[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zwietliki przestałymigotać, ciche błyskawice pojawiały się coraz rzadziej, aż w końcu ustałyzupełnie.Mounds z wolna spowijała gęstniejąca ciemność.Pendergast minął pierwszy pagórek, potem drugi, aż w końcu stanąłpomiędzy nimi, trzy ciemne formacje stopniowo stawały się nie dorozróżnienia.Zrobiło się całkiem ciemno.Mężczyzna wciąż czekał.Minęło pół godziny.Godzina.Nagle świerszcze ucichły.Agent czekał, aż znowu zaczną grać.Jego mięśnie napięły się.Czułczyjąś obecność w ciemnościach po prawej, ktoś się skradał i robił toniemal bezszelestnie.Nawet Pendergast, pomimo iż miał wyczulony słuch,nie zdołał usłyszeć zbliżającego się intruza.Zwierszcze jednak potrafiływyczuć wibracje niewyczuwalne dla ludzi.Zwierszcze wiedziały.Czekał w napięciu, aż obecność znalazła się nie więcej niż o półtorametra od niego.Ona także przystanęła.Czekała, podobnie jak on.Zwierszcze jeden po drugim podjęły przerwany koncert.Mimo to Pendergast nie dał się nabrać.Obecność wciąż tu była.Wyczekiwała.Wreszcie obecność ponownie ruszyła naprzód.Powoli, lecznieubłaganie zbliżała się do agenta.Jeden krok, potem drugi, nieomalmógłby jej już dotknąć.Błyskawicznym ruchem Pendergast rzucił się w bok, równocześniewyciągając latarkę i pistolet, by wymierzyć je w intruza.Promień latarki oświetlił skulonego, dziko wyglądającego mężczyznęcelującego z dwururki w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stałPendergast.Pistolet zagrzmiał, a mężczyzna zatoczył się w tył, wrzeszcząc coś niezrozumiale, i w tym samym momencie agent rzucił się na niego.Jeszcze chwila i strzelba znalazła się na ziemi, a mężczyzna, zgięty w pół,wił się z bólu po wprawnym założeniu mu przez agenta dzwigni na stawłokciowy i barkowy.Pendergast przytknął lufę pistoletu do skroni intruza.Mężczyzna przez chwilę jeszcze próbował się opierać, ale wkrótcezaprzestał walki.Agent federalny rozluznił uścisk i tamten ciężko osunął się na ziemię.Leżał tam, potężny, wysoki mężczyzna przyodziany w skóry z nanizanymina sznurek okrwawionymi truchłami kilku wiewiórek, przewieszonymiprzez ramię.Za pas miał zatknięty wielki, ręcznie wykonany nóż.Stopymiał bose, podeszwy brudne i spłaszczone.Małe oczka wyzierały zpomarszczonej twarzy niczym rodzynki, a samo oblicze wyglądałoniezwykle staro.Mimo to po sylwetce mężczyzny, jego krzepie orazlśniących, wyjątkowo długich czarnych włosach i brodzie można byłoprzypuszczać, że ten zaniedbany dziki człowiek miał nie więcej niżpięćdziesiąt lat. Nie należy zbyt popędliwie pociągać za spust  rzekł Pendergast,stając nad mężczyzną. Mógł pan kogoś zranić. Kim pan jest, do cholery?  wychrypiał leżący na ziemimężczyzna. O to samo chciałem zapytać pana.Mężczyzna przełknął ślinę, doszedł trochę do siebie i usiadł. Nie świeć mi pan po oczach.Pendergast skierował latarkę ku ziemi. A teraz gadaj pan, kim jest, u licha, i za kogo się pan uważasz, żestraszysz pan przyzwoitych ludzi  warknął brodacz. Powinniśmy zadbać choćby o pozory dobrego wychowania  rzekł Pendergast. Proszę wstać i przedstawić się. Gadaj se pan zdrów  rzucił tamten.Wstał jednak, otrzepał brodę iwłosy z liści oraz gałązek, po czym wyprostował się.Odchrząknął isplunął flegmą w ciemność.Otarłszy usta i brodę brudną ręką, splunął razjeszcze.Pendergast wyjął odznakę i podsunął ją tamtemu pod nos.Mężczyznaprzyjrzał się legitymacji agenta.Zaśmiał się. FBI? Nigdy bym nie przypuszczał. Agent specjalny Pendergast. Zatrzasnął skórzany port-felik iwsunął do kieszeni marynarki. Nie rozmawiam z FBI. Zanim usłyszę od pana kolejne pochopne stwierdzenia, któresprawią, że pózniej straci pan twarz, chciałbym już na wstępie wyjaśnić, żema pan możliwość wyboru.Możemy porozmawiać nieformalnie tu iteraz. Przerwał. Albo?Pendergast uśmiechnął się nagle, jego wąskie wargi rozchyliły się,ukazując rząd śnieżnobiałych zębów.Ale grymas ten w świetle latarkiwcale nie wyglądał przyjaznie.Mężczyzna wyjął z kieszeni prymkę tytoniu, oderwał kawałek i włożyłdo ust. Cholera  burknął i splunął. Czy mogę spytać, jak pańska godność?  odezwał się Pendergast.Cisza przedłużała się. Do kroćset  wybuchnął w końcu mężczyzna. Chybawyjawienie komuś swego nazwiska to nie żadna zbrodnia, prawda? Gasparilla.Lonny Gasparilla.Odda mi pan teraz moją fuzję? Zobaczymy. Pendergast omiótł promieniem latarki zabitewiewiórki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl