[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Diana Palmer 57 Wcale cię nie unikam zaprzeczyła, nie patrzącmu w oczy.Wspomnienie ich ostatniej rozmowywciąż było zbyt świeże. Do póznej nocy jezdziłeśz ludzmi po pastwiskach, a mnie też nie brakowałozajęć.Pomagałam Wileyowi zorganizować kuchniępolową.Ranczo Bena Mathewsa jako jedno z nielicznychnadal korzystało z tej formy żywienia robotników.Obszar, na którym znajdowały się pastwiska, był takrozległy, że codzienne dowożenie dwudziestu czte-rech mężczyzn na obiad do baraku nie wchodziłow rachubę.Wiley gotował, a ona zajmowała sięaprowizacją. Do tej pory przyjeżdżałaś popatrzeć, jak pracuje-my. C.C.nie ustępował.Nie miała ochoty kontynuować tego tematu.Abyzyskać na czasie, bawiła się serwetką, kątem okaobserwując Edie. Utyłam rzuciła w końcu.Przeniosła na niegogniewne spojrzenie. Wystarczy ci? Trudno mi do-siąść konia.Zadowolony? Nie masz nadwagi obruszył się C.C. Może trochę. powiedziała Edie ze współ-czuciem, biorąc go pod ramię. My, kobiety, czujemykażdy zbędny kilogram, prawda, Penelopo? W jejuśmiechu czaiła się drwina. Zwłaszcza jeśli tłusz-czyk odkłada nam się na biodrach.Jakich biodrach? chciała zapytać Pepi.Edie byłachuda jak patyk.Jej komentarz uraził Penelopę do58 MEKSYKACSKI ZLUBżywego.Po co w ogóle poruszyła temat tuszy? Towina C.C.Kiedy był blisko, zawsze wyskakiwałaz jakimś idiotycznym tekstem i robiła z siebie głupiągęś. Uważam, że Pepi jest w sam raz. Brandonuśmiechnął się do niej ciepło. Taka mi się podobai już! Jesteś bardzo miły. Dlaczego nie ma tu twojego ojca? dopytywałsię C.C.Nie mógł spokojnie patrzeć, jak Pepi wdzię-czy się do weterynarza.Spojrzała na niego tak, jakby postradał zmysły. Nie zabieram ojca na randki. Jutro są jego urodziny wypomniał jej.To, żePepi spotyka się z Hale em, a jego unika, sprawiało muprzykrość.Domyślał się, że sam ją spłoszył, gdypodczas ostatniej rozmowy powiedział trochę za dużo.Podejrzenie, że sypia z tym rudym durniem, dopro-wadzało go do szewskiej pasji.Pepi w łóżku innegofaceta! Swoboda, z jaką dała mu do zrozumienia, żenie jest niewinna, sprawiła, że podczas całego spędubył zły i rozdrażniony.Przekonany wcześniej o jejdziewictwie, setki razy śnił, że uwalnia ją od tegoproblemu i delikatnie wprowadza w świat miłości.Gdy nagle pozbawiła go wszelkich złudzeń, postano-wił uprzykrzyć jej życie. Nie musisz mi przypominać o urodzinach taty obruszyła się. Jutro z rana zabieramy go z Bran-donem na paradę z okazji Dnia Niepodległości Mek-Diana Palmer 59syku.Prawda? zapytała, wpatrując się w przyjacielaz napięciem.W rzeczywistości nigdzie się nie wybie-rali, jednak nie chciała się przyznać, że planowałaupiec urodzinowy tort i przygotować uroczystą kola-cję.Nie będzie się tłumaczyć przed kimś, kto patrzyna nią jak na wroga publicznego numer jeden orazwyrodną córkę. Tak, tak. Na szczęście Brandon wykazał sięrefleksem.Znowu ten ryży! C.C.ze złości zacisnął zęby.Najpierw popatrzył wyniośle na Pepi, potem rzuciłBrandonowi pogardliwe spojrzenie. Ojciec będzie wam dozgonnie wdzięczny zatakie urodziny. Na miłość boską, C.C.! Co cię ugryzło?! Pene-lopa nie wytrzymała.Czy C.C.chce sprowokowaćawanturę? Zauważyła, że i Edie jest zaniepokojonazachowaniem swojego towarzysza. C.C.jest zmęczony.Ma za sobą kilka tygodnimorderczej harówki. Brandon starał się rozładowaćatmosferę. Wiem, bo sam też się urobiłem. Spęd to bardzo nerwowy okres podsumowałaPenelopa, po czym zwróciła się do Edie. Co u ciebie?Fantastyczna suknia. Ta szmata?! Blond piękność roześmiała się. Chciałam zwrócić uwagę tego tu pana, ale nie zrobiłana nim żadnego wrażenia. Tak myślisz? C.C.się ocknął.Raz jeszczespojrzał na Pepi, a potem objął przyjaciółkę i mocno60 MEKSYKACSKI ZLUBprzytulił. Chodzmy stąd mruknął, zaglądając jejw oczy. Udowodnię ci, że nie masz racji. To brzmi obiecująco. szepnęła Edie. Bawciesię dobrze.Penelopa wolała nie patrzeć za nimi.Ta kobietawychodzi z jej mężem! Miała ochotę rzucić się na niąz pazurami.Poszli do swojego miłosnego gniazdka.Wyobraziła sobie, co będą tam robili.Zrozpaczona,mocno zacisnęła zęby. Biedactwo. W czach Brandona malowało sięwspółczucie. Nareszcie zrozumiałem. Czuję się za niego odpowiedzialna próbowałasię bronić. Jestem nadopiekuńcza.Muszę z tymskończyć.On nie jest dzieckiem, więc nie powinnammu matkować.Wystarczy raz na rok.Brandon nie był przekonany.Delikatnie położyłrękę na jej dłoni. Jeśli kiedykolwiek zechcesz się wypłakać, służęramieniem mówił łagodnie. A jak już się odkochasz. Dziękuję. Wiesz, że nie mogę jechać z wami na paradę?Pokiwała głową. Sama nie wiem, po co to powiedziałam.Byłamna niego zła.Zrobię ojcu tort, to wszystko. Z dużą chęcią pomógłbym mu go zjeść, ale dopóznej nocy będę miał robotę przy stadzie staregoReynoldsa.Wątpię, żebym skończył przed północą. Zostawię ci kawałek.Dziękuję, że pomogłeś miocalić twarz.Diana Palmer 61 Nie ma sprawy.Nie rozumiem, dlaczego C.C.tak się ciebie czepiał.On nie robi publicznych awan-tur.O co mu chodziło z tymi urodzinami?Nie mogła mu wyjawić, że C.C.zachowuje sięnieznośnie od dnia, gdy okłamała go, że nie jestdziewicą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]