[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Co tu się dzieje? - pytał zupełnie ogłupiały Zalzan Karol, wybałuszając na braciprzerażone oczy.- Co wy jej zrobiliście?- My? My jej nawet nie dotknęliśmy - powiedział Erfon.- Rozglądaliśmy się zaleśnymi braćmi i Thelkar wpadł na nią niespodziewanie, potknął się i żeby nie upaść,schwycił ją za ramię.- Powiedziałeś, że nawet jej nie dotknęliście - przerwał zgryzliwie Zalzan Karol.- Nie w TAKI sposób.On dotknął ją przez przypadek, tylko się potknął.- Zrób coś! - Zalzan Karol rzucił się w stronę Deliambera z błaganiem w głosie, boolbrzymka już na nich nacierała. - Uspokój się - rzekł łagodnie czarodziej zachodząc jej drogę.- Nie zamierzaliśmywyrządzić ci krzywdy.Na poparcie swoich słów stary Vroon zaczął gwałtownie gestykulować, wyczarowującw powietrzu między sobą a kobietą ledwo widoczną niebieską poświatę.Czary musiałypodziałać, gdyż olbrzymka zwolniła nieco i zatrzymała się kilka kroków od wozu.Jeszczewymachiwała mieczem, ale coraz to wolniej i niżej.Drugą ręką ściągnęła obie poły koszuli izapięła je nierówno.Popatrując groznie na szóstkę Skandarów wskazała na Erfona i Thelkarai odezwała się głębokim, dudniącym głosem:- Co ci dwaj zamierzali ze mną zrobić?- Oni tylko poszli po owoc dwikka.Widzisz kosz, który mieli ze sobą? - pośpieszył zodpowiedzią Deliamber.- Nie mieliśmy pojęcia, że tam jesteś - wymamrotał Thelkar.- Obchodziliśmy owocdokoła, żeby sprawdzić, czy z tyłu nie ukrywają się leśni bracia, to wszystko.- Wszystko? A upaść na mnie, udając niedołęgę, i zgwałcić, gdybym nie byłauzbrojona, to co?- Ja się tylko potknąłem - obstawał przy swoim Thelkar.- Nie miałem zamiaru cięnapastować.Myślałem o leśnych braciach, więc kiedy zamiast na nich natknąłem się na kogośtwoich rozmiarów.- Co takiego? Jak śmiesz jeszcze bardziej mnie obrażać! Thelkar zaczerpnąłpowietrza.- Chciałem tylko powiedzieć.nie spodziewałem się.byłem zaskoczony, kiedy.kiedy ty.- Nie mieliśmy niczego złego na myśli.- Erfon chciał przyjść bratu z pomocą, aleprzerwał mu Valentine, który z rosnącym rozbawieniem obserwował całą scenę. - Gdyby myśleli o gwałcie, to czy dopuściliby się tego przed tak licznym audytorium?Popatrz, jesteśmy tej samej rasy.Nie pozwolilibyśmy na nic takiego.- Wskazał na Carabellę.- Ta kobieta jest równie porywcza jak ty.Bądz pewna, że gdyby Skandarzy spróbowaliwyrządzić ci jakąś krzywdę, ona sama zdołałaby temu zapobiec.To było zwykłenieporozumienie, nic ponadto.Odłóż broń.Między nami możesz czuć się bezpieczna.Olbrzymka spoglądała już nieco łagodniej, uspokojona grzecznym wystąpieniemValentine'a.Powoli opuściła miecz wibracyjny i przytroczyła go do pasa.- Kim jesteście? - odezwała się zrzędliwie.- Co tu robi ta cała procesja?- Nazywam się Valentine, jesteśmy wędrownymi żonglerami, a ten Skandar to ZalzanKarol, przywódca naszej trupy.- A ja jestem Lisamon Hultin - przedstawiła się olbrzymka.- Wynajmuję się do pracyw charakterze straży przybocznej lub wojowniczki, chociaż przyznam, że ostatnio niezbytczęsto.- Tracimy czas - wtrącił Zalzan Kavol.- Jeśli czujesz się przez nas odpowiednioprzeproszona, to ruszamy w dalszą drogę.Lisamon Hultin kiwnęła od niechcenia głową.- Oczywiście, ruszajcie, tylko czyzdajecie sobie sprawę, że znajdujecie się w niebezpiecznej okolicy?- Z powodu leśnych braci? - spytał Valentine.- Tak, są wszędzie.Przy drodze, którą będziecie jechali, lasy aż roją się od nich.- A ty się ich nie boisz? - zainteresował się Deliamber.- Znam ich język - odpowiedziała Lisamon Hultin.- I zawarłam z nimi prywatnąumowę.Myślicie, że inaczej zajadałabym tak spokojnie owoc dwikka? Jeszcze mam trochęoleju w głowie, mały czarodzieju.Dokąd zdążasz? - spytała Zalzana Karola.- Do Mazadone - odpowiedział krótko. - Tak? A czy czeka tam na was jakaś praca?- Dowiemy się na miejscu - odparł Skandar.- Możecie się dowiedzieć już tutaj.Właśnie stamtąd wracam.Dopiero co zmarłtamtejszy książę i przez trzy tygodnie w całej prowincji obowiązuje żałoba.A może wyżonglujecie na pogrzebach?Oblicze Zalzana Kavola pociemniało ze złości.- Nie ma żadnej pracy w Mazadone? Ani w całej prowincji? Narażamy się na koszty,żeby ją znalezć! Od Dulornu nie zarobiliśmy złamanego miedziaka! I co teraz zrobimy?Lisamon Hultin splunęła miąższem owocu.- To nie moje zmartwienie.Zresztą i tak nigdzie się nie dostaniecie.- Dlaczego?- O kilka mil stąd leśni bracia zatarasowali drogę.%7łądają od podróżnych haraczu.Czyste szaleństwo, no nie? Tak czy inaczej, nie przepuszczą was.Dobrze będzie, jeśli całowyjdziecie z tej opresji.- Muszą nas przepuścić! - wykrzykną! Zalzan Kavol.Olbrzymka wzruszyłaramionami.- Beze mnie na pewno nie.- Bez ciebie?- Powiedziałam ci już, że znam ich język.Dogadam się z nimi i załatwię wamprzejście.Jesteś tym zainteresowany? Opłata pięć rojali.- Po co leśnym braciom pieniądze? - zapytał Skandar.- Och, to nie dla nich - powiedziała lekko.- Ta piątka to dla mnie.Zaproponuję im coinnego.Załatwione?- Nonsens.Pięć rojali to majątek! - Nie będę się targować - powiedziała Lisamon Hultin stanowczo.- W moim zawodzieto nie honor.Zatem powodzenia w dalszej podróży.- Obrzuciła Thelkara i Erfona lodowatymspojrzeniem.- Możecie się poczęstować owocem dwikka.Ale lepiej nie zajadajcie się nim,kiedy spotkacie braciszków!Z wyniosłą miną odwróciła się i podeszła pod drzewo do wielkiego owocu.Wyciągnęła miecz, ucięła trzy wielkie plastry miąższu i pchnęła je pogardliwie w stronędwóch Skandarów, którzy, nie czując się zbyt pewnie w tym sam na sam z olbrzymką, szybkowłożyli przysmak do wiklinowego kosza.- Wszyscy do wozu! - krzyknął Zalzan Kavol.- Pośpieszcie się! Do Mazadone jeszczekawał drogi!- Nie zajedziecie dzisiaj daleko - powiedziała Lisamon Hultin patrząc zaodjeżdżającymi.- Zaraz tu wrócicie, o ile w ogóle uda się wam przeżyć.Rozdział 5Valentine myślał o zatrutych strzałach leśnych braci przez kilka następnych mil.Niepociągała go nagła okrutna śmierć, która być może czaiła się za każdym mijanym drzewem.A las był gęsty, tajemniczy, obfitujący w bujną pierwotną roślinność, pełen wielkich krzewówpaproci o liściach upstrzonych srebrnymi pochewkami zarodników, skrzypów wysokościkilkunastu stóp, wielkich kolonii grzybów o wyblakłych i popękanych ze starościkapeluszach, i kto wie, czy jeszcze nie czegoś gorszego.Ale sok z owocu dwikka zrobił swoje.Podzielony przez Vinorkisa i puszczony wobieg granulkowaty miąższ miał niezwykły, słodki zapach i wprost rozpływał się w ustach, azawarte w nim alkaloidy były wchłaniane przez krew i mózg, działając szybciej niżnajmocniejsze wino.Valentine czuł krążące w żyłach ciepło i ogarniający go bezwład.Oparłsię o ścianę kabiny mieszkalnej, jedną ręką objął Carabellę, a drugą Shanamira [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl