[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sarna zniknęła. Hm? mruknął mężczyzna.Wyszarpnął z pochwy sztylet, położył trauta na trawie iostrożnie popiłowawszy lepki sznur uwolnił go z więzów.Skwir przeturlał się, usiadł zwidocznym wysiłkiem, odrzucił resztki sznura i długą chwilę chrząkał, kaszlał,pochrypywał. Dzięki ci, szanowny panie powiedział w końcu drżącym głosem. Może jesteśmymali, ale nasza wdzięczność jest równie duża jak Wielkich Ludzi.Tym bardziej, że,widziałem to, miałeś do wyboru pomoc innemu stworzeniu. Wstał, zatarł przybierające jużnormalną fioletową barwę ręce. W końcu nie wiedziałeś, że ranna sarna była li tylkowytworem magii Batchaline'a.58Spojrzenie Wędrowca jeszcze raz pobiegło do miejsca, gdzie przed chwilą drżało rannezwierzę.Wyciągnął szyję, spenetrował wzrokiem ścieżkę była czysta, trawa trwalewyprostowana, ani śladu juchy. Batchaline rzucił standardowy czar opcjonalny powiedział traut. Cykliczny, rzeczjasna, czyli pojawiał się na ścieżce wściekły kougur, żeby wystraszyć, potem lamentującadziewczynka ze zwichniętą kostką, pardrwa ze zwichniętym skrzydłem i na końcu tasarna zakończył nie kryjąc wstrętu. I od nowa.Widziałem ten cykl siedemnaście razy,coś okropnego.Stworek najwyrazniej odzyskiwał kontenans, nadzwyczaj szybko, biorąc pod uwagę, żeprzed momentem jeszcze wisiał na włosku nad lustrem wody, która, jak wiadomo, jestśmiertelnie grozna dla trautów.Człowiek uwolniony ze śmiertelnego niebezpieczeństwojeszcze dłuższą chwilę gadałby od tym jak śmierć patrzyła mu w oczy, jak się męczył, jakżegnał w myślach z bliskimi i przyjaciółmi.Skwir odzyskiwał o wiele szybciej kolor i dobryhumor. Czar, nie oszukujmy się, był zadany niedbale, w pośpiechu, tym nie mniej cała masaludzi rzuciłaby się do tej pozornej sarny, która zrobiłaby kilka kroków resztką sił, potemjeszcze kilka, a ja w tym czasie wpadłbym do wody! wykrzyknął z wyrazną pretensją wgłosie.Wędrowiec uniósł brew, skwir przesłonił, po raz pierwszy od poznania, błonamiłuskowymi oczy, chwilę trwał nieruchomo.Westchnął. Przepraszam, ale tyle czasuwisiałem do góry nogami.Te mrówki, które bezmyślnie cięły sznur byle zebrać odrobinęwięcej przeklętego miodu!Wykrzywił w skierowaną w dół podkowę zaciśnięte płaskie wargi.Wypukłe oczypopatrzyły na człowieka z nadzieją.Wędrowiec uśmiechnął się, pochylił i położył dłoń naciepłej, porośniętej miękkim puchem głowie. Musiałeś mu się narazić, temu magowi.Błony łuskowe zasłoniły na chwilę oczy.Traut wzruszył ramionami, rozdwojony ogonzwinął się i rozwinął.Coś mi o takim zachowaniu mówiono, pomyślał Wędrowiec, oznakazdenerwowania? Strachu? Wstydu? Chęć okłamania rozmówcy? Zadowolenie? Nie mówmy o tym bąknął skwir. To nic przyjemnego. Dobrze wzruszył ramionami mężczyzna.Wyprostował plecy, podszedł do leżącegona ziemi miecza, podniósł, dwoma wypracowanymi ruchami przetarł głownię połą kaftana iwłożył do pochwy.Rozejrzał się dokoła, opuścił wzrok na ciamkający przy każdym krokubut. No to bądz zdrów!Skierował się dokoła zródełka w stronę swojego biwaku. Zaraz, poczekaj, panie! usłyszał z tyłu pośpieszny krzyk i chlastanie gałęzi.Obejrzałsię, traut pędził w jego kierunku z wyrazem zaniepokojenia na pucołowatym, a jednocześniechudym pyszczku. Chcesz odejść? Tak, mój mały.Mam.swoje plany przecież. A ja?Wędrowiec poczekał aż skwir podejdzie bliżej. Nie znam się na twoim plemieniu powiedział usprawiedliwiającym się tonem. Czyuratowanie cię wiąże się z jakimiś szczególnymi.zobowiązaniami?Po raz pierwszy od poznania traut uśmiechnął się szeroko.Miał po dwa szeregi drobnychszerokich siekaczy i trzonów; na kły, zęby mięsożerców, nie było w szczękach miejsca.Język miał delikatny różowawy kolor, niby płat słynnej ze smaku ryby sterlety. Nie.Nie masz żadnych zobowiązań.To ja je mam, ale to też nie jest tak, że muszę cisłużyć. zatrzepotał rozcapierzonymi palcami .do śmie erci, czy aż do spłacenia dłuugu. Przeciągał słowa jak dziecko wyliczające swoje niezbyt lubiane obowiązki. Ja bymchciał ci się odwdzięczyć, ale jeśli nie chcesz mieć przy sobie małego zimnego trauta.Wzruszył ramionami, splótł długie palce i zacisnął splot tak mocno, że trzasnęły stawy.59 Nie nie! pośpieszył z zapewnieniem Wędrowiec. Możesz.możemy.Nieprzeszkadza mi, że będziesz ze mną, nawet lepiej będzie z kim porozmawiać.Poczuł się niezręcznie i wiedział, że widać to po jego twarzy, ale nie wiedział jak dobrzeczytają z ludzkich twarzy trauty. No to chodzmy do mojego obozu. Wskazał ręką kierunek, a sam przykucnął i szybkoochlapał wodą twarz, sprawdził czy skwir odszedł wystarczająco daleko i potrząsnął głowąpozbywając się nadmiaru wody z włosów.Dogonił maszerującego energicznie trauta.Wypada wziąć go na ręce czy nie? Może posadzić na ramieniu? Wzruszył ramionami.Wybacz, ale mało jak mówiłem znam wasze obyczaje, czy nasze rodzaje jedzą to samo? Tak, do pewnych granic rzucił traut przez ramię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]