[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To ja - oznajmiłem.Rose milczała; przez dłuższą chwilę panowała cisza.Początek słowa.Następnie rzuciła słuchawkę, przerywając połączenie.Siedziałem przy telefonie trochę zdenerwowany, lecz bynajmniej niezaskoczony reakcją Rose.Wyobrażałem sobie, jak drobnymi dłońmizakrywa twarz, po czym podnosi słuchawkę, żeby sprawdzić, czywciąż jestem na linii.Znów ją odkłada.Modli się, żebym zadzwonił poraz drugi.Zamiast martwić się tajemniczym zniknięciem syna, Rose -co było dla niej bardzo typowe - czuła się urażona, a kiedy usłyszałamój głos, normalny i niezakłopotany, przypomniała sobie, że jąodtrąciłem, i zrobiła się zła, iż nie dostrzegam drobnych niuansów jejmatczynej miłości.Ofiarowała mi lojalność oraz szansę stania sięlepszym człowiekiem, ja zaś uważałem jej powściągliwość za chłód iwolałem wylewną miłość ojca,- tak, wolałem szczery, serdecznyuścisk od zimnych rad i wskazówek.Ponownie wykręciłem numer do rodziców.Tym razem odebrałArthur i ja z kolei zaniemówiłem ze zdziwienia.- Halo? - Powtórzył ze dwa lub trzy razy.- To ja.- David.Mój Boże.Nie mogę.Gdzie jesteś? Nie.Możesz nieodpowiadać.Nie mam prawa. - Jestem cały i zdrów.Wszystko dobrze, a nawet lepiej niż dobrze.- Dzwonisz z Chicago?- Nie.Z innego miasta.Czy ktoś mnie szuka?- Nie wiedzieliśmy, gdzie cię szukać.Dziadek chciał wynająćprywatnych detektywów.Daliśmy ogłoszenie do kilku pismmłodzieżowych.- Chodzi mi o to, czy policja mnie szuka.- Jakoś to załatwimy.Wracasz do domu?- Co się stało? Dlaczego jesteś u mamy?- Wyprowadziłem się ze swojego mieszkania.Mieszkanie to dużopowiedziane.Ze swojej klitki.- A Barbara? - spytałem, lecz domyśliłem się, zanim zdążył miodpowiedzieć.- Nie żyje - odparł po krótkiej przerwie.- Umarła parę dni po twoimwyjezdzie.O trzeciej nad ranem.We śnie.Usiłowałem wstać, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa.Rosepodniosła drugą słuchawkę.Siedziała na łóżku w sypialni: poznałem topo ochrypłym buczeniu klimatyzatora.- Skąd dzwonisz? - spytała.- Mamo, nie martw się o mnie.Dzwonię, żeby wam powiedzieć, że umnie wszystko gra.- Wszystko gra? Bardzo się cieszę.A nie przyszło ci do głowy, żemoże u nas nie wszystko gra? Tak.O tym nie pomyślałeś.- Rose - wtrącił ostrzegawczo Arthur.- Wracaj do domu, i to szybko.Może jeszcze nie jest za pózno.Możejeszcze jest czas.- Na co?- Na to, żeby naprawić to, co nabroiłeś.Na to, żeby służyć nampomocą.%7łeby choć raz być kochającym synem. Gdzie jesteś? U tej małej.- urwała, zostawiając resztę mojejwyobrazni.- Wreszcie jestem szczęśliwy.Jak dawniej.Czuję, że znów żyję.- Jeśli tak bardzo cenisz życie, to lepiej wracaj do domu.Jak mam cito powiedzieć?- Rose, proszę cię - zaoponował Arthur.- David? Nie musisz tuprzyjeżdżać.Ale na wszelki wypadek powiedz, gdzie mieszkasz.Tostraszne nic o tobie nie wiedzieć.Obiecuję, że nie będziemy dzwonićani zawracać ci głowy.Jesteś dorosły i sam o sobie decydujesz,szanujemy to, ale.- Do diabła! - zdenerwowała się Rose.-.ale przykro nam, że nie znamy twojego adresu, że nie mamy jak,gdyby wydarzyło się coś bardzo ważnego, porozumieć się z tobą.- Jego to nic nie obchodzi! - zawołała Rose.- Grunt, że on wie, gdziemy jesteśmy, i jeśli czegoś będzie potrzebował, wystarczy, że sięgniepo telefon, a my czym prędzej pognamy mu na ratunek.- Ta rozmowa mnie sporo kosztuje - powiedziałem.- A nie mam zbyt wiele pieniędzy.- Na tyle jednak miałeś, żeby rzucić pracę i wyjechać- zauważyła Rose.- Dobrze, podam wam adres.Zapiszcie sobie i z wiadomychpowodów nie mówcie nikomu.Mieszkam w Stoughton, w stanieVermont.- Przedyktowałem im jeszcze numer telefonu.- Dajesz sobie radę? - spytał Arthur.- Słuchaj, tylko sam sobie szkodzisz, nie chcąc wrócić i załatwićwszystkiego.- Głos matki złagodniał; nie spodziewała się, że ustąpięim w sprawie adresu. Wkrótce się pożegnaliśmy.Obiecałem, że znów zadzwonię, lecz niktnie nalegał, abym określił, kiedy to nastąpi.Wyszedłem do ogrodupobawić się z Korą i Królową, które - odchowawszy szczeniaki -zachowywały się jak dawniej.Mały Królowej był przeziębiony i wkącikach niebieskich oczu gromadziła mu się ropa.Przetarłem je iprzytuliłem szczeniaka do piersi, całkiem niepotrzebnie zaniepokojonyjego stanem zdrowia.Wiedziałem, że maluchy świetnie się chowają,ale każdy najmniejszy  defekt" przejmował mnie dreszczem. Biednażabo" - powtarzałem w kółko.Swoimi ostrymi jak igły ząbkami psiakogryzał mi kciuk i gdy wreszcie za bardzo zaczęło mnie boleć,oddałem go matce, która jednym pociągnięciem długiego jęzoraprzewróciła malca na grzbiet.Nagle zadzwonił telefon.Pobiegłem do kuchni, choć na ogół aż takmi się nie śpieszy z podniesieniem słuchawki.Minęło niewiele ponadgodzinę, odkąd rozmawiałem z domem, ale nie zdziwiłem się, słyszącna drugim końcu linii głos Rose:- David, ojciec miał zawał.Odczekałem do ósmej wieczór, po czym, choć bardzo tego niechciałem, zadzwoniłem do Bellows Falls.Telefon odebrał Keith.Wiedział, kto mówi, ale nie zareagował gniewem. Zaraz ją poproszę"- rzekł, wzdychając, jakby przez cały dzień były telefony do Jade.Powiedziałem jej o Arthurze, na co odparła, że zaraz do mnieoddzwoni.Zadzwoniła po kilku minutach z wiadomością, że następnyautobus do Stoughton odchodzi za piętnaście jedenasta nazajutrz rano.Już wcześniej zrobiłem rezerwację na samolot do Chicago, któryodlatywał z Albany o dziewiątej rano [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl