[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- No wiesz, na cześć premiera Begmy, Orkuza, i paru jego urzędników - rzuciłem.Czekał, gdy ja udawałem, że wolno popijam wino.Wreszcie opuściłem kubek.- To wszystko - powiedziałem.- Daj spokój, Merlinie.O co chodziło? Ostatnio byłem z tobą stosunkowo szczery.- Tak?Przez chwilę nie wierzyłem, że uzna to za zabawne.Lecz w końcu i on się roześmiał.- Czasami młyny bogów mielą tak szybko, że przysypuje nas mąka - stwierdził.- Może powiedziałbyś mi to zadarmo? W tej chwili nie mam niczego drobnego na wymianę.Czego on chciał?- Będziesz pamiętał, że do jutra to informacja poufna?- Dobrze.Co się stanie jutro?- Arkans, diuk Shadburne, zostanie koronowany w Kashfie.- Niech to szlag! - zaklął Luke.Spojrzał na Juliana, potem znów na mnie.- To piekielnie mądry wybór ze stronyRandoma - przyznał po chwili.- Nie sądziłem, że tak prędko się włączy.Przez kilkanaście sekund wpatrywał się w przestrzeń.- Dziękuję - powiedział w końcu.- To pomaga czy przeszkadza? - spytałem.- Mnie czy Kashfie?- Nie rozpatruję tego tak szczegółowo.- I dobrze, bo sam nie wiem, jak to przyjąć.Muszę trochę pomyśleć.Przyjrzeć się z dystansu.Patrzyłem na niego.Uśmiechnął się.- To naprawdę ciekawe - oświadczył.- Masz coś jeszcze?- To wystarczy - odparłem.- Tak, chyba masz rację - zgodził się.- Nie chcę przeciążać systemu.Nie sądzisz, że utraciliśmy kontakt zezwyczajnymi problemami?- Nie, póki się znamy.Julian opuścił klapę, wrócił do nas i podniósł swój kubek.- Za chwilę przyniosą posiłek - oznajmił.- Dzięki.- Benedykt twierdzi, że mówiłeś Randomowi, jakoby Dalt był synem Oberona.- Istotnie - przyznał Luke.- W dodatku przeszedł Wzorzec.Czy to jakaś różnica? Julian wzruszył ramionami.- Nie pierwszy raz chcę zabić krewniaka - stwierdził.- Przy okazji, jesteś chyba moim bratankiem?- Istotnie.wuju.Julian raz jeszcze zamieszał płynem w kubku.- No cóż.witaj w Amberze - powiedział.- Ostatniej nocy słyszałem banshee.Zastanawiam się, czy ma to jakiśzwiązek.- Zmiana - wyjaśnił Luke.- Wszystko się zmienia i płaczą po tym, co zostanie utracone.- Zmierć.Przepowiadają śmierć, prawda?- Nie zawsze.Czasem ukazują się w momentach zwrotnych, dla dramatycznego efektu.- Szkoda - mruknął Julian.- Ale zawsze można mieć nadzieję.Zdawało mi się, że Luke chce coś odpowiedzieć, ale Julian odezwał się pierwszy.- Dobrze znałeś swojego ojca? - zapytał.Luke zesztywniał lekko.46 / 65 Zelazny Roger - Znak Chaosu - tom 8- Może nie tak dobrze jak inni.Sam nie wiem.Był jak handlowiec.Stale pojawiał się i odjeżdżał.Zwykle niezostawał z nami na długo.Julian pokiwał głową.- A jaki był przed śmiercią? - spytał.Luke przyglądał się swoim dłoniom.- No cóż, nie był całkiem normalny, jeśli o to ci chodzi - przyznał po chwili.- Wspomniałem już o tym Merlinowi:moim zdaniem proces, który miał obdarzyć go mocą, wpłynął też na równowagę umysłu.- Nigdy o tym nie słyszałem.Luke wzruszył ramionami.- Szczegóły nie są takie ważne.liczą się efekty.- Więc mówisz, że przedtem nie był złym ojcem?- Nie wiem, do licha.Nie miałem innego, żeby ich porównać.Czemu pytasz?- Z ciekawości.To część jego życia, której zupełnie nie znałem.- A jakim był bratem?- Nie żyliśmy ze sobą zbyt dobrze - rzekł Julian.- Dlatego staraliśmy się nie wchodzić sobie w drogę.Ale byłsprytny.I utalentowany.Miał smykałkę do sztuki.Próbowałem ustalić, co mogłeś po nim odziedziczyć.Luke rozłożył ręce.- Nie mam pojęcia.- Zresztą to nieważne.- Julian odstawił kubek i spojrzał w stronę wyjścia z namiotu.- Powinni już przynieść cijedzenie.Ruszył w tamtą stronę.Słyszałem bębniące o brezentowy dach maleńkie kryształki lodu i warknięcia na dworze:koncert na wiatr i piekielnego psa.Przynajmniej żadnych banshee.Na razie.Rozdział 09Szedłem o krok za Lukiem, kilka metrów z lewej strony, utrzymując równe tempo z maszerującym po prawejJulianem.Pochodnia, którą niosłem, była wielka - prawie dwa metry smolistego drewna, zaostrzonego na końcu dlałatwiejszego wbicia w ziemię.Trzymałem ją w wyciągniętej ręce, gdyż oleiste płomienie kołysały się i strzelały nawszystkie strony, zgodnie z kapryśnymi podmuchami wiatru.Ostre, lodowate płatki padały mi na policzki, czoło, dłonie;niektóre czepiały się brwi i rzęs.Mrugałem gwałtownie, gdy żar pochodni roztapiał je i woda ściekała mi do oczu.Suchatrawa pod nogami chrzęściła i kruszyła się przy każdym kroku.Wprost przed sobą widziałem zbliżające się wolno dwieinne pochodnie i niewyrazną postać idącego między nimi człowieka.Zamrugałem czekając, aż płomień jednej czy drugiej znich pozwoli mi lepiej się przyjrzeć.Raz tylko miałem do tego okazję, bardzo krótko, przez Atut.Jeszcze w Arbor House.W blasku ognia jego włosy wydawały się złociste, nawet miedziane; pamiętałem jednak, że w świetle dziennym byłypopielatoblond.Oczy, przypomniałem sobie, miał zielone, choć teraz nie mogłem tego dostrzec.Po raz pierwszy jednakzobaczyłem, że jest wysoki.albo wybrał sobie bardzo niskich towarzyszy.Wtedy był sam i nie miałem go z kimporównać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl