[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak mógłbym jej kiedykolwiek wytłumaczyć, jak bardzo było mi przykro? Za tewszystkie głupie pomyłki, których się dopuściłem.Za mój bezkresny egoizm.Za to, iż miałapecha, by stać się obiektem mojej pierwszej, nieszczęśliwej miłości.Oraz za rzeczy, nadktórymi nie panowałem - za to, że byłem potworem, któremu los przeznaczył zakończyć jej życie.Odetchnąłem głęboko, ignorując swoje odruchy w odpowiedzi na zapach, jakiwypełniał wnętrze samochodu.Spróbowałem wziąć się w garść.Chciałem zmienić temat, pomyśleć o czymś innym.Na szczęście moja ciekawość wstosunku do tej dziewczyny była nienasycona.Zawsze miałem w zanadrzu jakieś pytanie.- Wyjaśnij mi coś.- Tak? - spytała ochrypłym tonem.- Powiedz mi, o czym myślałaś tam, na ulicy, tuż przed tym, jak wyjechałem zzarogu? Twoja mina mnie zaskoczyła.Nie wyglądałaś na wystraszoną, tylko jakbyś próbowałasię na czymś intensywnie skoncentrować.Przypomniałem sobie jej twarz, malującą się na niej determinację - zmuszając się, byzapomnieć, kogo oczyma ją obserwowałem.- Usiłowałam przypomnieć sobie, jak unieszkodliwić napastnika - odparła bardziejopanowana.- No wiesz, podstawy samoobrony.Zamierzałam wgnieść temu gościowi nos wmózg.Ostatnie słowa wypowiedziała głosem kipiącym nienawiścią.To nie była hiperbola, ajej kocia furia przestała być zabawna.Widziałem jej kruchą postać - jak szkło pokrytejedwabiem - i górujące nad nią sylwetki muskularnych potworów, którzy ją prześladowali,chcąc ją skrzywdzić.Gniew znów we mnie zawrzał.- Chciałaś się z nimi bić? - Zdusiłem w sobie warknięcie.Jej instynktsamozachowawczy był śmiertelną pułapką.dla niej samej.- Mogłaś po prostu rzucić się doucieczki.- Często się potykam i przewracam - wyznała.- A co z krzyczeniem  ratunku ?- Właśnie się do tego zabierałam.Pokręciłem głową z niedowierzaniem.Jak ona zdołała utrzymać się przy życiu, zanimzjawiła się w Forks?- Miałaś rację - oznajmiłem kwaśno.- Sprzeciwiam się przeznaczeniu, próbującutrzymać cię przy życiu.Westchnęła, wyglądając przez okno.A potem obróciła się z powrotem w moją stronę.- Jutro będziesz już w szkole? - spytała nagle.Skoro byłem w drodze do piekła, mogłem równie dobrze rozkoszować się tą podróżą.- Będę, będę.Też mam wypracowanie do oddania.- Uśmiechnąłem się do niej ipoczułem się lepiej.- Zajmę dla ciebie miejsce w stołówce. Jej serce zabiło mocniej, a moje martwe serce nagle wypełniło ciepło.Zatrzymałem wóz przed domem jej ojca.Nie ruszyła się, by wysiąść.- Słowo honoru, że będziesz jutro w szkole?- Słowo.Dlaczego postępowanie niewłaściwie napełniało mnie takim szczęściem? Z pewnościącoś tu było na opak.Pokiwała głową usatysfakcjonowana i zaczęła ściągać moją kurtkę.- Zatrzymaj ją - zapewniłem ją pospiesznie.Wolałem, by miała przy sobie cośnależącego do mnie.Jakiś symbol - jak kapsel od butelki, który trzymałem w kieszeni.- Niebędziesz miała, w co się rano ubrać.Wręczyła mi z powrotem kurtkę, uśmiechając się smutno.- Nie chcę się tłumaczyć przed Charliem.Potrafiłem sobie to wyobrazić.Odpowiedziałem uśmiechem.- Jasne.Położyła dłoń na klamce, ale jej nie nacisnęła.Nie miała ochoty wysiadać.Podobniejak ja nie miałem ochoty pozwolić jej odejść.I zostawić ją bez opieki, choćby na parę minut.Peter i Charlotte byli już w drodze, bez wątpienia minęli Seattle dawno temu.Ale innewampiry zawsze stanowiły zagrożenie.Ten świat nie był bezpiecznym miejscem dla ludzi, aw szczególności dla niej.- Bello? - Zaskoczyło mnie, że samo wypowiadanie jej imienia sprawiało mi takąprzyjemność.- Tak?- Obiecasz mi coś?- Oczywiście - zgodziła się z miejsca.Jednak po chwili jej oczy zwęziły się, jakbyprzyszedł jej na myśl jakiś powód, by zaoponować.- Nie chodz sama po lesie - ostrzegłem ją, zachodząc w głowę, czy ta prośba wywołajej sprzeciw.Zamrugała zdziwiona.- Ale dlaczego?Zapatrzyłem się w ciemność, której nie mogłem ufać.Brak światła nie stanowiłproblemu dla moich oczu, ale dla innego łowcy to również nie byłby kłopot.Jedynie ludziomutrudniało to widzenie.- Nie jestem jedyną niebezpieczną istotą w okolicy.Nic więcej nie musisz wiedzieć. Wzdrygnęła się, ale szybko się opanowała.Gdy mi odpowiadała, nawet sięuśmiechała.- Nie ma sprawy.Owionął mnie jej oddech - słodki i aromatyczny.Mógłbym tu tak siedzieć choćby całą noc, ale ona musiała się wyspać.Dwa pragnieniatoczyły we mnie walkę: pragnąłem jej i pragnąłem jej bezpieczeństwa.Westchnąłem - tych dwóch rzeczy nie dało się pogodzić.- Do jutra - powiedziałem, wiedząc, że zobaczą ją dużo wcześniej.Jednak ona niezobaczy mnie aż do jutra.- Cześć - pożegnała się, otwierając drzwi.Przyglądanie się, jak odchodzi, było dlamnie udręką.Pochyliłem się w jej stronę, pragnąc ją tu zatrzymać.- Bello?Odwróciła się i zamarła, zaskoczona bliskością naszych twarzy.Ta bliskość mnierównież przytłoczyła.Gorąco rozchodziło się od niej stopniowo, falami, pieszcząc mojątwarz.Mogłem niemalże poczuć jedwab jej skóry.Jej serce załomotało, a wargi rozchyliły się.- Miłych snów - wyszeptałem.Odchyliłem się, zanim gwałtowne potrzeby mojegociała - czy to znajome pragnienie, czy też całkiem nowy, osobliwy głód, jaki nagle poczułem -kazałyby mi zrobić coś, co mogło ją skrzywdzić.Przez chwilę siedziała nieruchomo z szeroko otwartymi oczami.Oszołomionazapewne.Tak jak ja.Szybko jednak odzyskała panowanie nad sobą, choć wciąż była odrobinęzdezorientowana.Niemalże wypadła z samochodu, potykając się o własną nogę.Musiała sięchwycić drzwi, żeby odzyskać równowagę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl