[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Politykę i Przekrój.Dzisiaj przeczytałam jej taką notatkęz Polityki : Duże wrażenie zrobiła kwestia postawiona przez radną Henrykę Piwowar zeStowarzyszenia Rodzina Polska, którą interesowało wyposażenie brukselskich biur unijnych - Czy to prawda, że na trzecim lub na czwartym piętrze tego budynku mieści się komputer służącydo ewidencji ludności na świecie, a w pierwszej rubryce pojawia się trzy razy szóstka, cyfraszatana?.Pani Irena się zapieniła:- Pora umierać! - wykrzyknęła.- %7łyję i żyję, a ten świat coraz głupszy i gorszy Jakszóstego czerwca tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego szóstego roku ksiądz z ambony ogłosił, żewszystkie dzieci, które się tego dnia urodziły, są dziećmi szatana, to wstałam i wyszłam zkościoła.Minęło czterdzieści łat i proszę - głupstwo jest wieczne, głupstwo końca nie ma.Poraumierać.I tak nic z tego świata nie będzie.- Proszę się nie denerwować, pani Ireno! To tylko głupia baba.- Głupia baba, łatwo powiedzieć.Ciągle jest tych głupich bab i głupich chłopów jakmrówek.A mądrzejszych nie przybywa.- Przybywa, przybywa.- uspokajałam ją, jak umiałam.Po raz pierwszy widziałam paniąIrenę tak ożywioną.Przeważnie podrzemywała, kiedy jej czytałam, i nawet nie byłam pewna, czysłyszy, co czytam.A tu proszę, jednak słuchała.Pani Irena popatrzyła na mnie ironicznie izażądała:- Gdzie przybywa? Proszę przykłady i nazwiska, jak mówił pewien oficer UB, który mniew czterdziestym szóstym przesłuchiwał.- Przesłuchiwał panią? A za co?- Kiedyś może ci powiem.Teraz daj mi jeden chociaż pozytywny przykład.- No., to nietrudne.Ja chociażby.- Ty?- Tak, ja.Moja babka nie ma nawet podstawówki.Mama ma podstawówkę, a ja mamogólniak i idę.mam zamiar iść na studia.- Twoja babka jest analfabetką? - spytała z rozbrajającą dociekliwością.- Tak zle nie jest.Nauczyła się pisać, jak walczyli z analfabetyzmem.Właśnie wpięćdziesiątym piątym czy szóstym.Chociaż moja mama prosiła studentów, by jej nie uczyli, bomamusia taka dobra.- Jednym słowem jesteś z awansu społecznego.- Można tak powiedzieć.Więc ziarnko do ziarnka i uzbiera się miarka.Ludzie mądrzeją.Z pokolenia na pokolenie.- Akurat.To tak nie działa.Ziarnko do ziarnka i mamy dwa ziarnka.I tyle.Ja też jestem zawansu społecznego.Moja mama była praczką, a ja proszę.- machnęła ręką, pokazującotaczające ją wnętrze.Mama pani Ireny praczką?! Nigdy bym nie pomyślała! Pani Irena robiła wrażenie damyod pokoleń.A to jej mieszkanie było cudem nad cudy, pełnym starych mebli i portretów, którebrałam za rodzinne.- No to sama pani widzi, że jest lepiej!- Nic nie widzę! Ja mówię o głupocie ludzkiej.Nie wiem, skąd tych głupich się tylubierze.- Z awansu, pani Ireno.Coraz nowe pokolenia wychylają łebki na świat.- A wiesz, może coś w tym akurat jest.Ale ty nie jesteś głupia?- Ja nie, i pani też chyba nie była?- Nie.Byłam bardzo mądra.Szkoda, że nie mam dzieci.To by było już następnepokolenie, to lepsze.- Być może.Zamilkłyśmy obie.- Opowiedz mi o sobie - poprosiła po chwili.Zastanowiłam się, a potem tak jakoś słowasame popłynęły.I to nie była uładzona wersja - szczera byłam do bólu.yle ze mną - myślałam, opowiadając pani Irenie o ojczymie, o Remku i nawet o peepshow.Jednak mówiłam, a ona słuchała.Czasem pomrukiwała pod nosem, czasem kiwała głową,czasem kręciła.Nie była senna, a jej spojrzenie było porażająco bystre i przytomne.Skończyłam i nie wiedziałam, czy za chwilę z tekturową walizką po świętej pamięcitatusiu nie będę musiała wrócić na Brzeską, gdzie jest moje miejsce.- To zabawne - wycedziła w końcu pani Irena.Nie wyglądała na specjalnie rozbawioną.- Zabawne!? - zachłysnęłam się oburzona.- Co jest w tym zabawnego?!- Podobieństwo naszych losów.Ja też pewnego dnia roku pańskiego tysiąc dziewięćsettrzydziestego drugiego znalazłam się w Warszawie z tobołkiem i bez żadnych znajomości.Nawettekturowej walizki nie miałam.- I jak pani sobie poradziła?- No, ja nie myślałam o studiach.Chciałam się dostać na scenę.To wtedy była szansaawansu dla takich jak ja.Nie studia.Studia, nie.Teatr.- I co? Udało się pani?- Jak widzisz.Przed wojną byłam gwiazdą warszawskich kabaretów.Mężczyzni leżeli umych stóp.Tracili dla mnie fortuny.To mieszkanie dostałam od jednego zakochanego pana.Powiedział: Chodz, coś ci pokażę.I zawiózł mnie tutaj, na Mokotowską.Dał mi klucze ipowiedział: Kup sobie wszystko, czego potrzebujesz.Na mój rachunek.Nie zabieraj nic zeswego poprzedniego życia.- Była pani szczęśliwa?- Byłam.Czasami.Czasami nie byłam.Pamiętam, jak jechałam w trzydziestym siódmymczy ósmym moim zielonym bugatti przez Aleje Ujazdowskie i płakałam.Dziś już nie pamiętamdlaczego.Szofer za szybą prowadził limuzynę.Na ramionach miałam taką piękną etolę zesrebrnych lisów, na paluszku brylant wielki jak orzech laskowy, w ręku szyfonową pachnącąMitsuko chusteczkę i ryczałam.Płakałam i płakałam, ale w końcu wytarłam porządnie nos ipowiedziałam sobie: Irenko! Jesteś nieszczęśliwa.Ale jak ty luksusowo jesteś nieszczęśliwa.Iuspokoiłam się od razu.Tak to było.Miło było
[ Pobierz całość w formacie PDF ]