[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale zobaczyli tylko, że człowiek czyszczący samochód odłożył w tej chwili irchową szmatę i stoipochylony nad wozem, z ręką wsuniętą przez okienko i opartą na kierownicy.Mężczyzna, znajdujący się w garażu, wsunął pistolet do kieszeni i wyszedł.Dziewczyna ruszyłaza nim.- Co się stało? - zapytała, kiedy znalezli się obok samochodu.Odwrócił się ku nim i przez chwilę patrzył, nie rozumiejąc.Potem uderzył się nagle w czoło.- Zapomniałem! - powiedział.- Zapomniałem, że to sygnał& Zacząłem czyścić wóz i przypom-niało mi się, że klakson nawala.Rzeczywiście nawala.Coś nie kontaktuje. Wsunął raz jeszcze rękę do środka wozu.Jego ciemny, opalony palec nacisnął płaską powierzch-nię talerzyka sygnałowego.Długi, zawodzący dzwięk rozległ się przejmująco w porannym, czy-stym powietrzu.Sygnały były najrozmaitsze, wysokie, niskie, chrypliwe i przenikliwe.Setki palców równocześnienacisnęło klaksony.Ptaki uniosły się chmurą nad drzewami cmentarza i kołując oczekiwały, przera-żone, na ucichnięcie nieznanego, niesamowitego dzwięku.Trumna zakołysała się i powoli opuszc-zana na sznurach, spoczęła na dnie grobu.Upadły pierwsze grudki ziemi.Padały coraz prędzej, wmiarę jak łopaty grabarzy zgarniały ją z dwu kopców, oczekujących po obu stronach dołu.Wycieklaksonów unosiło się i opadało, wreszcie zgasło.Ostatni sygnał zabrzmiał urywanie i nastąpiła cis-za.Powoli z długiej kolumny aut, ciągnącej się od bramy cmentarza niemal aż po grób, odrywali sięludzie niosący wieńce i wiązanki kwiatów.W milczeniu kładli je na świeżej ziemi i odchodzili.Ni-ektórzy rzucali także kwiaty na dwa inne groby, stojące w jednym szeregu z nowym.Kiedy jeden zgrabarzy zatknął wreszcie w świeżo usypanej ziemi krzyż z umieszczoną na nim tabliczką:KAZIMIERZ KITAkierowca taksówkiZginął tragicznie 21 czerwca 1961 rokudostrzec można było, że jest ona blizniaczo podobna do tabliczek na dwu pozostałych grobach.Tylko nazwiska były inne i daty:JAN GRABOWSKI kierowca taksówki Zginął tragicznie 28 pazdziernika 1960 rokuSTEFAN HYLAK kierowca taksówki Zginął tragicznie 20 lutego 1961 rokuPrzed grobem stała niewielka grupka ludzi.Przyłączali się do niej mężczyzni, którzy przynieśliwieńce.Złożywszy je, cofali się i stawali w milczeniu, patrząc na grób.Prawie wszyscy ubrani byliw skórzane kurtki albo swetry i ściskali pod pachami lub w dłoniach berety i cyklistówki.Obok ni-ektórych stały kobiety, młode i stare, ładne i brzydkie, ale prawie wszystkie zapłakane i o ściągni-ętych lękiem rysach, jak gdyby tragedia, która się już wydarzyła, mogła wydarzyć się znowu i oba-wiały się, że tym razem los może paść na ich najbliższych.Pośrodku grupy, tuż przed grobem stał wyprostowany wysoki mężczyzna, a obok niego, przytu-lona do jego ramienia, dziewczyna ładna, jasnowłosa i zapłakana.Płakała cicho, nie zasłaniająctwarzy i nie ocierając łez, jak gdyby nie zdawała sobie sprawy z tego, że płacze.Kiedy pierwsza łopata ziemi upadła na grób i piasek zadudnił na czarnych deskach, mężczyznadrgnął, potrząsnął głową i przetarł czoło dłonią.Pózniej znieruchomiał i niewidzącymi oczymawpatrywał się w rosnący stos wiązanek i bukietów.Ludzie powoli zaczęli wycofywać się i odchodzić ku bramie.Wreszcie pozostało tylko kilkaosób.Wysoki, młody mężczyzna wyswobodził delikatnie ramię z uścisku towarzyszki, podszedł dogrobu, pochylił się i dotknął ręką ziemi, potem wyprostował się i znowu pokręcił głową, jak gdybyz absolutnym niedowierzaniem.Chciał unieść rękę w zwykłym pożegnalnym geście, pohamowałsię w porę i zawrócił z pochyloną głową.Dziewczyna podeszła, znowu ujęła go pod ramię i ruszylirazem ku wyjściu z cmentarza.Dopiero wtedy stojący nieco poza obrębem zgromadzonych młody mężczyzna, ubrany w jasnos-zary garnitur, oderwał się od pnia starego drzewa, pod którym stał, i ruszył wolno za odchodzący-mi.Nikt do tej pory nie zwrócił na niego uwagi i nikt nie dostrzegł, że ani razu nie spojrzał onna grób, lecz przez cały czas przesuwał dyskretnie oczyma po obecnych, powracając raz po raz doniektórych twarzy, jak gdyby pragnął je sobie zachować na długo w pamięci.Człowiek w jasnoszarym garniturze był średniego wzrostu, mógł mieć około trzydziestu pięciulat i nie posiadał żadnych cech szczególnych, które zwracałyby na niego uwagę.I teraz, kiedy za in-nymi mijał kamienną, okoloną płaczącymi wierzbami bramę, nadal nikt nie zainteresował się jegoosobą, chociaż niektórzy z obecnych musieli go już niejednokrotnie spotykać, gdyż był oficeremmilicji, przez pewien czas dowodził miejską służbą ruchu, a obecnie przeszedł do służby śledczej.Ale nie poznawano go, może dlatego, że ludzie mieli myśli zajęte smutnym widowiskiem, które sięprzed chwilą odbyło, a może dlatego, że zwykle widywali go w mundurze, a mundur bardzo zmi-enia człowieka.Ludzie w swetrach i wiatrówkach zasiadali za kierownicami i zapuszczali silniki.Pasażerów, po-za owymi zapłakanymi kobietami, które zajmowały miejsca obok szoferów, nie było.Wszystkieliczniki miały uniesione chorągiewki z napisem: WOLNYWysoki, młody mężczyzna i towarzysząca mu dziewczyna nie zamienili jeszcze ze sobą ani jed-nego słowa.Zatrzymali się przed autem.Był to stary Opel, noszący na karoserii ślady niedawnegowypadku.Blacha była pogięta i odklepana prowizorycznie, a gdzieniegdzie brakowało całych pła-tów odbitej przez uderzenie emalii.Mężczyzna raz jeszcze obejrzał się na bramę cmentarną, potemotworzył drzwiczki i wsunął się ciężko za kierownicę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]