[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podniósł oczy ku złowieszczymchmurom, wyciągnął rękę tak, jakby trzymał w niej pałasz.Wydawało mu się, że pędzi na rumaku do boju.Jest wzbroi, wiedzie za sobą wielotysięczne zastępy.Ocknął się w nim odwieczny duch walki.W mózgu murozbrzmiewało bezgłośne wołanie pradziadów Treyertonów. Podbij - nakazywali.- Podporządkuj.".Odwrócił się raptownie i spojrzał na Grace, przypominając sobie o niej.Po chwili z twarzą rozjaśnioną serdecznymuśmiechem -powiedział:- Chodz, pokażę ci twój mały kawałek Afryki.Ze szczytu wzgórza przez puszczę biegł wyrąbany szlak na skarpę nadrzeczną.Valentine poprowadził tam siostrę istanąłz nią na krawędzi w trawie, nieopodal miejsca, gdzie już wyładowywano rzeczy z wozów.Wskazał płaski brzegrzeki Chania w dole.- Twoja ziemia - powiedział, zataczając ręką łuk.- Zaczyna się tam za tą kępą gumowców i opada nad rzekę.Trzydzieści akrów odłożonych dla ciebie i Boga.Rozszerzonymi oczami Grace patrzyła na cedry, na jaskrawo kwitnące lwie paszcze, na czerwono-granatowe i żółtestorczyki.To raj, myślała.I to jest moje.Jeremy, wreszcie dotarłam, szeptało coś w jej sercu, lu jest miejsce, o którym marzyliśmy.Zbuduję tu misję wedługnaszych planów i nigdy stąd nie wyjadę, bo jeżeli jeszcze żyjesz, moze Bog da, że znajdziesz mnie tu kiedyś.- Czy tam w dole to wszystko jest twoje? - zapytała, wskazując obszar o sto stóp poniżej.- Tak, i zaczekaj, aż usłyszysz, co ja planuję!-Ale.tam mieszkają ludzie.- Naliczyła siedem chat wokół starego figowca.- Wyniosą się.Rodzina naczelnika Madengeja.Jego trzy zony i babka.Właściwie to nie ich strona rzeki.Borozumiesz, cały ten obszar został wydzielony jako strefa buforowa pomiędzy Kikuju i Masajami, żeby przestali siębić.Poniekąd ziemia niczyja.%7ładnemu z tych plemion nie wolno się na niej osiedlić.- Ale białym wolno?- No, oczywiście.Ta osada.Przed laty, zdaje się, wybuchła jakaś epidemia na tamtym brzegu rzeki, gdzie mieszkaplemię.Ta grupa oderwała się i uciekła na ten brzeg przed złymi duchami czy czymś takim.Madengej mi obiecał, żeprzepędzi ich za rzekę z powrotem.Valentine odwrócił się i spojrzał na Rose.Stała na wzgórzu jak posąg pośrodku poręby, jak gdyby czekała, żebywokół mej wybudowano dom.Wołając ją, ruszył w jej stronę.- Valentine mi mówił, że tam jest pani ziemia.Grace podniosła wzrok.Sir James podszedł do niej.Zdjął hełm, na jego potarganych ciemnobrązowych włosachlśniły krople kapiącego chwilami deszczu.- Tak - powiedziała.- Zamierzam zbudować szpital.- %7łeby wnieść między pogan Słowo Boże? Uśmiechnęła się.- W zdrowym ciele, sir Jamesie, zdrowy duch.- Proszę, bez sir".Jesteśmy w Afryce.Właśnie, pomyślała.W Afryce.Gdzie dżentelmen pierwszy podaje paniom rękę, a hrabia chodzi w rozchełstanejkoszuli.- Wykroiła pani sobie nielichą pajdę pracy - mówił sir James.Stał przy niej, patrząc w szeroki wąwóz.- Tych ludzinękają pasożyty, malaria, influenza, frambezja i mnóstwo chorób, dla których nawet nie wymyśliliśmy nazw.- Będę robiła, co tylko będę mogła.Przywiozłam książki lekarskie i pełne wyposażenie.- Muszę panią ostrzec, oni tu mają swoich znachorów, nie lubią wtrącania się ozungu.- Ozungu1?-Czyli białych.Tamta rodzina, na przykład, tam w chatach przy figowcu.To rodzina potężnej znachorki, którafaktycznie rządzi klanem zza rzeki.- Słyszałam, że jest jakiś naczelnik.- Owszem jest, ale ta znachorka to babka jego żony, Oczera, rzeczywista władza w tych stronach.- Dziękuję za te informacje.- Grace uznała, że on ma interesującą twarz.- Val pisał o panu w swoich listach.O panaranczu osiem mil stąd na północ.Ufam, że się zaprzyjaznimy.- Nie żywię co do tego wątpliwości.Nagły podmuch wiatru znad rzeki zerwał Grace hełm tropikalny z głowy.Sir James pochwycił hełm i podał jej.Zauważył przy tym błysk złota na jej lewej ręce.- Pani brat mi nie mówił, że jest pani zaręczona.Spojrzała na ten studencki pierścionek, który dostała od Jere-my'ego w tamten wieczór, zanim statek zostałstorpedowany.Uratowana z lodowatych odmętów, ocknęła się z zapaleniem płuc w wojskowym szpitalu w Kairze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]