[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dzielnie broniłem się przed podłączeniem do globalnej sieci i jedynym aktem uległości z mojej strony była zgoda na zainstalowanie komputera w gabineciei zakup laptopa.Cóż, nie mogłem Pawłowi - młodemu skądinąd człowiekowi - zabronićkorzystania z tego sprzętu, ale sam miałem do tego stosunek jednoznacznie negatywny.Dopóki komputery służyły człowiekowi jako maszyna do liczenia, pisania iinformowania, dopóty tolerowałem ich istnienie.Kiedy jednak rzesza pseudoartystów zaczęławykorzystywać je do tworzenia tak zwanej sztuki wirtualnej - ulotnej jak żywot motyla, zktórej nic tak naprawdę nie wynikało - stałem się już wrogiem tych maszyn.Cóż, byłemstaroświecki i dla ratowania obrazu Rembrandta albo van Gogha gotów byłem poświęcićswoje życie.A komputery nie mogły mi ich przecież zastąpić.Wyglądało na to, że Dziewuch miał mocne papiery.Nie dziw się, Drogi Czytelniku, mojej podejrzliwości, ale spokoju nie dawało minazwisko Dziewucha: Aldona L.Miała takie same inicjały jak Arsen Lupin!Pracując na zlecenie wielu firm oraz państwowych instytucji, w których instalowałasieci komputerowe, mogła z powodzeniem zdobywać najprzeróżniejsze dane, wszak miałanieograniczony dostęp do zawartości dysków.To samo mogła zrobić z nami.Jeśli zatemDziewuch był Arsenem Lupinem, to zagrażało nam prawdziwe niebezpieczeństwo.Z drugiej strony dziewczyna nie pasowała do wizerunku Arsena Lupina.Wyobrażałem sobie włamywacza raczej jako kogoś w rodzaju dobrze znanej telewizyjnejpostaci, a więc dżentelmena o nienagannych manierach, inteligentnego spryciarza iuwodziciela w jednej osobie.Przede wszystkim powinien on być jednak mężczyzną.Ale czyżdobry włamywacz nie pokusiłby się o odrobinę mistyfikacji? Otóż to! Kobieta używającamęskiego pseudonimu mogła wiele zdziałać w tej branży.- Czy wiemy, w jakich firmach panna Aldona L.pracowała wcześniej na podobnezlecenie? - zapytałem urzędniczkę.- A skąd mogę to wiedzieć? - żachnęła się.- Mogę tylko panu powiedzieć, że jest onacórką kogoś wpływowego, który załatwił jej taką fuchę.Firmy komputerowe biją się o takiezlecenia.Podziękowałem za informacje i zamyślony wyszedłem z biura administracji.Nadziedzińcu zauważyłem wychodzącą z lewego skrzydła ministerialnego gmachu pannęKruger.Szła szybko z postawionym wysoko kołnierzem płaszcza w stronę ulicy.Zastanowiłomnie to, że nie wzięła ze sobą parasolki, a przecież padał deszcz.Ale zaraz wyjaśniła się przyczyna jej roztargnienia.Gdy tylko Niemka wyszła przezbramę, podjechał do niej biały citroen z mężczyzną w środku.Tak więc panna Kruger niepotrzebowała parasolki, gdyż była umówiona z nieznajomym pod samym ministerstwem. Kobieta wsiadła, a samochód ruszył w kierunku Nowego Zwiatu.Pomimo złego samopoczucia, intuicja kazała mi zatrzymać pierwszą lepszą taksówkę iruszyć za citroenem.- Zledzi pan żonę? - zagadnął rozbawiony nieco taksówkarz.- Wie pan, jak to jest - rzekłem i zrobiłem minę nieboraka.- Ano wiem, panie - westchnął głęboko i dodał gazu.Biały citroen minął Ochotę, Okęcie i Raszyn.Przed skrzyżowaniem w Jankachsamochód wiozący pannę Kruger skręcił w prawo na Komorów.Jechaliśmy cały czas za nim,utrzymując stałą odległość stu pięćdziesięciu metrów.Istniała oczywiście obawa, żezostaniemy zauważeni przez kierowcę citroena bądz samą Niemkę, ale naszymsprzymierzeńcem był deszcz i duży ruch.Za Komorowem śledzony przeze mnie samochód zatrzymał się przed okazałą,nowoczesną willą położoną przy wąskiej asfaltowej szosie, wzdłuż której rosły gęstoposadzone drzewa, a co sto metrów zaczynały się nowe, coraz to okazalsze posiadłości.Otworzyła się zdalnie sterowana brama i samochód wjechał na wyłożony kostkąpodjazd.Brama zamknęła się i przez szpary w wysokim płocie mogłem od biedyobserwować, co dzieje się na niewielkim, bogato zagospodarowanym dziedzińcu.- Skąd ci ludzie mają tyle pieniędzy? - nie mógł się nadziwić taksówkarz.- Obawiam, się, że nigdy się nie dowiemy.W tym czasie panna Kruger wysiadła z citroena w towarzystwie wysokiego,przystojnego mężczyzny z wąsikiem.Na oko miał czterdzieści pięć lat i wyróżniała go bladacera oraz błyszczące włosy.Szybko znikli w białych murach okazałego, jednopiętrowego domu.Nie było pewności, jak długo panna Kruger zabawi w komorowskiej willi, a przecieżmusiałem jakoś rozliczyć się z taksówkarzem.- Jeśli pan zechce, zaczekamy trochę - zaproponował, jakby czytał w moich myślach.-A potem mogę pana zawiezć z powrotem do Warszawy.Jednak po godzinie taksówkarz zaczął się niecierpliwić.Nic nie wskazywało, abypanna Kruger zamierzała opuścić posiadłość.W pewnym momencie obok nas zatrzymała się inna taksówka i kierowcy zaczęlirozmawiać przez uchylone szyby.Ale zmuszeni przez nadjeżdżające z dwóch stron trąbiącebezlitośnie samochody zakończyli pogawędkę.Nie przysłuchiwałem się ich rozmowie, więczdziwiło mnie, gdy taksówkarz odwrócił się do mnie i rzekł:- Zdobyłem dla pana nazwisko tego faceta w citroenie - puścił do mnie  oko.- To Wacław de Górecki.Zamożny obywatel.Właściciel galerii i hazardzista.Współczuję panu.- Skąd pan, u licha, to wie? - zdziwiłem się.- Spotkałem kumpla - wyjaśnił.- Taksówkarza.Pochodzi z tych stron i zna tutajprawie wszystkich.W każdym razie zna człowieka, z którym spotyka się pańska żona.- To nie jest moja żona.Postanowiłem przyznać się do wszystkiego i opowiedzieć taksówkarzowi, kimnaprawdę jest panna Kruger.Nie chciałem dalej oszukiwać tego człowieka, bo brzydziłem sięwszelkim łgarstwem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl