[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Donaldzie, siadaj po mojej prawej - dysponowała Belle - a Vanessa polewej.Greggie będzie siedział przy tobie.W kuchni są książki telefonicz-ne, można je podłożyć, żeby miał wyżej.A ty, Melindo, usiądz z drugiejstrony Greggiego.No cóż, może zasiadanie od razu do posiłku to miejscowy zwyczaj, lecznawet Vanessa wyglądała na zdziwioną, a mąż (nadal w płaszczu) stałprzez chwilę i dopiero potem ruszył na swoje miejsce.- Czy.spózniliśmy się? - spytał Belle.- Czy się spózniliście? Nie, skądże! - odparła i perliście się roześmiała.-Delio, a ty usiądz koło.- Przerwała.-Ojej! - zawołała po chwili.- Delio!No co ty?!- O co ci chodzi? - spytała Delia.- Rozpędziłaś się, jest za dużo nakryć!W istocie tak było.Delia bowiem skrzętnie przyniosła z kuchni wszyst-kie przygotowane nakrycia, w tym przeznaczone dla Henry'egoMcllwaina.Belle zerknęła w stronę krzesła przy końcu stołu, do oczuznów napłynęły jej łzy.- Przepraszam - powiedziała do niej Delia.- Możemy po prostu.- Idz po pana Lamba - rozkazała Belle.SR- Po Lamba? Tego z góry?- Ale pośpiesz się.Wszyscy czekamy.Powiedz, że zaczniemy jeść bezniego, jeżeli zaraz tu nie przyjdzie.Delia nie miała pojęcia, co by mieli zaraz zacząć jeść, bo w pokoju niewidać było ani kęsa.Lecz Vanessa, wracając z kuchni z książkami telefo-nicznymi, zwróciła się do niej:- Ty idz, a ja wszystko ustawię na stole.Delia wyszła do holu, który wydawał jej się bardzo cichy w porówna-niu z jadalnią.Kiedy wspinała się po schodach, kot kręcił się jej pod no-gami.Zapukała do drzwi pana Lamba.- Aososie rzucają się pod prąd - oznajmiał poważny głos.Drzwi się uchyliły, ukazała się wąska jak drzazga, wychudzona twarzpana Lamba.- Tak? - spytał, a po sekundzie wydał okrzyk: - Ojej! -Bo kot wemknąłsię przez szparę.- Belle przysłała mnie, bym zaprosiła pana na świąteczny obiad.- Ale chyba pani kot wpadł do mojego pokoju!- Przepraszam - powiedziała Delia.- George, chodz tutaj.Wyciągnęła rękę, by złapać kota, na co Lamb niechętnie otworzył drzwio kilka centymetrów szerzej.Delia poczuła orzechowy zapach noszonychubrań, które nie uprane zostały wciśnięte do szuflady.W mroku błyskałolodowate światło telewizora.Podniosła George'a i wycofała się do holu.- Już jakiś czas temu chciałem zwrócić uwagę na urządzenia toaletowepod umywalką w łazience - odezwał się Lamb.- Na urządzenia.?- Czy pani kot nie może robić tego na dworze?- W nocy to niemożliwe - odparła Delia.Mocniej uchwyciła George'a.-To przyjdzie pan na obiad czy nie?- O której?- Hm.teraz?- Chyba się wybiorę - powiedział Lamb.SRSpojrzał na swoje ubranie - wyciągnięty podkoszulek, wypchane ciem-ne spodnie - i ze smutkiem zamknął jej drzwi przed nosem.Delii wydało się to dziwne, że ktoś, kto tak lubi oglądać programyprzyrodnicze, ma zastrzeżenia do obecności nieszkodliwego kota.Na dole Vanessa skończyła ustawiać wszystko na stole -indyka, bruk-selkę, sos z żurawin, tłuczone pataty posypane malutkimi kolorowymigroszkami, wszystkie potrawy na półmiskach, na których zostały kupio-ne.Nadal ubrana w skórzany blezer, zaczynała wyjmować łyżką nadzie-nie z indyka.Greggie siedział niedbale na stosie książek telefonicznych issąc kciuk, patrzył na matkę spod ciężkich powiek.Musiała to być dlaniego pora drzemki.Belle rozmawiała z Hawserami o Henrym.SR- Zupełnie nie rozumiem - mówiła - kiedy to mogło się stać.Wczoraj odziesiątej wieczorem wszystko grało.Byliśmy z Henrym na naprawdęmiłej kolacji w Ocean City.A tu nagle dziś w południe taki telefon, żeniech to.Zupełnie się zmienił.- Wynika z tego, że rano pojawiła się żona - oświadczył tonem mędrcaDonald Hawser.Przerzucił płaszcz przez oparcie swojego krzesła i zapa-lał świece srebrną zapalniczką.- Pewnie wstała dziś rano z łóżka i po-wiedziała do siebie: No i tak, Zwięto Dziękczynienia, a ja daleko od do-mu.To przecież rodzinne święto".Delia postawiła kota na podłodze i usiadła obok Donalda. Rodzinneświęto - pomyślała - a ja jem kupionego pieczonego indyka w gronie nie-znajomych".Czuła się jak przeżywająca przygodę trzpiotka.- Siedzę tu z mamą, a powinnam być razem z mężem", powiedziałado siebie - ciągnął Donald - i szybciutko spakowała walizkę.Wróciła doniego, a on nie mógł powiadomić cię wcześniej riiż około południa, bo comiał zrobić? Od razu pobiec do telefonu, jak tylko weszła?- Donald jest ekspertem w każdej dziedzinie - oświadczyła jego żona isucho się zaśmiała.Siedziała bardzo spięta, nie opierała się plecami o krzesło.Włosy miaławywinięte na końcach w zakrętasy podobne do efów w pudle skrzypiec.- Zgadza się, można to nazwać darem - niewzruszony Donald przyznałrację żonie.- Mam zdolność przedstawiania wydarzeń.Rozumiecie, naj-pierw cała sprawa jej zagospodarowania się w domu.Nie zapominajcie,że ma ze sobą dziecko, torbę z pieluchami, no i pewnie takie krzesełkodla dziecka do samochodu.- Ale przecież mógł ją odesłać z powrotem! - wybuchła Belle.- On jejnie kocha! Powiedział mi, że jej nie kocha!- Hm, a co innego miałby powiedzieć? - skomentował Donald, rozpie-rając się na krześle.Vanessa skończyła dzielenie indyka na porcje.Delia zaczęła podawaćinne potrawy.Poczuła, że brukselka jest ledwie letnia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]