[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Boże, coza wstyd! Co ona mu powie? Że nagle zgłupiała i straciła kontakt z rzeczywistością do tegostopnia, że nie zauważyła, kiedy wyszedł do kuchni, i nie poczuła zapachu smażonych kotletów?Najgorsze, że naprawdę nie zauważyła i nie poczuła! Co się stało?!Dobrze wiedziała, co się stało, ale było to zbyt absurdalne – tylko kretynka zakochuje sięw pięć minut… Zdawała sobie sprawę, że jeśli chodzi o uczucia, nigdy za mądra nie byłai wystarczała jej minuta, by się śmiertelnie zakochać, ale przecież przegadała już z BobemBudowniczym nie jedną, nie pięć i nie sto minut! Ich telekonferencje z czasów, kiedy onpracował na Śląsku, a Martynka była w Gorzowie u dziadków, można by liczyć na doby.I nic!A dzisiaj? Co się stało?! Pytała samą siebie po raz enty, machinalnie krojąc ogórka na mizerię.– Chciałem się pożegnać.Lecę już.– Drzwi kuchni gwałtownie się otworzyły.– Dziękujęza kawę.– Jasna cholera! – zaklęła, patrząc, jak krew zalewa deskę.– Co się stało?„Dobre pytanie” – pomyślała.„Też chciałabym wiedzieć…”– Nic – odpowiedziała beztrosko, wkładając dłoń pod strumień lodowatej wody.– Gameis over.– Nie potrzebujesz pomocy?– Nie.Dam sobie radę.– No to do zobaczenia.– Zamknął drzwi, ale po sekundzie znowu zajrzał.– Postaram sięnie opuszczać wywiadówek.Pa!– Pa.– „Sra!!!”, pomyślała.Polewanie skaleczonego palca zimną wodą pomagało jak umarłemu kadzidło: wodaw odpływie zlewu nie traciła na czerwoności.Zakręciła kran, owinęła dłoń kilkoma warstwamiręcznika papierowego i uniosła do góry wyprostowane ramię.Tak zastał ją Kamil.– Wikto… – urwał gwałtownie.– A ty co? W Statuę Wolności się bawisz? Mam cipodpalić te chustki, żebyś była bardziej wiarygodna?– Bardzo śmieszne! – burknęła.– Palec sobie rozcięłam.Spowalniam krążenie, bo krewmi leci jak głupia.– Ojej! – Przykuśtykał do niej, odrzuciwszy kulę.– Pokaż… Aj, aj, aj… Zaczekaj.Zarazci to przemyję i przykleję plaster.Trzymaj rękę tak, jak trzymasz, tylko ściśnij jeszcze nadgarstek drugą dłonią.Zaraz coś znajdę.– Otworzył szafkę i wyciągnął z niej apteczkę.– Nie płacz.Doktor Kamil zaraz ci pomoże i dokończy za ciebie ten krwawy obiad.– Nie płaczę.Daj spokój…– Jakie daj spokój? Dziewczyno! Ty mi życie uratowałaś.Nie wiem, jak zdołam ci sięodwdzięczyć! – Podszedł do niej z zestawem opatrunkowym.– A teraz opuść na chwilę ramię,żyrafko.Z tym gipsem na taboret za cholerę nie wejdę.Dawaj tu swoją ranę ciętą.Aleś sięgłęboko dziabnęła… Skakałaś na ten nóż czy co?– Niby za co miałbyś mi się odwdzięczać? – Niepewnie podała mu rękę, ale widząc, jakfachowo opatruje ranę, szybko się uspokoiła.– Już nie bądź taka skromna, dobrze? Zawsze myślałem, że moja Anula jest mistrzyniąświata w ogłupianiu facetów, ale teraz widzę, że bijesz ją na głowę! Na nauki do ciebie powinnachodzić! To był prawdziwy majstersztyk! Rozbroiłaś go totalnie! Nawet jednej dwukośnejżebrówki w nim nie zostało! – wykrzykiwał entuzjastycznie Kamil.– Czego?– Pręty dwukośnie żebrowane… takie do zbrojenia betonu… Mniejsza o to! Gdyby nie ty,wyszedłby stąd po minucie! No… Zrobione! Teraz znowu ręka do góry.I siadaj sobie wygodnie.Zrobić ci kawy albo herbaty? A może ciasta? Janek nawet nie tknął.Ja zresztą też.– To nie jesteś na mnie zły? Że ja z nim gadałam, a ty w kuchni obiad robiłeś? – Wiktoriapotulnie wykonała polecenie i przycupnęła na taborecie z wyprostowanym nad głową ramieniem.– Wikuś? Ile ty litrów krwi straciłaś, zanim przyszedłem? Cztery i pół? – Spojrzał na niąz politowaniem.– Za co mam być zły? Za to, że mi tyłek uratowałaś? Przecież ja bym bez ciebietej roboty nie dostał.Już ja znam Janka.Widziałaś, jak zaczął się wycofywać? Że za długow gipsie, że miesiąc rehabilitacji… Gdybyś nie wkroczyła ze swoją słodką gadką, to już dawnoz kimś innym by rozmawiał.Specjalnie do kuchni uciekłem, żebyś mogła go całkiem otumanić.I naprawdę, powtarzam, psychologiczny majstersztyk to był! Niech no tylko Anula wróciwieczorem do domu… Już ja jej powiem, że ma do ciebie na korepetycje chodzić…Wiktoria słuchała go kompletnie oszołomiona.Słodka gadka? Otumanić? Psychologicznymajstersztyk?Co się stało?!ROZDZIAŁ 30– Słucham? – Zanim odebrała, z trudem przełknęła ślinę.Na ekranie komórki pulsowałnapis BOB B.– Cześć.Jeszcze raz dziękuję za wczorajszą kawę.Jak tam palec?– Dobrze.Kamil profesjonalnie się nim zajął.Powiedział, że na budowach nie takie ranyopatrujecie.Jakoś nigdy nie pomyślałam, że musicie być fachowcami także od opatrywaniaran… – Serce tłukło jej się w piersi, rozsadzając żebra.Czy jeśli Janek zaproponuje spotkanie już dzisiaj, to powinna się zgodzić? Czy może lepiej kilka dni poczekać? Ale czy wytrzyma te kilkadni? Pół nocy nie spała, a kiedy w końcu zasnęła, śnił jej się bez przerwy.A co tam! Yolo!!!Umówi się z nim dzisiaj.– Zgadza się.Jak byłem na Śląsku, wtedy, wiesz, co Martynkę musiałem do rodzicówodstawić i zawracałem ci głowę… Pamiętasz?– Pamiętam.Oczywiście, że pamiętam – mówiła, spoglądając w lustro.Przyglądała siękrytycznie swoim włosom.Może jednak nie umówi się z Jankiem dzisiaj? Może najpierw pójdziedo fryzjera? Nie chciała wyglądać jak mop… Tak! Przeprosi go, wykręci się czymś, na przykładwizytą u rodziców.Powinien zrozumieć, bo z tego, co zdążyła się zorientować, dziadkowieMartynki bardzo przypominają Janinę i Bernarda.– No
[ Pobierz całość w formacie PDF ]