[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie chcieli w ogóle z nią rozmawiać i wyglądało na to,że nie przestraszyła ich grozba rozprawy sądowej.Zobaczymywięc, co powiedzą, kiedy ich ukochany wnusio zniknie.Postanowiła zabrać chłopca.Co z nim zrobi, gdzie go ukryje,jak się nim zaopiekuje - o tym wszystkim nie miała na raziepojęcia.Wiedziała tylko, że odda Krzysia z powrotem za dużepieniądze.Jeszcze nie ustaliła, jakiej kwoty zażąda, nie miałapomysłu, jak wymieni dziecko na forsę, ale wiedziała, że musicoś zrobić i tylko to przyszło jej do głowy.Porwanie.Jak w kinie,zachichotała i otworzyła drugą butelkę piwa.Udało jej siędojechać przed przedszkole; siedziała teraz w samochodzie,czekając, kiedy dzieci wyjdą na plac zabaw.Trzecia butelka piwa.Dzieci nie ma.Czwarte piwo.O, wreszcie wyszły.Maluchy ganiały tam i zpowrotem, wrzeszczały jedno głośniej od drugiego, zamieszanietotalne, widocznie jednak nie dla wychowawczyń, które zestoickim spokojem siedziały sobie na ławce i spokojnierozmawiały między sobą.Katarzyna wyszła z auta i trochę zakręciło jej się w głowie.Zjadła tylko suchą bułkę, ale za to popiła ją czterema piwami,więc nie czuła głodu.Czuła natomiast, ze koniecznie musiopróżnić pęcherz.Rozejrzała się dokoła.Na szczęście obok byłskwer ze sporą kępą krzewów.I pusty.Było południe, ludzie albopracowali, albo siedzieli w domach, nikt nie spacerował.Kaśkawcisnęła się w krzaki i po chwili, z wielką ulgą, wyszła stamtąd izaczęła się przechadzać wokół przedszkolnego ogrodzenia.Furtka była uchylona, Katarzyna jednak me chciała wchodzić naplac zabaw, wypatrywała syna i denerwowała się, bo nigdzie niebyło go widać.Nagle poczuła, że ktoś na nią patrzy.Rozejrzałasię - z lewej strony siatki, tuż przy furtce, stał Krzyś.- Czy ty jesteś moją mamą? - spytał.-Wiesz, co? - Przechyliła głowę, co wyglądało na głębokinamysł, a chłopiec wpatrywał się intensywnie w jej usta, jakbychcąc zmusić ją do odpowiedzi.- No co? Co? - dopytywał się, podskakując w miejscu.- Wyjdz do mnie, coś ci pokażę.- Wskazała ręką uchylonąfurtkę i ruszyła w stronę samochodu.Jak można było przewidzieć, mały pobiegł za nią.Wychowawczynie w ogóle nic nie zauważyły.Kaśka siedziała już za kierownicą, Krzyś wgramolił się dosamochodu i dotykał wszystkiego, czego mógłdosięgnąć.Dziadek nigdy nie pozwalał mu siedzieć z przodu,zawsze musiał tkwić z babcią na tylnych siedzeniach.-A czy.Katarzynie udało się ruszyć, więc Krzyś zapomniał, o cochciał spytać i rozglądał się na wszystkie strony.Auto nabierałoprędkości, Kaśka chciała odjechać jak najprędzej sprzedprzedszkola.Jakoś przemknęła ulicami i znalazła się pozamiastem.Nie bardzo wiedziała, co dalej, na razie tylko chciałaszybko uciec, jak najszybciej.Jechało jej się coraz lepiej, cztery wypite piwa dodawałyanimuszu.Przyspieszała, a drzewa migały za oknami.- Gdzie ty jedziesz? - rozpłakał się nagle siedzący obokchłopiec.- Ja chcę do domu, wracaj! Zimnooo mi - zawodził.Kaśka spojrzała ze zdziwieniem na dzieciaka, jakby niewiedząc, skąd się tu wziął.-Jakie zimno? - mruknęła ze złością.- Przecież jest upał.- Zimno.- płaczliwie upierał się Krzyś.Wiercił się na fotelu ijuż zsunął się z niego.- Siedz na dupie, cholera, co za bachor! - wrzasnęła kochającamamusia.Przypomniała sobie, że na tylnym siedzeniu widziała jakiśkoc.Sięgnęła tam ręką, wymacała pled, chwyciła go i jakoś udałojej się owinąć nim malca.Nie zauważyła, że z przeciwka zbliża się ku niej dość szerokaciężarówka.Nachyliła się nad chłopcem, żeby przesunąć gotrochę w prawo, bo siedział zbyt blisko niej i prawie zablokowałdzwignię zmiany biegów.Na chwilę musiała puścić prawą rękąkierownicę,a wtedy jadące dość szybko auto skręciło w lewo i z całymimpetem wbiło się w przód ciężarówki.W ułamku sekundy lewa strona samochodu wraz z fotelemkierowcy została doszczętnie zmiażdżona.Kaśka zginęła namiejscu.Krzysztof, otulony kocem, który zamortyzował uderzenie,wypadł przez przednią szybę.Był mocno poharatany ipotłuczony, złamał sobie obie ręce i dwa żebra.Miał wstrząsmózgu, wiele siniaków, z nosa leciała mu krew.Był nieprzytomny, stracił dużo krwi, ale żył.*- Przyjedz tu zaraz, Krzysio zginął! - Waldemar usłyszał przeztelefon głos rozszlochanej żony.Po chwili w słuchawce odezwałsię ktoś inny:- Tu Joanna Wilczyńska, kierowniczka z przedszkola.Zonaprzyszła odebrać wnuka, ale.nie wiem, jak to wytłumaczyć,ale.dziecka nie ma.Waldemar, nie tracąc czasu na dalszą rozmowę, odłożyłsłuchawkę, wybiegł z kancelarii i wskoczył do samochodu.Popiętnastu minutach był w przedszkolu.Zona siedziała w pokojukierowniczki i zanosiła się płaczem, kierowniczka wyłamywałasobie palce ze zdenerwowania.- Nikt nic nie widział, nikt nic nie wie - powiedziała; zachrypłajuż od powtarzania tego kolejny raz.- Zaraz! - Waldemar objął kierownictwo.- Po kolei.Ktoostatni widział Krzysia? Gdzie to było? Co działo się potem?I okazało się, że ostatnią z osób, które miały kontakt zchłopcem, była opiekunka grupy.Dzieci wyszły na plac zabaw ibiegały, jak to dzieci.Potem wrazz wychowawczyniami wróciły do budynku, zjadły obiad i jużnie wychodziły z sali.Krzysio na pewno był na boisku, ale czystamtąd wrócił, opiekunka nie mogła sobie przypomnieć.Naobiedzie były wszystkie dzieci, tak uważała.Lecz gdy Barbaraprzyszła po wnuka - okazało się, że chłopca nie ma
[ Pobierz całość w formacie PDF ]