[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Godzina mijała za godziną, a oni nie mieli o nim żadnych wieści.An-ne powoli zaczynała widzieć Henry' ego innymi oczami.Pojęła, że mimo całego opanowania był on jednak przerazliwie samotny.- Henry na pewno będzie się dobrze bawił, kiedy toprzeczyta - rzekła w końcu, pociągając nosem.Przed nią stało śniadanie złożone z jajka i nienapo-267czętej kiełbaski.Anne uszczknęła tylko odrobinę pieczywa, ale nawet ono nie chciało jej przejść przez gardło.Jak mogła jeść, skoro Henry zabił się z jej powodu?!Beatrice, która przyniosła jej dzisiejszą gazetę, natychmiast skinęła głową.- O tak, na pewno.Anne patrzyła tępo na swój talerz.- Z pewnością żyje.Jestem o tym przekonana.Towszystko bzdury.- Uderzyła dłonią w gazetę, a następnie znowu spojrzała na przyjaciółkę.- Och, Beo! Nawetjeśli to był tylko wypadek, jak mogę dalej żyć po tym,co się stało? Przecież powiedziałam mu, że go nie kocham.- Zcisnęła nasiąkniętą łzami chusteczkę.- Skłamałam.Tak naprawdę nadal go kocham.Tyle że byłam wtedy na niego wściekła za to, co zrobił.Chciałam, żeby teżcierpiał.- Przy tych słowach znowu zalała się łzami.Beatrice podbiegła do niej i przytuliła mocno.- Henry na pewno żyje.Ni e byłby tak bezczelny,żeby zwalić na ciebie ciężar winy za swoją śmierć.Anne zaśmiała się ponuro.- Co racja, to racja.I tak wystarczająco przeszłamz jego powodu.- Więcej niż wystarczająco.- Beatrice zagryzła wargi.Anne siedziała sztywno, myśląc o tym, że dałaby niemal wszystko, żeby móc znowu zobaczyć Henry' ego.Gdyby teraz tu przyszedł, nie miałaby siły mu się opierać.- Anne, chyba nie myślisz, że mogłabyś się po tymwszystkim z nim pogodzić? - spytała przyjaciółka, jakby czytając w jej myślach.Anne wydmuchała nos, spojrzała raz jeszcze na zupełnie zimne śniadanie i.skłamała:- Chcę tylko, żeby był żywy.Poza tym nic mnie nieinteresuje.268Henry przywiązał wynajętego konia i spojrzał na SeaCliff, czekając, aż ogarnie go to ciepło, które zawsze czułna widok tego domu.Ni c się jednak nie stało.Gdzieśzniknęło uczucie, że dotarł właśnie do rodzinnego gniazda.Ni e miał rodziny.Był zupełnie sam.W Sea Cliffmieszkał jedynie starzec, który zawsze go nienawidził.Dopi ero teraz dostrzegł, że cała posiadłość jestw okropnym stanie.Ale przede wszystkim brakowałotu życia i radości, dzieci, które mogły bawić się na dworze, służących, którzy przygotowywaliby posiłki dlapaństwa.Dziadek co do jednego miał rację: Henry okazał się być sentymentalnym głupcem.Wydawało musię, że jego wspomnienia ożywią ten dom.Stało się jednak inaczej: martwy dom zabił jego wspomnienia.Westchnął ciężko i poklepał konia po muskularnejszyi.Następnie przeszedł na ganek i wszedł do środka.Tutaj przywitał go uśmiechnięty Williamson.- Więc żyje pan! - wykrzyknął na jego widok.- Jak widać - mruknął niechętnie Henry.Poczuł się trochę jak syn marnotrawny.Nawet sekretarz dziadka, który zwykle zaciskał ponuro wargi,zdołał przywołać na usta coś w rodzaju uśmiechu.Pani Bradley też była podniecona jego widokiem.Co chwila powtarzała, że starszy pan" bardzo sięucieszy na jego widok.Jej rumiane policzki stały sięw tej chwili jeszcze czerwieńsze niż zwykle.- Odnaleziono pańską łódz.Była poważnie uszkodzona i myśleliśmy, że.- %7łe zginąłem? - podchwycił.- Tak, wiem.Ale jakpani widzi, jestem cały i zdrowy.Przepraszam.- Minął sekretarza i pielęgniarkę.- Czy mógłbym jednak pana zaanonsować? - spytałtrochę zaniepokojony Williamson.269- Ni e trzeba.- Uśmiechnął się do niego.- Chcę zrobić dziadkowi niespodziankę.Zatrzymał się przed drzwiami do swego dawnegopokoju.Przez chwile zastanawiał się, czy zapukać,a potem cicho nacisnął klamkę.Chciał przynajmniejraz zaskoczyć dziadka.Starzec siedział przy oknie i wpatrywał się w wodyzatoki.- Czy coś wiadomo, Williamson?- To ja, Henry.Arthur drgnął na dzwięk jego głosu, a potem odwrócił się wolno od okna.I nagle stało się coś, czego Henry nigdy by nie podejrzewał.Starzec zaczął płakać.Jegopierś unosiła się nierówno, a po policzkach spływały łzy.Henry z trudem przełknął ślinę i podszedł do dziadka, który zwiesił głowę, nie wiadomo, ze wstydu czy zezmęczenia.Podał mu dłoń, chcąc go pocieszyć, i po chwili poczuł zaciśnięte konwulsyjnie kościste palce starca.- Henry, Henry.- powtarzał dziadek.- Wszystko w porządku - powiedział Henry i przytulił dziadka.- Ni c się nie stało.Przez chwilę trwali w uścisku, a potem Arthur cofnął się i ściągnął brwi.- Co takiego zrobiłeś tym razem, że wszyscy myślą,że nie żyjesz?Henry zaśmiał się z ulgą.Dziadek nareszcie zacząłsię zachowywać tak, jak zawsze.- Ni c specjalnego.Szukałem tylko odrobiny samotności w hotelu Thorndike.Prawdę mówiąc, sam widziałem, jak duży jacht uszkodził moją łódz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]