[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Czy nie należałoby pozbyć się przede wszystkim małżeństwa Barrymore? Popełniłbyś największy błąd.Jeśli są niewinni, byłaby to okrutna niesprawiedliwość; jeślisą winni, stracilibyśmy wszelką sposobność dowiedzenia im tego.Nie, nie, zachowamyich na liście podejrzanych.Oprócz nich jest w zamku, jeśli się nie mylę, stangret, a nadto nabagnistej równinie dwóch dzierżawców.W bezpośrednim sąsiedztwie mieszka nasz przyjaciel,doktor Mortimer, który, moim zdaniem, jest z gruntu uczciwy i jego żona, o której nicnie wiemy.Ponadto jest przyrodnik Stapleton i jego siostra, osoba jakoby bardzo ponętna.Jest też pan Frankland z Lafter Hall, również osobnik nieznany, i jeszcze dwóch czy trzechsąsiadów.Tych wszystkich ludzi musisz mieć bacznie na oku. Zrobię, co tylko będzie w mojej mocy. Zabrałeś broń ze sobą? Zabrałem: sądzę, że może mi się przydać. Niewątpliwie.Pamiętaj, żebyś miał rewolwer pod ręką dniem i nocą, ani na chwilę niezapomnij też o możliwych środkach ostrożności.Nasi przyjaciele zajęli już przedział pierwszej klasy i czekali na nas na peronie. Nie, nie mamy żadnych nowin dla pana rzekł doktor Mortimer w odpowiedzi na pytanieSherlocka Holmesa.Mogę tylko zapewnić pana najuroczyściej, że przez ostatnie dwa dninikt nas nie śledził.Ilekroć wychodziliśmy, oglądaliśmy się bacznie dokoła i szpieg nieuszedłby naszej uwagi. Przypuszczam, że panowie byliście nieustannie razem? Z wyjątkiem wczorajszego popołudnia.Za każdym pobytem w mieście poświęcam jedendzień wyłącznie rozrywce; spędziłem go wtedy w muzeum Akademii Chirurgicznej. A ja poszedłem do Hyde Parku popatrzeć na elegancki świat rzekł Baskerville. Alenic nie zaszło, nie mieliśmy żadnej nadzwyczajnej przygody. Niemniej postąpiliście panowie bardzo nierozważnie rzekł poważnym tonem Holmes,potrząsając głową. Proszę pana usilnie, sir Henryku, niech pan nigdzie nie chodzi sam, jeślinie chce się pan narazić na wielkie nieszczęście.Znalazł pan drugi but? Nie; przepadł na wieki. Doprawdy? A to ciekawe.No, do widzenia! dodał, gdy pociąg zaczął posuwać się zwolna wzdłuż peronu. Sir Henryku, proszę dobrze sobie zapamiętać zdanie z owej ponurej,starej legendy, którą nam doktor Mortimer przeczytał, zalecające unikanie pózniejszego spaceruw pobliżu wąwozu, kiedy panuje moc złego ducha.Wyjrzałem przez okno wagonu na peron, od którego oddalaliśmy się szybko i dostrzegłemwysoką, imponującą postać Holmesa, stojącą nieruchomo i patrzącą za nami.Podróż minęła szybko i przyjemnie, czas schodził mi na bliższym zaznajamieniu się ztowarzyszamii na zabawie z wyżłem doktora Mortimera.W ciągu kilku godzin kolor ziemi zmienił się zupełnie, z brunatnej stała się czerwonawa,granit zastąpił glinę, a rudawe krowy pasły się na bujnych łąkach, świadczących o żyzniejszym,jakkolwiek wilgotniejszym gruncie.Młody Baskerville z zajęciem patrzył przez okno i wydawał okrzyki zachwytu na widokznanych krajobrazów. Od wyjazdu z Anglii zwiedziłem kawał świata, ale, wierzaj mi, doktorze zwrócił się domnie nie widziałem nigdzie nic równie pięknego. Nie zdarzyło mi się spotkać mieszkańca Devonshire, który by nie był rozkochany wswoim hrabstwie. Zależy to w równym stopniu od charakteru danego osobnika, jak i od hrabstwa rzekłdoktor Mortimer. Jeden rzut oka wystarczy, by dostrzec u naszego przyjaciela zaokrągloną45czaszkę Celta z silnie rozwiniętymi znamionami uczuciowości i przywiązania.Biedny sirKarol miał czaszkę typu bardzo rzadkiego, na wpół galickiego, na wpół irlandzkiego.Wszakpan, sir Henryku, był jeszcze bardzo młody podczas ostatniego pobytu w Baskerville Hall,prawda? Miałem niewiele więcej niż trzynaście lat, gdy umarł mój ojciec, a w zamku nigdy niebyłem; mieszkaliśmy bowiem w niewielkiej willi na południowym wybrzeżu Anglii.Stamtądpojechałem prosto do przyjaciela, który mieszkał w Ameryce.Zapewniam pana, iż okolica tajest dla mnie równie nowa jak dla doktora Watsona i ciekaw jestem niesłychanie ujrzeć owąbagnistą równinę. W istocie? Niedługo będzie pan czekał na spełnienie tego życzenia, bo oto już jej początek rzekł doktor Mortimer, wskazując przez okno.Ponad zielonymi łanami pól i skrajem nisko położonego lasu wznosiło się w dali szare,melancholijne wzgórze, z dziwacznym szczytem, zarysowującym się niewyraznie, niby sennewidziadło.Baskerville siedział milcząc, z wzrokiem utkwionym w krajobraz; z jego ruchliwejtwarzy wyraznie czytałem, jak silne wrażenie wywierał na nim widok tej ziemi, gdzieprzodkowiebyli panami od wieków i niezatartymi śladami zaznaczyli swoje istnienie.Siedział na wprost mnie, wtulony w kąt wagonu kolejowego, ubrany w popielaty garnitur,mówił akcentem wybitnie amerykańskim, a jednak, gdy spoglądałem na jego energiczną,wyrazistątwarz, silnie odczuwałem, że był prawym potomkiem długiego szeregu mężczyzn silnychi odważnych.Duma, waleczność i siła malowały się w jego gęstych brwiach, w ruchliwych nozdrzach iwielkich, piwnych oczach.Jeśli na tej dzikiej, bagnistej równinie czekały nas jakieśniebezpiecznei ciężkie przygody, mogliśmy być pewni, że mamy w sir Henryku towarzysza, dlaktórego warto narazić się na wszelkie niebezpieczeństwa, bo będzie je odważnie dzielił.Pociąg zatrzymał się na stacji i wysiedliśmy.Z drugiej strony toru, za niską, białą barierą,czekał na nas powóz.Przyjazd nasz był widocznie ważnym wydarzeniem, gdyż zawiadowcastacji i służba stacyjna podbiegli ku nam, odebrali pakunki i zanieśli je do powozu.Wychodzącz budynku stacyjnego spostrzegłem ze zdumieniem dwóch żołnierzy, stojących przydrzwiach, którzy, oparci na swych karabinach, przyglądali nam się bacznie, gdyśmy ich mijali.Sir Henryka Baskerville'a powitał stangret, mały, krępy, o surowej twarzy.W kilka minutpózniej jechaliśmy szybkim kłusem po szerokiej, piaszczystej drodze.Z obu jej stron ciągnęłysię żyzne pastwiska, a spomiędzy gęstej zieleni drzew wyzierały spiczaste dachy starychdomostw.Daleko poza tą cichą wsią, opromienioną blaskiem zachodzącego słońca, odcinała sięponuro na tle wieczornego nieba długa linia bagnistej równiny, pocięta nierównymi, posępnymiwzgórzami.Powóz skręcił w boczną drogę, a potem jechaliśmy w górę stromymi ścieżkami, na którychw ciągu wieków tysiące kół wyżłobiło głębokie bruzdy.Z obu stron miękki mech zaścielałziemię, rozpościerały się wachlarze paproci, gorzały w promieniach zachodzącego słońcapąsowe jagody głogu.Minęliśmy wąski granitowy mostek i jechaliśmy wzdłuż bystrego potoku,który pienił się i szumiał w szarym, kamiennym łożysku.Zarówno droga, jak i potokwiły się w dolinie gęsto zadrzewionej karłowatymi dębami i jodłami.Na każdym zakręcie drogi Baskerville wydawał okrzyki zachwytu, rozglądał się żywo dokołai zarzucał doktora Mortimera licznymi pytaniami.Jego oczom wszystko wydawało siępiękne, ale dla mnie już wszędzie przejawiał się odcień smutku, wyrazne piętno odchodzącegoroku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]