[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W Aosinku jest to niemożliwe.Nie możnarozmawiać rozsądnie z kimś, kto jednocześnie robi kawę, przykleja plasterdziecku i szuka adresu hydraulika.Z kimś, kto pod pachą trzyma psa, przy uchuma słuchawkę telefoniczną, a nogą wyciera siuśki szczeniaka.Miałam szczerą nadzieję, że Kasia nie dzieli mojego wrogiego stosunku doniespodziewanych gości i nie jęknie w duchu na mój widok: O Jezu! Jeszcze tejmi brakowało!".Uprzedziłam ją co prawda w liście, ale nie wiedziałam, czy zdą-żyła go na czas otrzymać.W swoim czasie byłyśmy bardzo ze sobą zżyte, częstospędzałyśmy razem wakacje, trudno jednak podtrzymywać przyjaznie na odle-głość tysiąca trzystu kilometrów.W ostatnich latach wymieniałyśmy już tylkolisty na Boże Narodzenie i Wielkanoc, te jednakże bardzo sumiennie i załączajączawsze aktualne zdjęcia dzieci.Kasia miała ich teraz czworo; najmłodsze, Mi-chaś, urodziło się zaledwie trzy miesiące temu.Najstarsza dziewczynka, Anna,musiała mieć już z osiemnaście lat, co do środkowej dwójki nie byłam pewna:Joasia bodajże poszła właśnie do szkoły, a Krzyś był chyba o dwa, trzy lata star-szy od Jana.Nie mogłam sobie zupełnie wyobrazić, jak Kasia dawała sobie radę z całą tądzieciarnią w czasach, kiedy sklepy ziały pustką i brakowało podstawowych rze-czy.Nie sądzę, żeby niebieski ptak Andrzej był jej szczególnym oparciem.Myślę, że Kasia bardzo szybko się zorientowała, na co może liczyć ze stronypięknego Andrzeja, ale za wszelką cenę chciała go mieć, a Kasia zawsze dosta-90wała to, czego zapragnęła.I nigdy nie przyznawała się do porażek.Postanowiłaktóregoś dnia, że chce mieć dla siebie to szczupłe, twarde ciało, piwne oczy,ocienione długimi jak u dziewczyny rzęsami, mocne ramiona i uśmiech białychzębów pod miękkim wąsem, skłonna więc była mieć i siłę za dwoje.Godziła sięz tym tak samo, jak niegdyś z narowami swojej klaczy, o której mówiła spokoj-nie: Być może i ponosi, ale jaka jest piękna!".Nigdy się nie skarżyła.W czasach głodu, kiedy z Niemiec chodziły regularnetransporty do Polski i w określone dni ciężarówki objeżdżały punkty zborne, za-bierając paczki z żywnością i odzieżą, wysyłałam i ja paczki do Kasi.Zbierałamdla niej ciuchy po wszystkich znajomych, którzy mieli dzieci; wszyscy chętniedawali, wiedzieli, jak ciężko ludziom w Polsce było żyć.Dziękowała mi ciepło,wyliczała skrupulatnie, co na które dziecko pasowało, ale kiedy pytałam ją w li-ście, czego potrzebuje, odpisywała nieodmiennie: Jakoś sobie radzimy i niczegonam nie brakuje".Znając Andrzeja, nie bardzo mogłam w to uwierzyć.Dom Kasi był ostatnim domem we wsi, zaraz za obejściem zaczynał się so-snowy lasek.Z szosy nie był widoczny, zasłaniał go nędzny, zachwaszczony sad,w którym jabłonki ostatkiem sił broniły się przed utonięciem w morzu pokrzyw.Dopiero w lasku zorientowałam się, że pojechałam za daleko i skręciłam w polnądrogę, pełną wertepów, wystających korzeni i zardzewiałych puszek.- Wichtelsbach - powiedział Jan, który w tym okresie z rzadka tylko porozu-miewał się pełnymi zdaniami i używał jedynie rzeczowników i zaimków, resztęuważał widocznie za marnowanie czasu.Zawsze mu się gdzieś śpieszyło.Przed-tem, w szkole podstawowej*35, był znacznie rozmowniejszy.- Takie same wyboje, jak po drodze do Wichtelsbachu, tak? -przetłumaczyłam,a Jan skinął głową.Droga skręcała teraz szerokim łukiem w stronę wsi, stała się nieco szersza, zato bardziej piaszczysta i rozjechana przez furmanki, jechałam więc ostrożnie, że-by się nie zakopać.Widać już było oszalowany niemalowanymi deskami domKasi, któremu słońce i deszcz nadały szarozieloną barwę, harmonizującą z kolo-rem piachu i zarośli.W Niemczech nie istnieją niemalowane deski, nie istniejąwięc i domy, które równie bezpretensjonalnie wtapiałyby się w krajobraz.Bra-kowało mi tej szarozieloności, którą tylko czas potrafi malować, brakowało midachów porośniętych mchem, płotów z przyciętych na szpic drewnianych łat,35* Nauka w szkole podstawowej trwa w Niemczech jedynie cztery lata.garnków na płocie i zdobionych drewnianą koronką ganków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]