[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zmarszczyła brwi, przyglądając się tymzdecydowanie męskim, a zarazem atrakcyjnym łydkom.Patrzyła na nie z wyrzutem,bo przypomniały jej, że mimo wszystko jest kobietą.Ten przyspieszony oddech, tewypieki to nie tylko dlatego, że patrzyła na częściowo odsłonięte męskie ciało.Cośw tej niezręcznej, a jednak dziwnie znajomej sytuacji - może troska o kogoś.amoże wiedza o tak intymnych szczegółach jak to, że ten ktoś ma bliznę podkolanem.- chwytało ją za serce i przywoływało słodko-gorzkie wspomnienia.Nie śmiała podnieść oczu, pewna, że z rumieńców na twarzy wyczyta całąprawdę o jej zmieszaniu.Była tak blisko niego, że wyraznie widziała błękitną żyłębiegnącą w górę od kostki.Na tym się skupiła, ale po chwili zaczęła sobiewyobrażać, że ta żyła biegnie wyżej, po wewnętrznej stronie uda, które pewnie jestmocno umięśnione dzięki wielu godzinom spędzonym na koniu, lecz pewnie skórana nim jest gładsza, bo włosy wytarły się od siedzenia w siodle.Gwałtownie spuściła wzrok z powrotem na jego kostki.I aż jej się zimno zrobiło na ten widok.Na każdej odcinał się pas zaróżowionej, pozbawionej włosów skóry,dokładnie szerokości kajdan.Nieleczone, kostki w ciągu paru dni zaczęłyby ropieć,wdałoby się zakażenie i naprawdę mogłoby się to dla niego zle skończyć.Wwięzieniu nikt się tym nie przejmował, bo przecież Colin Eversea miał zawisnąć nastryczku, nim chore kostki dadzą mu się we znaki.Jeśli jednak przeżyje tę eskapadę,do końca życia będzie nosił pamiątkę pobytu w celi: dwa bezwłose pierścienieskóry.Może nawet zostaną mu blizny.Odkręciła puszkę z maścią.Starała się zachować obojętność, nie chcącprzysparzać Colinowi kolejnego powodu do zakłopotania i próbując trzymać na84SRwodzy własne uczucia, lecz mimo to ręka lekko jej zadrżała.Zacisnęła palce napokrywce, żeby się opanować.- Poproszę pański fular - powiedziała bezbarwnym tonem.- Mój ful.No tak.- Jego odpowiedz była równie beznamiętna.Sięgnął po tłumoczek z ubraniami, wyciągnął z niego zmięty, ale wciążśnieżnobiały czworokąt z jedwabiu i sprawnie, pomagając sobie zębami, przedarł gona pół. Byłem w wojsku", powiedział wcześniej.Wiedział więc co nieco o tym, jaksię robi bandaże.Podał jej dwa pasma białego materiału, jak dwie flagi kapitulującego wojska.Na powierzchni maści pozostały wgłębienia zrobione czyimiś palcami.Nabrała jej sporo, wstrzymała oddech i zaczęła smarować obolałą kostkę.Colin Eversea siedział nieruchomo; tylko napięcie mięśni i odrobinęgłośniejszy oddech zdradzały, że coś czuje.Jego skóra parzyła ją w palce.Czuła sięnieswojo, dotykając kogoś tak.pełnego życia.Już prawie zapomniała, jakprzyjemnie jest dotykać mężczyzny.Mężczyzni są postawni i umięśnieni, a pod ichzaskakująco miękką skórą pokrytą szorstkimi włosami kryją się mocne kości.Izwykle zajmują mnóstwo miejsca.Zwłaszcza ten mężczyzna.Ale na tym zdartym prawie do żywego ciała kawałku skóry, który Madeleinesmarowała chłodną maścią, w ogóle nie było włosów.Starała się skupić tylko na tejprostej czynności, słuchając jego oddechu.Była zdziwiona, że nie padła żadnaaluzja do jej pozycji - klęczała między nogami Colina, jakby oddawała mu zupełnieinną intymną przysługę.Spodziewała się, że nie zdoła się powstrzymać przed takąuwagą.Zerknęła w górę i z zaskoczeniem stwierdziła, że Colin ma zamknięte oczy.Policzki ciągle znaczył mu rumieniec, palce zaciskał na kolanach.Jakoś niewydawało jej się, że z bólu.Pomyślała, że musiało minąć sporo czasu - w każdym razie więcej, niż byłprzyzwyczajony - odkąd dotykała go jakaś kobieta.Ciekawe, czy i jego, tak jak ją,85SRprześladują natrętne, niestosowne myśli.Może wyobraża sobie, że jej ręce należą doinnej kobiety.A może po prostu oswaja się na nowo z dotykiem nagiej dłoni na skórze.Opuściła wzrok.Jeszcze tego brakowało, żeby zaczęła fantazjować na tematColina Eversea.Chwyciła się bandaża jak koła ratunkowego i delikatnie owinąwszykostkę, zawiązała luzne końce.Na jej nieposłuszne myśli przydałaby się raczejopaska uciskowa.Nabrała maści na palec i zabrała się do drugiej nogi.- Pani już to kiedyś robiła - powiedział półgłosem, z wyraznym rozbawieniem.Podniosła głowę i zobaczyła, że rumieniec zniknął, a Colin Eversea przyglądajej się ciekawie.Widocznie przeszedł mu wstyd albo zdołał go stłumić.- Raz czy dwa - przyznała.- Croker mówił do pani per pani Greenway".- Zgadza się.- W jej głosie znowu pojawiła się nutka sarkazmu.Ten tonwyraznie mówił: Lepiej nie dociekaj".Miała nadzieję, że nie zapyta.- Więc istnieje jakiś pan Greenway? Cóż, nadzieja matką głupich.Nie odpowiedziała.A Colin Eversea nie powtórzył pytania.- Nikogo nie zabiłem - powiedział zamiast tego.Jakby to był powód, dlaktórego nie chciała z nim rozmawiać.No nie, znowu to samo.- Nic mnie to nie obchodzi, panie Eversea.Dokończyła rozsmarowywanie maści, pokrywając całą zaognioną ranę.Musiało bardzo go boleć przy chodzeniu, a przecież nawet się nie skrzywił.Gdybynie zauważyła, że utyka, pewnie nic by nie powiedział.Ech, mężczyzni.- Naprawdę nic to pani nie obchodzi? - dopytywał się.Zabawny człowiek.Zupełnie jakby prawdziwym przestępstwem nie było zabójstwo, którego rzekomosię dopuścił, ale właśnie jej obojętność.86SR- To nie ma żadnego znaczenia.- W piersi narastało jej jakieś dziwne napięcie.- Przecież widzę, że nie jest pani wszystko jedno - drążył.Madeleine przysiadła na piętach i uniosła ręce w obronnym geście.- Panie Eversea.Oczywiście, że nie było jej wszystko jedno.Ale po prostu nie chciała o tymmyśleć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]