[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pająk leży na plecach, wystraszony, walczy o to,żeby stanąć na swych szczudłowatych nogach i pomknąć z powrotem do góry.Dziecko ostrożnie wysuwa stopę i rozgniata pająka.Ciemna krew tryska naboki, przerażająco.Dziecko biegnie, by dogonić resztę towarzystwa.Nad rzeką jedzą swój piknikowy prowiant, a potem przenoszą się w dółstrumienia, aby powrzeszczeć sobie w chłodnej wodzie.Hałas płoszy młodegosamca okapi.Zwierzę niedawno zaczęło zamieszkiwać terytorium na obrzeżuwioski.Gdyby nie przyszły dzisiaj dzieci, okapi wybrałby to miejsce.Pozostałby aż do drugiego miesiąca pory suchej, a potem zabiłby go myśliwy.Lecz dzisiejszy piknik wystraszył go, toteż roztropny instynkt popycha gogłębiej w dżunglę, gdzie samiec znajduje partnerkę i dożywa końca roku.Awszystko dlatego.Gdyby matka i jej dzieci nie przyszły tego dnia ścieżką,poodłamywane gałęzie urosłyby większe, a gruby pająk nie straciłby życia.Każde życie przebiega inaczej, dlatego że przeszłyście tędy i dotknęłyściehistorii.Nawet Ruth May dotknęła historii.Wszyscy są uwikłani.Okapi uwikłałsię, bo przeżył, pająk bo umarł.Gdyby mógł, to by żył.Posłuchaj: bycie martwym nie jest gorsze od bycia żywym.Ale jest inne.Można powiedzieć, że widok jest rozleglejszy.W inny dzień ta sama kobieta prowadzi swe dzieci przez targowisko.Materaz siwe włosy i tylko trzy córki.%7ładna z nich nie utyka.Nie idą gęsiego, takjak kiedyś.Jedna z córek często odłącza się od reszty, żeby podotykać bel płótnai porozmawiać z handlarkami w ich własnym języku.Jedna z córek niczego niedotyka i przyciska pieniądze do piersi.Jedna z córek trzyma dłoń na ramieniumatki, steruje nią, żeby nie wpadła do brudnych kraterów w chodniku.Matkajest zgarbiona i widać, że bolą ją członki.Wszystkie kobiety są zaskoczone, żesię tutaj znalazły, zaskoczone każda sobą i innymi.Nie były razem od śmiercitej piątej.Przybyły tutaj, aby pożegnać się z Ruth May, a przynajmniej taktwierdzą.Chcą znalezć jej grób.W rzeczywistości jednak żegnają się ze swojąmatką.Kochają ją niezmiernie.Na targowisku wokół nich kłębi się tłum sprzedających i kupujących.Kobiety z wiosek szły piechotą przez wiele dni, żeby popatrzećpółprzymkniętymi oczami na ten miejski targ.Pieczołowicie ustawiająpomarańcze w piramidy, potem przykucają na chudych nogach i opierająkanciaste nadgarstki na kolanach.A kobiety z miasta, które zawijają się wpagnes tylko odrobinę inaczej, przychodzą potargować się o pożywienie dlaswych rodzin.W nadziei obniżenia ceny obrzucają obelgami towary swychsióstr, niczym denerwującymi, lecz nieszkodliwymi garściami żwiru. Co zagówniane pomarańcze, w zeszłym tygodniu kupiłam lepsze za połowę tej ceny".Kobieta sprzedająca pomarańcze sparowuje tę bzdurę ziewnięciem.Wie, żekoniec końców każda potrzeba znajduje swój towar.Matka i córki poruszają się jak olej przez przezroczysto-ciemny płyn tegotłumu, mieszają się z nim, a potem wyodrębniają.Zagraniczni goście są tutajczymś rzadkim, lecz nie nieznanym.Półprzymknięte oczy śledzą je, rachującszanse.Mali chłopcy gonią za nimi z wyciągniętymi rączkami.Jedna z córekotwiera torebkę i szuka monet, inna córka mocniej przyciska torebkę do piersi.Starsi chłopcy, niosący barwne sterty podkoszulków, gromadzą się i ciągną zanimi jak chmara much plujek.Wyskakują jeden przed drugiego, żeby zwrócićuwagę na swój towar, alegoście nie zwracają na nich uwagi, pochylają się natomiast, aby obejrzećdrewniane rzezby i biżuterię z paciorków.Chłopcy są zaskoczeni i hałaśliwieodpychają się nawzajem łokciami.Wszystkie inne hałasy zagłusza muzyka, która wyje z wielu sklepówsprzedawców kaset.Muzyka ta jest tak znajoma, że nie wydaje się zagraniczna.Mali chłopcy, goście, wiejskie kobiety wszyscy poruszają głowami w taktnaprężonych głosów trzech różnych piosenkarzy, popularnych wykonawców zAmeryki, których zgruchotani przodkowie, niewolni i szlochający, zostalizakuci w żelazne obręcze w ładowni statku, który zawinął do pobliskiego portu.Ich muzyka odbyła niezwykłą podróż tam i z powrotem.Fakt ten umyka uwagiwszystkich obecnych.Ten deszcz trzeba nazwać innym imieniem.Zamiast tego,co mogło być, jest to.Kobieta i jej córki szukają czegoś, czego nie znajdą.Zamierzały odnalezćdrogę do Kilangi i do grobu siostry.Matka gorąco pragnie postawić na grobietablicę pamiątkową.Coś jednak pokrzyżowało im plany: nie da się przekroczyćgranicy.W ciągu tych sześciu miesięcy, przez które planowały podróż, Kongoogarnęła wojna.Straszna wojna, lecz wszyscy wierzą, że wkrótce okaże sięwarta swej ceny.Jak tutaj powiadają, zgniłe mięso trzeba dobrze wygotować,żeby nadawało się do jedzenia.Po trzydziestu pięciu latach ten typ Mobutuuciekł nocą.Po trzydziestu pięciu latach śmierci klinicznej ta zamordowanaziemia wciąga powietrze do płuc, porusza palcami, czerpie życie ze swych rzek ilasów.Oczy na drzewach patrzą.Zwierzęta otwierają pyski i wypowiadająradosne, zaskakujące słowa.Matuzalem, zniewolona papuga, której ciało byłopożerane przez kolejne pokolenia drapieżników, wygłasza swoją deklaracjęniepodległości przez paszcze lampartów i cybetów.W tym samym dniu o tej porannej godzinie Mobutu leży w łóżku w swejkryjówce.Zasłony są zaciągnięte.Jego oddech jest tak płytki, że prześcieradłona jego piersi nie podnosi się i nie opada: żadnych oznak życia.Rak zmiękczyłjego kości.Ciało na dłoniach tak sklęsło, że doskonale widać kości palców
[ Pobierz całość w formacie PDF ]