[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Thomas jednak zinterpretował ten gest jako chytrątaktykę handlową, rodem ze starego kraju wdowy.Proszę bardzo, uznał, to gra dla dwojga.– Nie znamy się chyba.Moje nazwisko ThomasMcGuire – oznajmił, wypinając szeroką pierś.Wierny swym grubiańskim manierom, nie wyciągnął ręki ani nawetnie skinął głową starszej damie, co w Ballinacroagh stanowiło elementarny odruch uprzejmości.Stał jak kloc z miną pyszałka, patrząc z góry na włoską wdowęi czekając, aż ta uzna jego oczywistą wyższość.– Oczywiście.Co za gapa ze mnie.Proszę wierzyć, żenie poznałabym własnej mamy, świeć Panie nad jej duszą,gdyby tu przede mną stanęła.Takie już mam oczy.Nie chcą pamiętać twarzy, tylko przepisy kulinarne.Z ust Estelle Delmonico wyrwał się zdumiewającodziewczęcy chichot.Nad jej obrzeżoną puszkiem górną wargą zalśniły krople potu, który zaczęły ściekać po zmarszczkach nad linią szminki.Estelle zgarnęła je zamaszyście językiem i przełknęła z wielkim smakiem.Thomas przyjrzał się bacznie skorej do żartów wdówce i znienacka obleciał go strach.Czy ona nie jest aby lekko stuknięta? Mąż jeszcze nie ostygł w ziemi, a ta już się oblizuje i śmieje jak w Boże Narodzenie.Nieraz słyszał, że Estelle Delmonico jest trochę dziwna – ale wariatka?Wyciągając tak pochopne wnioski, Thomas McGuirenie wiedział, że Estelle Delmonico poci się upojną zawiesiną czystego cukru, i to od pierwszego dnia życia.Jej gruczoły potowe nie wydzielały typowego dla kobiet aromatu piżma – za to ten smak! Nieboszczyk mąż, Luigi, który sam był okazem przeciętności, natychmiast złapał się na magię tych cukrowych kropelek.Słodka Estelle była najwspanialszą muzą, o jakiej marzyć mógł ambitnyciastkarz z Neapolu – dobrali się jak w lukrowanym niebie.– Wstąpi pan do środka? Właśnie robię bakławę.Czuje pan, jak pachnie szczęściem? To specjalny perski deser; przepis przysłała mi siostrzenica z Londynu.Estelle otarła o fartuch umączone ręce i odsunęła się na bok, aby przepuścić gościa.Thomas zapuścił żurawia w głąb mrocznego domu,spodziewając się widoku dziwnych cieni i szydełkowych serwetek.Nie był za to przygotowany na osobliwą woń, która poraziła go jak cios w brzuch.Oszołomionyerotyczną mieszanką zapachową kardamonu i palonychmigdałów, cofnął się o dwa kroki, z powrotem na żwirowąścieżkę.Nie wiedział, że ten właśnie aromat skłoniłniegdyś chutliwego władcę z dynastii Achemenidów do ustanowienia sześćdziesięciu dziewięciu miłosnych nocy w swym królestwie fortecy pnącej róży.Konkubiny na polecenie pana wczesywały w ciemne loki sproszkowany kardamon, a służące haremu pieczętowały ich białe pępki mieszaniną ciepłego miodu i migdałów.Thomas jednak zamiast miłosnego oczarowania dostał od tej woni niemalskrętu kiszek.– Nie, nie.Przyszedłem z pewnym interesem –zastrzegł się, wznosząc ręce w odruchu obrzydzenia.Byłocoś wielce niestosownego w tak intensywnym zapachu.–Współczuję pani z powodu śmierci męża.Widzę, że zakładstoi od tego czasu zamknięty.Czy to znaczy, że niedługo wyjeżdża pani do siostrzenicy?– Do Glorii?! Skąd! Ona jest młoda, wolna, mieszka w Londynie.Nie, nigdzie się nie wybieram.Co by zresztąpoczął beze mnie mój Luigi?– Luigi? Pani mąż? – Thomas już układałsobie w głowie przemówienie do rady miejskiej.Ta starakwoka kwalifikuje się jak nic do szpitala wariatów.Nie nadaje się absolutnie do sprawowania pieczy nad tak cenną nieruchomością miasteczka Ballinacroagh.– Si, si, mój mąż Luigi – potwierdziła wdowa.Przestąpiwszy próg, wskazała palcem żwirowanąścieżkę za plecami Thomasa.U wylotu ścieżki, na przekóroceanicznym wichrom, czepiał się zbocza wielki krzew różany.Niepodobny do wzorowo strzyżonych na angielskąmodłę krzaków przed niektórymi domami Ballinacroagh,kipiał wprost obfitością kwiecia w głębokim, krzykliwym odcieniu amarantu.Każdy kwiat okalały grube ciernie niczym sumienne przyzwoitki, strzegące dziewictwa silnierozbudzonychhormonalniepensjonarek.EstelleDelmonico zbliżyła się i nie bacząc na ciernie, pogładziła kwiaty.– Luigi.Mój Luigi.Widzi pan tę wstążkę? – Wskazałabiałą tasiemkę, opasującą ciasno pień krzewu.Thomasowiciarkiprzeszłypoplecach,gdyuświadomił sobie, że owa tasiemka to nie byle sznurek.Był to troczek od fartucha.Mówiąc dokładniej: od fartucha kucharskiego szefa ciastkarni.Bez wątpienia – ta kobieta oszalała.– Tutaj sobie śpi mój Luigi.Nie, Luigi, nigdy cię nie zostawię – szepnęła Estelle.Pochyliła się nad żwirowatą ziemią, ucałowała własne palce i czule poklepała grunt pod różanym krzakiem, gdzie spoczywały rozsypane przeznią w sekrecie prochy zmarłego małżonka.– Dobrze.Rozumiem.Miło cię tutaj widzieć, Luigi.A sklep? Czy do sklepu Luigi też wraca?– Nie.Ten sklep zabił mojego Luigiego.On dość się już napracował.Teraz odpoczywa – westchnęła wdowa, jeszcze raz poklepując kopczyk.– No to świetnie się składa! Niech mi pani tylko powie, ile chce za ten lokal, a zapłacę od ręki.Proszę śmiało rzucić cenę.– O nie, przykro mi, panie McGuire.Sklep nie jest nasprzedaż.Ale mogę go panu wynająć za przystępną sumę.– Będę szczery, pani Delmonico.Wynajem mnie nie interesuje.W grę wchodzi wyłącznie kupno.Nie woli siępani za jednym zamachem pozbyć kłopotu? Miałaby pani wtedy cały dzień na zajmowanie się tym… no… Luigim.–Z zażenowaniem wskazał głową krzak różany.– Nie, nie.Luigi mówi mi, żebym nie sprzedawała.Muszę go słuchać.On się świetnie zna na interesach.Za nic w świecie.Ja kocham gotowanie, kocham pieczenie, kocham chleb.– Estelle odwróciła się w stronę domu.–Przepraszam, panie McGuire.Nie sprzedam.Ale dam panuna odchodnym trochę bakławy, dobrze? To według nowegoprzepisu.Pan pierwszy skosztuje.Estelle zniknęła w ciemnym wnętrzu domu.Mieszkającna samotnym, kamienistym wzniesieniu, wdowa bardzorzadko miewała gości, a jej bakławy próbowało jak dotądtylko kilka zaskoczonych poczęstunkiem okolicznychowiec.Dlatego odwiedziny potentata barowego uznała za istny dar opatrzności.– Proszę zobaczyć, co dla pana mam, panie McGuire.Szczęśliwy dzień dla łasuchów!Estelle wróciła do drzwi z kolorowym talerzem, naktórym piętrzyła się bakława.Nuciła improwizowaną arięz drugiego aktu Don Giovanniego, kiedy to tytułowy szlachcic, butny bezbożnik, wpada wprost w rozwartą paszczę piekła.Przez myśl jej nawet nie przeszło, że demonicznyrefren:„Takijestloszłoczyńcy”,w połączeniu z przemożnie uwodzicielskim działaniemnasączonego wodą różaną ciasta bakławy, pchniemiejscowego mizantropa żwirowaną ścieżką prosto w objęcia ciernistego krzaku róż.– Ojej, panie McGuire! Niech się pan nie rusza! Bo mój Luigi pokaleczy pana kolcami! – rozkrzyczała się Estelle, pędząc na ratunek Thomasowi, który leżał krzyżem na stu i jednym ostrych różanych cierniach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]