[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zapach Chance'a, teraz leciutko zmieszany zzapachem paliwa.Nie było na świecie bardziej kojącejmieszanki.Nagle podniosła twarz.-Fuj! Przecież ja jej dotknęłam.O, nie!Wysunęła się z jego objęć i jak strzała pomknęła doobozowiska.Widział, jak wyjmuje z torby chusteczki i z pasjąwyciera każdy palec z osobna.Potem wącha i znów trze i trze,jakby chciała zedrzeć skórę.-Sunny, spokojnie! - śmiał się Chance, podchodząc do niej.-Bo stracisz palce! Ale dzielna jesteś, rzuciłaś się na nią jakjastrząb.Ale dlaczego nie krzyknęłaś?- Wtedy ja.-Ja.ja prawie nigdy.nie krzyczę.wiczyła to przez całe życie.W chwili największegonapięcia zachować milczenie.Choćby ją rozrywało, choćby66umierała ze strachu.Nie wolno nawet pisnąć, bo nie wolnozdradzić się ze swoją obecnością.Normalni ludzie wrzeszczą.A ona nie.Ona nie może sobie pozwolić na to, żeby byćnormalna.Chance podszedł jeszcze bliżej.Dotknął dłonią jej brody iobrócił jej twarz ku słońcu.Spojrzał w oczy, w tę świetlistąsrebrzystość.Po jego twarzy przemknął cień.I nagle objął ją.Już nie po przyjacielsku, nie po to, aby złagodzić jej lęk.Jegousta były zachłanne.Usta Sunny - też.Może nawet bardziej niżzachłanne.Było tak, jakby pościła całe życie, jakby dopieroteraz ktoś chciał ją nakarmić.Dłonie Chance'a były wszędzie, na jej szyi, piersiach,pośladkach.Pragnął jej, a to wzmagało jeszcze jej pragnienie.Chciała nie tylko objęć, pieszczot i pocałunków.Zapragnęła tejkropki nad i", której odmawiała sobie przez tyle lat.I tak, jak przy pierwszym ich pocałunku, on pierwszypoderwał głowę.Zamknął oczy, zaklął, bardzo dobitnie.Iotworzył oczy.Przez chwilę jeszcze oddychał ciężko.- No, więc - zaczął, dziwnie chrapliwym głosem.- Sytuacjanie jest najciekawsza.Przewody mógłbym przeczyścić bezproblemu.Ale, niestety, one wcale nie są zatkane.To jednak tapompa.Rozumiesz, o co chodzićRozumiała.I zagryzła wargi, żeby stłumić jęk.Z pompąChance sobie nie poradzi.I nadzieja, że samolot wyniesie ich ztego kanionu, prysła.A Margreta będzie dzwonić za czterydni.Nie, nie wolno się poddawać.Cztery dni to nie jeden.Tocałe cztery dni.-Chance? A może damy radę jakoś się stąd wydostać?- Ipójdziemy dalej na piechotę?-Przez pustynię? W sierpniu? To szaleństwo.Moglibyśmy iśćtylko nocą, w dzień temperatura dochodzi do czterdziestustopni albo i więcej.67A teraz jest już na pewno ze trzydzieści, pomyślała Sunny.Gotowała się w swoim grubym swetrze.Zciągnęła go szybko irzuciła na torbę.-W takim razie, co robimy, Chance?Dzielna Sunny Miller, zawsze gotowa do czynu.Chance uśmiechnął się i objął ją w pół.-Pójdę na zwiady.Wiem już, że z tej strony nie ma wyjścia.Ale spróbuję dotrzeć do drugiego końca kanionu, może tamwygląda to inaczej.-A ja? Co ja mam robić?-A ty, skarbie, nazbierasz patyków i liści.Kiedy wrócę,rozpalimy ognisko.Ruszył przed siebie, tam, gdzie ona rankiem zrobiła sobiewycieczkę.A Sunny powędrowała w drugą stronę, na drugikoniec kanionu, gdzie rosło więcej krzaków.Zbierała patyki ipatyczki i myślała z przerażeniem, co będzie, jeśli nie zdołająsię stąd wydostać.Ich zapasy żywności są bardzo skąpe.Kilkabatonów.Zjedzą je.I co potem? Potem po prostu.umrą.Chance z ponurą miną maszerował przed siebie.Byłwściekły.W swoim życiu kłamał nieraz, terrorystom i innegorodzaju draniom, dla dobra sprawy czasami trzeba było pleśćandrony wysoko postawionym osobom.Był profesjonalistą,jego profesja wymagała robienia wielu dziwnych rzeczy, cowcale, naturalnie, nie oznaczało, że on nie ma pojęcia, co tozwykła ludzka uczciwość, prawdomówność i tak dalej.On towszystko starannie przechowywał w głębi duszy, chociażby zewzględu na rodzinę.Oszukiwanie Sunny Miller przychodziło mu z coraz większątrudnością.Bo choć ta misja była cholernie ważna, a stawka, októrą grał, wysoka - on po prostu wolałby być wobec SunnyMiller uczciwy.Bo Sunny była zupełnie inna, niż sięspodziewał, a on coraz mniej przekonany, że Sunny może byćzamieszana w zbrodniczą działalność swego ojca.Terroryści tozupełnie inny gatunek ludzi, to męty - podstępne, złe,amoralne.A Sunny wydaje się w środku taka jakaś.czysta.Ijest dzielna, bardzo dzielna.68Ta historia ze żmiją.Nie dał poznać po sobie, jak nimwstrząsnęła.Naturalnie, że się nie bał, miał przecież na nogachsolidne buty, a poza tym tak na sto procent nie był przekonany,czy stworzonko było jadowite.Ale Sunny była o tymprzekonana i chwyciła je gołą ręką.A potem.Jak ona na niego patrzyła i głaskała go, po twarzy,po piersi.Wytrzymał, choć nie znosi przecież, żeby ktoś godotykał.Co innego relacje z rodziną, co innego seks, tu bezwzajemnego dotykania się nie obejdzie.Ale generalnie dotykuobcych ludzi nie tolerował.Sunny dotykała go i on wcale nie musiał toczyć ze sobążadnej walki.Przeciwnie.Pozwolił sobie na luksus odczuwaniazwykłej przyjemności, kiedy jej palce delikatnie przesuwały siępo jego nodze, potem piersi, policzku.Było to jednak niczymw porównaniu z tym, co zdarzyło się wcześniej.Ich wspólnespanie w namiociku.A to już spodobało mu się niebywale.Cieplutkie, szczupłe ciało, przytulone do jego boku.W nocyzdarzyło mu się położyć dłoń na jej miękkiej, a jednocześniejędrnej piersi.Od razu zachciało mu się pojezdzić ręką pocałym jej ciele, najlepiej niczym nie osłoniętym.W ogólezachciało mu się wynieść ją gdzieś i kochać się z nią, ale wpełnym słońcu.W pełnym słońcu jej oczy zmieniały się wbrylanty.I on tę dziewczynę musi oszukiwać.Bo niezależnie od tego,czy Sunny współdziała ze swoim ojcem, czy nie, jest jedynąosobą, która może do niego zaprowadzić.Planu zmieniać niewolno, stawka jest bardzo wysoka.Jak na razie, wszystko idziejak po maśle, łącznie z tym, że Sunny Miller nie zna się nasamolotach i uwierzyła w jego gadki o zatkanych przewodach izepsutej pompie.A wcale niełatwo było to wszystkowykombinować, on i Zane musieli się porządnie nagłowić.Trzeba było wymyślić sytuację nie do końca tragiczną, alezdecydowanie niewesołą.Jedzenie, owszem, ale trzeba będzieje zdobyć, woda w ilości ograniczonej.On nie zabierał ze sobążadnych zapasów, tylko koc, jeden pojemnik z wodą i pistolet,plus to, co zwykle ma się w samolocie, na przykład latarkę.69Jednym słowem, miało być to coś w rodzaju szkołyprzetrwania.I okazało się, że Sunny ma ze sobą ekwipunek,idealnie pasujący do takiej właśnie sytuacji.Od razu obudziłoto jego czujność, Sunny jednak wcale nie kwapiła się zwyjaśnieniami.Doszedł do końca kanionu, o, tak dla porządku, żebysprawdzić, czy nic tu się nie zmieniło.Razem z Zanem oglądaliprzecież to miejsce dokładnie.Cienka struga wody nadalspływała po ścianie.Na ziemi ślady królików, jakiś ptakprzeleciał - nadal więc ciągną do wody istoty, które Sunny i onbędą mogli skonsumować.Amunicję lepiej jednak oszczędzać,wszystko się przecież może zdarzyć.Lepiej zastawić sidła.Tak.Nie ma co narzekać.Wszystko rozwija się wedługplanu.Między nim a Sunny wytworzył się silny pociągfizyczny, Sunny długo opierać się nie będzie, o ile w ogóle.Przecież już się całowali i ona zmiękła zupełnie.A kiedyzostanie już jej kochankiem.O, on już wiedział, jak pieścićkobietę, żeby oddała mu się i ciałem, i duszą.Spojrzał na zegarek.W porządku, można wracać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]