat przez telefon.Zebrałem w związku z nim dużo papierów, które, jak sądzę, by cięzainteresowały.Mam też informacje o twojej koleżance.Znalazł coś delikatnego czy po prostu martwił się, że kiedy nadejdzie pora na jego własną ocenę,to gadanie przez telefon może ukazać go w złym świede?- W porządku - odparłem.- Powiem ci coś.To samo miejsce jak wcześniej, dzisiaj o trzynastejtrzydzieści.Ty sponsorujesz.- Wspaniale, że się spotkamy - zawiesił na chwilę głos -a co z tymi.innymi?Powiedział to tak, jakby był wioskowym plotkarzem.- Co?- Z tymi czterema kolegami.No, z tymi, co jeżdżą na urlop nad jezioro.- O tak, ci koledzy.Zapomniałem.Mam ich tak dużo.- Wiem, co masz na myśli, Nick.To taaakie trudne, żeby się nie pogubić.- Znowu zamilkł.Musiałem pytać.- Kim oni są?- Nie mogę ci powiedzieć! W każdym razie nie przez telefon, Nick.Myślę, że musisz przeczytać to,co wyciągnąłem.Wszystko się ładnie łączy z naszym dziewczątkiem.To jak wielka układanka.Ekscytujące! Do zobaczenia ju.- Pamiętaj, że ty sponsorujesz - musiałem mu przerwać, żeby to do niego dotarło.- Czeeeść.Nie wiedziałem, czy zrozumiał, co mam na myśli, ale wkrótce miałem się o tym przekonać.Odwiesiłem słuchawkę i odwróciłem się, by pójść z powrotem do mieszkania, gdy na środkuparkingu zobaczyłem pędzącą w moim kierunku Sarę.Pozostałem na miejscu, czekając, kiedy sięzbliży.Trzęsła się z gniewu.- Planujesz mnie zabić? - wyrzuciła z siebie gwałtownie.-Po to dzwonisz?- Nie bądz głupia - odparłem.- Po co miałbym ciągnąć ciebie aż tutaj.- Zobaczyłam lampkę na zamrażarce, Nick.Nie okłamuj mnie.- Co? Musiała się zapalić, kiedy włączyłem lodówkę.- Bzdury! Mają osobne wtyczki.Czy ja wyglądam na głupią? Okłamujesz mnie, Nick!Rozejrzałem się, żeby sprawdzić, czy nikt nas nie obserwuje.Nie byliśmy na Times Square, więcbyło pewne, że podniesione głosy na ulicy o tak wczesnej porze sprowadzą patrol policji alboprywatnej agencji ochrony.Położyłem palec na ustach.Zniżyła głos, ale dalej mnie atakowała.- Dlaczego mi nie wierzysz, na rany boskie? Dlaczego nie wierzysz w to, co ci próbujępowiedzieć?Głos zaczął więznąć jej w gardle, a w oczach wezbrały łzy.Nigdy wcześniej nie widziałem, żebypłakała.- Nie mogę uwierzyć, że chciałeś to zrobić.Myślałam, że coś dla ciebie znaczę.Dostrzegłem, że czuję się winny, chyba tak winny jak nigdy w życiu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]