[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rikote podziękował Sanczowi za wiadomości, a że niemieccy pielgrzymi zaczęli sięwłaśnie budzić z poobiedniej drzemki, co oznaczało, że zaraz ruszą w dalszą drogę do miejscświętych oraz bogatych, obaj dawni sąsiedzi znów się uściskali, tym razem na pożegnanie,Sanczo dosiadł kłapoucha, Rikote podparł się kosturem, i tak się rozstali.Do książęcego pałacu było już całkiem blisko, ale popas z pielgrzymami sprawił, że zadnia nie udało się Sanczowi dotrzeć do celu.Kiedy zaskoczyła go noc, zjechał z drogi,szukając miejsca, gdzie by najwygodniej doczekał ranka, długo jednak nie szukał, Opatrznośćbowiem zdecydowała, gdzie ma tę noc spędzić, usuwając raptem osiołkowi grunt spod kopyt iwciągając zwierzę razem z człowiekiem w jakąś głęboką rozpadlinę wśród ruin.Riedyspadali, przerażony Sanczo sądził, że zatrzyma się na dnie piekieł, ale spadanie trwało krótkoi znalezli się w jamie nie aż tak głębokiej, chociaż dość głębokiej, żeby nie móc z niej wyjśćbez pomocy.Osiołek doznał przy tym pewnego szwanku, pojękiwał więc z cicha, a Sanczowinic się nie stało, co stwierdził obmacawszy głowę, nogi i wszystkie członki.Ucieszył się nachwilę, a zaraz potem zmartwił, gdy obmacał podobnie ściany swego więzienia i przekonałsię, że zbyt są gładkie, by w jakikolwiek sposób wdrapać się na nie.Usiadł tedy na ziemi iakompaniując jękom kłapoucha zaczął wzdychać żałośnie, nie dla cierpień fizycznych, leczdla duchowych, to znaczy dręczony przez imaginację, która podsuwała mu obrazy śmierci zgłodu i opuszczenia w tej studni.Widział już nawet oczyma duszy tę chwilę, gdy po latachprzypadkowy odkrywca wyciągnie spod ziemi pomieszane ze sobą kości zbielałe jego i osła, inikt nie zdoła dociec, czyje to szczątki.Na tych smutkach i ponurościach zeszła noc, a z promieniami dnia dostrzegł Sanczo wjednej ze ścian swego więzienia spory otwór, którego wcześniej po ciemku nie był siędomacał.Podszedł bliżej, schylił się, skurczył i wlazł tam na czworakach, by znalezć się jużnie w studni, lecz w obszernej pieczarze lub może lochu, który ciągnął się dalej w głąb i niewiadomo gdzie kończył.Sanczo Pansa zawrócił, kamieniem rozszerzył otwór i przeprowadziłprzezeń osła, po czym, prowadząc go za uzdę, jął się posuwać owym lochem czy też pieczarą,chwilami w ciemnościach, chwilami w półmroku albo nawet w sączącej się skądciś z góryjasności, ale cały czas z lękiem i niewielką nadzieją, że się stąd wydostanie.Tego poranka, jak każdego zresztą w owych dniach przed czekającym go pojedynkiem,Don Kichot wyjechał konno w pole, by zarówno własne kości, rozleniwione pobytem wpałacu, jak kości zastałego w stajni Rosynanta zaprawić do niedalekiej już gry rycerskiej.wiczył różne manewry i zwroty, a gdy w pewnej chwili spiął rumaka do szarży, ten zawisłprzednimi nogami nad szczeliną w głazie i zarżał przerazliwie, co skłoniło rycerza doszybkiego ściągnięcia wodzów i cofnięcia Rosynanta wstecz: tak uniknęli karkołomnegoupadku; w tej samej zaś chwili, gdy Don Kichot chciał odjechać od rozpadliny, usłyszał głosspod ziemi: Hej, czy jest tam w górze jakaś dusza chrześcijańska?Głos wydał się Don Kichotowi znajomy, ale choćby i nie był znajomy, rycerz byłby sięzatrzymał na takie wołanie. Ktoś ty w dole? odkrzyknął. A któż by odpowiedziano jak nie Sanczo Pansa nieszczęsny, giermek słynnegorycerza Don Kichota z La Manczy i były gubernator wyspy Barataria! Czy jesteś duszą Sancza Pansy, pokutującą za grzechy? zapytał przerażony DonKichot. Co mam, duszo, dla ciebie uczynić, mów! Zrobię wszystko, bo moim powołaniemjest niesienie pomocy potrzebującym na tym i na tamtym świecie. W takim razie dobiegł głos spod ziemi wasza miodoustość nie możecie być nikiminnym, tylko Don Kichotem z La Manczy, moim dobrym panem, tym bardziej że głos macieteż mego pana. Jestem Don Kichotem potwierdził rycerz nie miej więc, duszo, skrupułów i wszystkomi powiedz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]