[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pochodził z póznego średniowiecza, miał pruskiemury oraz wysoki dwuspadowy dach.Budowla z pewnością pamiętałalepsze czasy, co do tego Quentin nie miał wątpliwości.Glina muru wwielu miejscach zrobiła się już krucha, drewno zbutwiało i zmurszało.Budynek nie był zamieszkany, zatem jego okna spoglądały na gościniczym puste oczodoły czaszki, ciemne i wydrążone.- Tu kiedyś znajdował się zajazd.Teraz dom jest w posiadaniumojego zakonu.-Jakim sposobem? - zapytał Quentin, który nie był w staniewyobrazić sobie, dlaczego ktoś chciał kupić taką ruinę.- To bardzo proste - odparł opat stłumionym głosem.- Wedleprzekazu ten zajazd był sekretnym miejscem spotkań członków Bractwa Runów.A teraz chodzcie za mną, moi panowie.Tu, na zewnątrz,nie jest bezpiecznie, a noc ma oczy i uszy.Weszli przez skrzypiące drzwi.W nozdrza uderzył ich zatęchłyzapach.Opat Andrew zapalił kilka świec, a kiedy ich słaby płomieńoświetlił nieco wnętrze, Quentin zorientował się, że nie są tu sami.Wzdłuż ścian w szeregu stały liczne postacie w ciemnych habitach,milczące i nieruchome.Quentin wciągnął głośno powietrze, jednakopat z uśmiechem uspokoił go.- Wybacz, paniczu Quentinie.Powinienem cię ostrzec.Cooczywiste, budynek ten jest strzeżony przez moich braci.Nigdy niespuszczamy go z oka.- Ale dlaczego oni stoją tu w ciemności? - spytał zdumiony Quentin.- Ponieważ nikt nie powinien wiedzieć, że tu są.W końcu niechcemy skierować swoich przeciwników na nasz trop.Wtedy Quentin zrozumiał.Pomógł mnichom zasłonić okna, żebyżaden promyk światła nie wydostał się na zewnątrz.Następnie zapalilidodatkowe świece, które oświetliły łagodnie salę jadalną dawnegozajazdu.Poza ladą, która ustawiona była na starych beczkach po piwie ale,nie było tu żadnych sprzętów.Przypuszczalnie zostały kiedyśskradzione, by zimą ogrzać chłodne izby.Na podłodze leżała gruba napalec warstwa kurzu, który przy każdym kroku przybyszów wznosił siękłębami w górę. Sir Walter, który najwyrazniej nie przejmował się ani brudem, anizatęchłym odorem, rozejrzał się dookoła z uwagą.- I jesteś pewien, opacie Andrew, że jest to miejsce, w którymkiedyś spotykali się runiczni bracia?- W każdym razie tak napisano w kronikach mojego zakonu.- Ale dlaczego nie wiedzą o tym nasi przeciwnicy?- To jest zagdaka, której do tej pory nie byłem w stanie do koiicazgłębić - wyznał zakonnik.- Najwyrazniej pewne ważne rzeczy zostałyutracone w zamęcie powstania jakobitów.O ile wiemy, miecz runówznajdował się po raz ostatni w rękach młodego członka klanu zpółnocy.Jak głosi przekaz, miecz zabrano do Edynburga, gdzie wtrakcie ceremonii koronacyjnej miał zostać przekazany Jakubowi VII,królowi Szkocji.Jednak nigdy do tego nie doszło.Sir Walter przytaknął.- Rok po zajęciu Edynburga jakobici pod wodzą młodego KarolaStuarta doznali druzgocącej porażki pod Culloden.Pózniej Edynburgzostał ponownie przejęty przez wojska wierne rządowi, a ruchjakobitów wtedy praktycznie przestał istnieć.- Dokładnie tak było.I w tamtych dniach, kiedy na ulicach miastatoczyły się walki między jakobitami a żołnierzami rządowymi, mieczzaginął.Wychodzimy z założenia, że członkowie bractwa ukryli go,nie chcąc, by wpadł w ręce Anglików.Jednak dokąd go zabrali, tegonaprawdę nie wiemy.- Ale przypuszczasz, ojcze, że może być gdzieś tutaj w pobliżu?- Jedyną naszą nadzieją jest wskazówka, ślad, którym możemypodążyć.Już wielu uczonych w naszym zakonie oglądało to miejsce,lecz nikomu nie udało się nic znalezć.Teraz nasze nadzieje pokładamyw tobie, sir Walterze.- W takim razie chciałbym zobaczyć, co mogę dla was zrobić.Aleniczego nie chcę obiecywać, mój drogi opacie.Skoro wasi uczeniniczego nie znalezli, jakąż nadzieję powinienem żywić ja?- Z pełnym szacunkiem podchodzę do twej skromności - odparłopat, uśmiechając się łagodnie.- Ale w tym przypadku nie jest tozupełnie na miejscu.Udowodnił już pan, że jest pan człowiekiem oniezwykle bystrym umyśle, sir Walterze, a pańska nieustępliwość wostatnich tygodniach przyprawiła mnie niejeden raz o silny ból głowy. - W takim razie możesz uznać, ojcze, iż nasze rachunki zostaływyrównane - odparł sir Walter.Sięgnął po świecznik, chcąc ruszyć z nim wzdłuż ścian.Quentinuczynił to samo i podążył za nim, chociaż nie do końca wiedział,czego szukał jego wuj.- Czy ściany zostały już opukane? - zapytał sir Walter.- W rzeczy samej.Nie znalezliśmy jednak pustych wnęk czyczegoś podobnego.- A podłoga? - sir Walter wskazał na zbutwiałe deski.- Również ona została skrupulatnie przeszukana.Nie znalezionojednak ani miecza, ani też żadnej wskazówki co do miejsca ukryciaoręża.-Rozumiem.Sir Walter obchodził dalej pomieszczenie zamyślony, oświetlałkażdą wnękę i niszę oraz spoglądał z uwagą na strop podtrzymywanyprzez ciężkie drewniane belki.- Będziemy musieli zająć się każdą kondygnacją z osobna.Gdy jużsię z tym uporamy, zajmiemy się sufitami na każdym poziomie.W razie potrzeby rozbierzemy ten budynek, kamień po kamieniu.-Wuju!Okrzyk Quentina przerwał sir Walterowi jego wywody.Jeszczekilka tygodni temu złajałby swego popieczonego, jednak wmiędzyczasie młodzieniec udowodnił, że jest wartościowym i bystrympomocnikiem.Wykazał też, że z pewnością opłacało się go słuchać.- O co chodzi, mój chłopcze? - zapytał sir Walter.Quentin stał w miejscu i spoglądał na murowany kominekumieszczony w tylnej części sali jadalnej.Nad otworem kominkawidniał stojący na dwóch łapach lew wyrzezbiony w kamieniu.Było togodło Roberta Bruce'a oraz rodziny Stuartów, która pózniej przejęła tenherb [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl