[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jestem pewna, \emiło spędziłyście czas z panną Shirley.- Zupełnie dobrze sobie poradziłyśmy.Pozwoliłam jej robić, co chciała.Przyznaję, \epo raz pierwszy od lat brałam udział w ciekawej rozmowie.Nie stoję tak blisko nad grobem,jakby sobie niektórzy \yczyli.Chwała niebiosom, nie jestem głucha ani zdziecinniała.Sądzę,\e następnym razem wybierzesz się na Księ\yc.I przypuszczam, \e nie przyjęli z zachwytemmojego wina.- Och, bardzo im smakowało.Uwa\ali, \e jest wspaniałe.- To tylko ty tak mówisz.Czy przywiozłaś z powrotem butelkę, czy tez pamiętanie otym przekraczało twoje mo\liwości?- Bu& butelka stłukła się - powiedziała Paulina dr\ącym głosem.- Ktoś ją przewróciłw spi\arni.Ale Luiza dała mi dokładnie taką samą, więc nie martw się, mamo.- Miałam tę butelkę od chwili, gdy zaczęłam prowadzić dom.Butelka Luizy na pewnonie jest taka sama.Obecnie nie robi się takich butelek.Chcę, \ebyś mi przyniosła jeszczejeden szal.Mam katar.Obawiam się, \e się strasznie zaziębiłam.śadna z was nie pamięta, \enie wolno dopuszczać do mnie chłodnego powietrza.Na pewno znowu dostanę zapaleniakorzonków nerwowych.W tym momencie wpadł na chwilę sąsiad mieszkający w górze ulicy.Paulinaskorzystała, by wyjść razem z Anią.- Dobranoc, panno Shirley - powiedziała dość uprzejmie pani Gibson.- Jestem panibardzo zobowiązana.Gdyby w tym mieście było więcej podobnych do pani ludzi, byłoby todla niego z po\ytkiem.- Uśmiechnęła się bezzębnymi ustami i przyciągnęła Anię do siebie.Paulina i Ania kroczyły wzdłu\ ulicy.Była chłodna, zielona noc.Paulina zdobyła się na wynurzenia, jakich nigdy nie słyszała jej matka.- Och, pannoShirley, to było boskie.Jak\e zdołam się pani odwdzięczyć? Nigdy nie spędziłam takcudownego dnia.Będę \yła przez lata całe wspominając go.Zabawne było stać się ponowniedruhną.Kapitan Izaak Kent był dru\bą.On, on był kiedyś moim wielbicielem.Powiedział: Pamiętam, jak ładnie wyglądałaś na weselu Luizy w sukience koloru wina.Czy\ to niecudowne, \e zapamiętał tę suknię? I dodał: Twoje włosy mają kolor syropu melasowego.Nie było w tym chyba nic nieprzyzwoitego, panno Shirley?- Oczywiście, \e nie.- Gdy wszyscy goście odjechali, Luiza, Molly i ja zjadłyśmy razem kolację.Byłamokropnie głodna.Chyba od lat nie byłam tak głodna.Miło jest jeść wszystko, na co ma sięochotę, i nie wysłuchiwać uwag, \e to czy tamto z pewnością mi zaszkodzi.Po kolacjiposzłyśmy z Mary do jej starego domu i spacerowałyśmy po ogrodzie, wspominając dawneczasy.Widziałyśmy krzaki bzu, które zasadziłyśmy przed laty.Jako dziewczęta spędziłyśmywspólnie wiele pięknych wakacji.Gdy zaszło słońce, poszłyśmy na kochane, stare wybrze\e iusiadłyśmy w milczeniu na skale.Z oddalonej przystani dobiegało bicie dzwonów, od morzawiał łagodny wiaterek, a gwiazdy przeglądały się w dr\ącej powierzchni wody.Zapomniałamju\, jak piękne są noce nad zatoką.Kiedy zrobiło się całkiem ciemno, wróciłyśmy do domu.Pan Gregor czekał& i tak - zakończyła Paulina ze śmiechem.- stara kobieta powróciła dodomu tej nocy.- Chciałabym& Chciałabym, \eby pani nie miała tak trudnego \ycia w domu, Paulino.- O, droga panno Shirley, teraz nie będę się tym tak przejmowała - powiedziałaPaulina pośpiesznie.- Mimo wszystko biedna mama mnie potrzebuje.A tak miło jest czuć siękomuś potrzebnym, kochanie.Tak, to była prawda.Ania myślała o tym jeszcze w swym pokoju na wie\y.Marcin,umknąwszy uwadze Rebeki Dew i wdów, le\ał zwinięty w kłębek na jej łó\ku.Myślała oPaulinie, która powróciła do swej niewoli wspomagana wspomnieniem o szczęśliwym dniu.- Mam nadzieję, \e ktoś będzie mnie zawsze potrzebował - powiedziała Ania do kota.- Cudownie jest uszczęśliwić kogoś, Marcinie.Ofiarowanie tego dnia Paulinie sprawiło, \eczuję się ogromnie bogata.Ale, Marcinie, nie myślisz chyba, \e w wieku lat osiemdziesięciustanę się podobna do pani Adoniramowej Gibson? Co?Marcin zapewnił ją o tym głębokim miauczeniem.XVW piątkowy wieczór, na dzień przed weselem, Ania przyjechała do Bonnyview.Nelsonowie wydawali uroczysty obiad dla rodziny i weselnych gości, którzy przypłynęlistatkiem.Wielki, rozbawiony dom, nazywany letnią rezydencją doktora Nelsona , wznosiłsię wśród jodeł na wąskim pasie ziemi, otoczonym z obu stron wodami zatoki.Poza nimrozciągały się złociste wydmy, wiedzące wszystko o wiatrach.Od pierwszej chwili Ania polubiła ten dom.Stare, kamienne budynki zawszewyglądają statecznie i godnie.Nie obawiają się deszczu, wiatru i nowej mody.Tegoczerwcowego wieczoru dom Nelsonów tętnił \yciem, Pełen dziewczęcego śmiechu,składających gratulacje starych przyjaciół, biegających dzieci, nadsyłanych pocztą prezentów.Wszyscy pogrą\eni byli w radosnych i gorączkowych przygotowaniach do wesela, a dwaczarne koty doktora, obdarzone imionami: Saul i Barnaba, siedziały na balustradzie werandy iobserwowały bieganinę, niczym dwa niewzruszone, czarne sfinksy.Sally wymknęła się z tłumu i wraz z Anią ulotniła na górę.- Udało mi się uratować dlaciebie północny pokój na facjatce.Oczywiście będziesz miała co najmniej trzywspółmieszkanki.Co za bałagan! Tata rozbił między jodłami namiot dla chłopców, a pózniejrozstawi się na werandzie rozkładane łó\ka.Szczęśliwie większość dzieci zapakujemy dostogu siana.Och, Aniu, jestem tak przejęta.Nie ma doprawdy końca zabawie, gdy wychodzisię za mą\.Akurat dziś przysłano mi z Montrealu suknię ślubną.Wygląda jak marzenie;wyszywany perłami kremowy jedwab z koronkami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]