[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Krzyczał, że chce odejść, że nie chce już pomocy felczera.I pózniejjuż nic.Film się urywał.Teraz zaś leżał porzucony w tym rowie, obolały, bez niczego, zupełnie niczego.Nie byłoani walizki, ani teczki! Nie miał nic.Był tylko on, wyrzucony śmieć.Nie wiedział, jak dużoczasu upłynęło od zabiegu.Od gwałtownych emocji, które nim tak nagle wstrząsnęły, zakręciłomu się w głowie.Legł na wznak na trawie i zawył jak zwierzę, nie mogąc pojąć swojej krzywdy.Wszystkomu zabrano, klejnoty, jego rzeczy, nawet fałszywe dokumenty, portfel, w którym trzymałzdjęcia z Lili.Felczer ograbił go doszczętnie i wyrzucił pewnie spory kawałek za miastem,żeby zdechł.To był koniec.Zaczął szlochać, wykrzykując z piersi swój ból, którego żałosny jazgot niósł się po łanachkwiecistych łąk.Płakał rozpaczliwie, ale ani delikatnie szeleszczące od porywów ciepłegowiatru drzewa, ani owady latające nad łąką, ani białe obłoki na błękitnym niebie niereagowały na jego cierpienie.Był zmaltretowany, brudny, słaby i obficie krwawił.Oddanie moczu sprawiło mu potwornyból promieniujący na całe podbrzusze, wdzierający się aż do wnętrza umęczonego ciałai podchodzący falami gorąca do samego gardła.Kilkakrotnie wymiotował i traciłprzytomność.I tak pewnie tego nie przeżyję - mówił sam do siebie.Azy w końcu przestały płynąć, mdłości i krwawienie ustały, a wówczas Julianinstynktownie, resztką sił zaczął się modlić.Szeptem wypowiadał słowa modlitwy: Ojczenasz, Zdrowaś Mario, sam zdziwiony faktem, że je jeszcze pamięta.Przez wiele lat naweto Bogu nie myślał, a teraz odnalazł go tu w przydrożnym rowie i może mu opowiedziećo swoim tragicznym położeniu.Recytował modlitwy jedna za drugą, nie wierząc, że zasługujena wsparcie tego, w którego istnienie przecież zwątpił.Jednak uparcie powtarzał dobrzeznane słowa i czuł spokój, jakby śpiewał ulubioną piosenkę z dzieciństwa, którą dawno temunuciła mu matka.Słońce przybrało ciemnopomarańczową barwę, a ciało zaczęło domagać się swego.Głódi pragnienie zmusiły go, aby mimo wszystko stanął na nogi i usiadł tuż przy drodze, czekającna jakiś wóz, który wcześniej czy pózniej musiał się tu pojawić.Nie wiedział, ile czasu czekałwstrząsany dreszczami i falami bólu, który prawie odbierał mu rozum.W końcu usłyszałprzybliżający się odgłos silnika samochodowego.Zapadał piękny zmierzch.Julian z trudempodniósł się z trawy i zaczął rozpaczliwie machać.Na szczęście samochód dostawczy, którywyłonił się zza zakrętu, zatrzymał się.Kierowca spojrzał na niego podejrzliwie.Musiałwyglądać żałośnie w brudnym, pogniecionym garniturze, bez kapelusza, w zabłoconychbutach, dosłownie bez niczego, jeśli nie liczyć sygnetu z asortymentu Cyryla, który felczer muzostawił.- Czego? zapytał go wąsaty mężczyzna.- Zostałem okradziony, ograbiony, muszę się dostać do Warszawy!- Na policję pan idz.Mogę podrzucić do Radomia, dalej nie jadę!Po kilku minutach dobili transakcji.W zamian za sygnet mężczyzna zgodził się podzielićz Julianem jedzeniem i piciem, dowiezć do miasta, kupić mu bilet na pociąg i dać mu jakiśprowiant.Julian bez żalu zdjął z palca niewielki sygnet, po czym z trudem wsiadł do wozu.Kierowcadał mu pajdę chleba posmarowaną smalcem, kawałek kaszanki i butelkę piwa.Od razu zacząłgo wypytywać o okoliczności rzekomego napadu.- Pan wybaczy, bardzo zle się czuję, tłumaczę, że nic nie pamiętam.Widocznie zostałemhuknięty w głowę.Kiedy się ocknąłem, byłem na polu, bez niczego, bez walizki, portfela,niczego& - tłumaczył Julian, łapczywie pochłaniając jedzenie.- Co za przykra sprawa! Teraz tyle tego łajdactwa się porobiło, panie&Ale Julian nie słyszał już jego słów.Usnął osłabiony z butelką niedopitego piwalwowskiego w ręce.Obudził się dopiero, gdy był już ranek, a kierowca potrząsał nim,mówiąc, że dotarli do Radomia.Mężczyzna zachował się zgodnie z umową, wsadził Julianado pociągu z torebką pączków i butelką mleka.Dał mu jeszcze dwa złote do kieszeni.- No, żebyś tam pan nie był bez grosza! Musi się panem jakaś kobita porządnie zająć, boz takiego chuderlawego chłopa żadnego pożytku nie będzie! - powiedział na pożegnanie,poklepał go po plecach i odszedł.W pociągu Julian ciągle czuł ból w dole brzucha.Włożona do majtek szmatka wciążnasiąkała krwią.Czuł ogromną słabość, nie tylko ciała, ale i ducha.Wszystko jedno, wszystkomi jedno - mówił sobie wciśnięty w kąt telepiącego wagonu.Na myśl, że zobaczy znowuWarszawę, nie mógł pohamować łez.Dopóki nie wysiadł na Dworcu Głównym, nie wiedziałnawet, dokąd pokieruje swoje pierwsze kroki.Kiedy już wyszedł na ulicę w cudowne czerwcowe południe, miasto wydało mu się piękne,a łzy wzruszenia napłynęły mu do oczu.Drzewa i krzewy zieleniły się, kwitły kwiaty,przykuwając wzrok tysiącem kolorów.Nie dostrzegał końskich odchodów, leżących nachodnikach żebraków i obdrapanych fasad niektórych budynków.Ruch, zgiełk, tłumyśpieszących gdzieś przechodniów w letnich już strojach, cała ta gwarna energia miasta, z jegomajestatycznymi budowlami i jasnym słońcem zalewającym ulice, sprawiła, iż wstąpiław niego nadzieja na ratunek.Wyglądał niestety jak niedomyty żebrak i wstydził się wsiąść w takim stanie do tramwaju.Pomyślał, że ubłaga ciotkę, aby dała mu się odświeżyć, zmienić odzież, że wstąpi naKoszykową tylko na godzinkę.Ciotka będzie zagniewana, ale zlituje się nad nim, może da paręgroszy, aby mógł gdzieś się ukryć.Wiedział, że to szaleństwo, ale skierował swe kroki ku znajomej kamienicy, gdzie kiedyśmiał namiastkę rodzinnego domu.%7łeby tylko się umyć, zmienić to przepocone i zakrwawioneubranie brudne od piachu i trawy, te całkowicie zniszczone buty&Szedł Koszykową obok gmachu Wydziału Architektury i już miał przejść przezskrzyżowanie z Lwowską, gdy niespodziewanie stanęła przed nim Andzia.- Coś podobnego! krzyknęła na jego widok, nie kryjąc oburzenia.Przerażony spojrzał na kobietę, z początku ledwo poznając swoją dawną służącą.Terazwyglądała na dosyć zamożną panią, ubrana w kostium w pasy, biały kapelusz przewiązanywstążką, z elegancką torebką i małym, wystrojonym w marynarskie ubranko dzieckiemprowadzonym za rękę.- Ależ masz tupet! Nie wierzę!!! Jak śmiesz tu przychodzić po tym, jak wpędziłaś ciotkę dogrobu? Ciotkę, która ci pomagała, żywiła cię, gościła w swoim domu?- Co się stało cioci? wyszeptał Julian.- Co się stało? Pytasz się? Serce jej stanęło! Przez to wszystko, co nawyprawiałaś, przezciebie! Ledwo trzy tygodnie temu ją pochowaliśmy.I po co się pokazujesz? %7łe też policjajeszcze cię nie złapała, ty oszukanico jedna, ty zdziro jedna! wykrzykiwała tak głośno, ażprzechodzący ludzie oglądali się na nich, a dziecko zaczęło płakać, wystraszone podniesionymtonem jej głosu.- Wynoś się stąd, widzieć cię nie chcę! Co, przyjechałaś zabrać mi mieszkanie? Myślisz,że coś zdziałasz? O nie! To ci mówię! Opiekowałam się twoją nieszczęsną ciotką w chorobiei ona mi zapisała je w testamencie, przy notariuszu! Nie masz żadnych praw do tegomieszkania, a więc zmiataj stąd, bo zacznę krzyczeć! Ty obdartusie, jak ty wyglądasz?Cuchniesz, jakbyś w chlewie jakim siedziała! Fuj. Splunęła mu pod nogi, po czym wzięładziecko na ręce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]