[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wystar​czyło, by przy​po​mniał sobie, jakie uczu​cia żywi do niego dziew​czyna, a nanowo ogar​nął go smu​tek.– Na​dal jej na tobie zależy.Gdyby tak nie było, nie zdo​by​łaby się na nie​na​wiść –oświad​czył James spo​koj​nym gło​sem.– Ona ni​gdy ci nie wyba​czy.Myślami Realm wybiegł ku jed​nej z teczek, jakie jesz​cze cze​kały w tor​bie – tej ozna​czo​nej imie​niem Slo​ane.Skła​małby, gdyby nie przy​znał, że wrę​cze​nie jej doku​men​ta​cji miało być ostat​nim eta​pem jego misji, któ​rej celem było roz​li​cze​nie się z poczu​ciem winy.Teraz jed​nak dotarło do niego, że nie cho​dzi już tylko o niego.Powi​nien oddać teczkę Jame​sowi, tak by to on poda​ro​wał ją Slo​ane.Realmnie pra​gnął wdzięcz​no​ści ani na nią nie zasłu​gi​wał.Myśli i wspo​mnie​nia, które kryły się w aktach, od początku nale​żały do niej.W tym, że wra​cały teraz do pra​wo​-wi​tej wła​ści​cielki, nie było jego zasługi.Gdy poko​nali gór​ski odci​nek drogi, Realm roz​siadł się wygod​niej w fotelu i roz​-ma​rzo​nym gło​sem powie​dział:– Chyba sku​szę się na szar​lotkę.* * *Hotel, w któ​rym mieli się zatrzy​mać, był nieco porząd​niej​szy niż obskurny Sun​setGrove.Rano miało ich nawet powi​tać śnia​da​nie kon​ty​nen​talne, a menu obej​mo​wałomię​dzy innymi gofry.Gdy zna​leźli się w pokoju, Realm prze​ka​zał Jame​sowi teczkęSlo​ane z prośbą, by ten oddał ją dziew​czy​nie.James zgo​dził się i odło​żył aktówkęna bok, nie zaglą​da​jąc do środka.Takiej wła​śnie reak​cji ocze​ki​wał po nim Realm.Tak, podzi​wiał Jamesa.I wcale nie cho​dziło tylko o to, że był chło​pa​kiem Slo​-ane.James zawsze robił to, co uwa​żał za słuszne.Nawet jeśli ozna​czało to, że ścią​-gnie na sie​bie zgubę.Albo że wyj​dzie na kre​tyna.Decy​zją, jakiej naj​bar​dziej żało​-wał Realm, była zgoda na zosta​nie agen​tem.Obser​wu​jąc przy​ja​ciela, był pewien, żeJames na jego miej​scu zna​la​złby spo​sób, by jakoś się wyłgać od pod​pi​sa​nia kon​-traktu, a rów​no​cze​śnie nie zostać pod​da​nym lobo​to​mii.Jed​nak Jamesa ni​gdy nie pod​dano takiej pró​bie – nie został zmu​szony do pod​pi​-sa​nia cyro​grafu.Zażył nato​miast lekar​stwo, a to ozna​czało, że przez resztę życia będzie dźwi​gał olbrzy​mie brze​mię.Realm był jed​nak prze​ko​nany, że przy​ja​ciel jakoś sobie z tym pora​dzi.I że zawsze u jego boku będzie Slo​ane, która mu pomoże.Realm poło​żył się na hote​lo​wym łóżku i zamknął oczy, pró​bu​jąc odpę​dzić smu​-tek, który przy​wo​łały roz​my​śla​nia o Slo​ane.Zamiast tego spró​bo​wał cie​szyć się szczę​ściem Jamesa, Anthony’ego i Ally.A także Dal​las.Spró​bo​wał też nie​śmiało zna​leźć odro​binę szczę​ścia dla samego sie​bie.Roz​dział dzie​siątyRealma obu​dziło stłu​mione wycie odku​rza​cza dobie​ga​jące z sąsied​niego pokoju.Jęk​nął i spoj​rzał na zega​rek.Minęła dzie​wiąta.– James, pobudka – powie​dział, sta​wia​jąc stopy na pod​ło​dze.Nie docze​kał się jed​nak żad​nej odpo​wie​dzi.– James?Spoj​rzał na dru​gie łóżko, lecz nie zna​lazł na nim przy​ja​ciela.Prze​cze​sał pal​cami włosy i po chwili zorien​to​wał się, że znik​nął też ple​cak Jamesa.Wysko​czył z łóżkai z ser​cem biją​cym jak osza​lałe począł ner​wowo krą​żyć po pokoju.Dopiero po chwili doj​rzał przy łóżku liścik naba​zgrany na papie​rze listo​wym, jaki nie​kiedy znaj​duje się na wypo​sa​że​niu pokoi hote​lo​wych.Jego puls z wolna wra​cał do normy.Takie napady lęku, jak ten przed chwilą, były skut​kiem ubocz​nymist​nie​nia Pro​gramu.Nikt już go nie ści​gał, jed​nak mimo to wie​dział, że ni​gdy nie wyzbę​dzie się przy​zwy​cza​je​nia, by oglą​dać się przez ramię.Wziął do ręki liścik, przy​siadł na łóżku i zaczął czy​tać.Micha​elu,wybacz, że roz​sta​jemy się w taki spo​sób, ale nie cier​pię poże​gnań.Mam zamiar zła​pać auto​bus, który zabie​rze mnie do domu.Ty jed​nak powi​nie​neś dokoń​czyć to, co zaczą​łeś – odwie​dzić wszyst​kie osoby ze swo​jej listy.Nie dla nich, ale dla sie​bie.Zasłu​gu​jesz na to, by być szczę​śliwy.A jeśli mi nie wie​rzysz, to wyobraź sobie, że stoję teraz obok cie​bie i nazy​wam cię gno​jem.Jestem z cie​bie dumny.Do zoba​cze​nia wkrótce,J.Realm uśmiech​nął się do sie​bie, zło​żył kartkę na pół i scho​wał do worka mary​nar​-skiego.Następ​nie wziął głę​boki oddech i omiótł spoj​rze​niem pusty pokój.Pró​bo​-wał nie pod​dać się uczu​ciu osa​mot​nie​nia, które zaczęło się zakra​dać do jego duszy.Na jego liście na​dal figu​ro​wały trzy imiona.Gdy odwie​dzi wszyst​kie te osoby, może naresz​cie będzie mógł wró​cić do sie​bie i roz​po​cząć nowe życie? Może w końcu będzie mógł być dumny z sie​bie?Wziął prysz​nic i się ubrał.Paku​jąc się, rzu​cił jesz​cze okiem na listę: Drea, Asa,Tabi​tha.Wie​dział już, gdzie powi​nien zacząć poszu​ki​wa​nia.Nie usta​nie, dopóki ich wszyst​kich nie wytropi.Po śnia​da​niu wymel​do​wał się w recep​cji i wyszedł na zewnątrz.Świe​ciło słońce,wiał rześki zefi​rek, dzięki któ​remu nie było za gorąco.Ide​alna pogoda.Wrzu​ciłbagaże na tylne sie​dze​nie i zasiadł za kie​row​nicą.Drzwi od strony pasa​żera otwo​rzyły się i do samo​chodu wsia​dła Dal​las Stone.Realm nie wie​rzył wła​snym oczom.Jej widok pozba​wił go tchu, a poza tym zupeł​-nie nie rozu​miał, skąd, u licha, się tutaj wzięła.– Wczo​raj zadzwo​nił do mnie James – poin​for​mo​wała go, uno​sząc brew.– Podałmi adres i powie​dział, że nie chce, żebyś był sam.Spy​ta​łam wtedy, po jaką cho​lerędzwoni z tym do mnie.– Co takiego? – spy​tał Realm [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl