[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stałem się zagrożeniem dla siebie i dla nich.- A potem? Co się z tobą dalej działo, Guido?- Ktoś zaproponował, żeby wysadzić most.Sprzeciwiałem się, bo tenmost był dobrze strzeżony i nie mieliśmy dość broni, ale w końcupostanowiliśmy to zrobić.Wszystko zle się ułożyło.Tamci mieli dużąprzewagę liczebną, nie było szans.Zostałem postrzelony w bark, kilkuinnych zabito, a resztę wzięto do niewoli, co oznaczało właściwie wyrokśmierci.Po tym zdarzeniu nie byliśmy już bezpieczni w górach, więc sięrozdzieliliśmy.Paru znajomych pomogło mi się dostać na południe.Beznich nigdy bym tu nie dotarł.Guido milczał bardzo długo i Tessa pomyślała, że zasnął.Ale w końcusię odezwał:- Mówiłem ci, że marzyłem, żeby się tu znalezć.Miałem też innemarzenia.Przypominałem sobie tamtą noc, kiedy siedzieliśmy razem na dziedzińcu willi i nadchodziła burza.Próbowałem sobie wyobrazić ciebie,dokładnie przypomnieć, jak wyglądałaś i co mówiłaś.Tylko że zawszedodawałem inne zakończenie.W moich marzeniach nie odchodziłaś odemnie, Tesso.Zostawałaś ze mną pod balkonem i obejmowaliśmy się, patrzącna deszcz.Położyła się obok niego na łóżku.Jej serce dostosowało swój rytm douderzeń jego serca.Zamknęła oczy, a miarowy oddech Guida stał się dlaniej całym światem.Faustina powiedziała, że płuca Guida są już czyste, a rana barku dobrzesię zrasta.Guido mierzył stopień powrotu do sił odległością, którą mógłpokonać.Na początek dwa okrążenia wokół domu.Potem musiał wejść dośrodka i położyć się, bo serce mu waliło, a skronie zalewał pot.Następnegodnia skierował się do lasu i przeszedł kawałek ścieżką wijącą się wśróddrzew.Czasami samoloty krążyły i nurkowały po niebie, a oni słyszeli z domuwybuchy bomb i widzieli słupy dymu unoszące się w błękitnozielonej dali.Lubili leżeć w lesie na polanie pocętkowanej cieniami gałęzi.Spędzali tamcałe godziny, obejmując się i całując.Tessa zapomniała już, ile różnychodcieni mogą mieć pocałunki: łagodne, czułe, ulotne i lekkie jak puszek dopudru omiatający skórę, i nienasycone, takie, które sprawiały, że całapłonęła.Całowali się jak nastolatki, myślała.Nastolatki, które po części boją sięzrobić krok dalej.I którym się wydaje, że mają jeszcze mnóstwo czasu. W głębi lasu gałęzie i liście tworzyły zielony baldachim zprzebłyskującymi skrawkami nieba.Na ziemi gąszcz gałęzi i krzewówtworzył barykady.Guido znał dróżki wiodące przez las, zielone tunele pośród liści,krzaków i podszycia.Wiedział, że nieco dalej teren wznosi się stromąskarpą.Wziął Tessę za rękę i poprowadził ścieżką w górę.Pocałowali się naskarpie, w brzozowym zagajniku.W drodze powrotnej do domu usłyszeli jakieś głosy.Dłoń Guidazacisnęła się na jej nadgarstku.Stanęli jak wryci.Trzej mężczyzni w niemieckich mundurach schodzili ze wzgórza wkierunku domu.Guido położył palec na ustach.- Nie ruszaj się - wyszeptał bezgłośnie.Tessa żałowała, że ma różową bluzkę.Ostry róż Schiaparelli.Nie był tokolor, który widuje się w lasach.Co będzie, jeśli któryś z Niemców spojrzyw tę stronę i zobaczy jaskrawą plamę?%7łołnierze weszli do domu.Tessa usłyszała okrzyk radości.Jeden zmężczyzn stanął na progu z butelką wina w jednej ręce i bochenkiem chlebaw drugiej.Usiadł i zaczął jeść.Był młody, jasnowłosy, mundur miałzniszczony i brudny.Pozostali wyszli także, obładowani łupami, po czymwszyscy trzej usadowili się na trawie przed domem.Tessa czuła zapachdymu z ich papierosów.Od długiego stania w bezruchu bolały ją mięśnie.W końcu podnieśli się i zeszli ze wzgórza.Usłyszała, jak Guidoodetchnął.Po kilkunastu minutach oboje wrócili do domu. Kosze i słoiki były opróżnione, wokół leżały porozrzucane ubrania ipościel.Guido i Tessa stali twarzami do siebie, ze splecionymi palcami.Jego wargi błądziły po jej ustach i brwiach.Rozpiął jej bluzkę i przesunąłdłońmi po ciepłej skórze.Ponad dziesięć lat minęło od czasu, kiedy po raz pierwszy kochali się wogrodzie Villa Millefiore.Ich uczucie trwało tak długo, lecz Tessapomyślała teraz, że nie zna Guida prawie wcale.Uczyła się go od nowa,odkrywając tajemnice jego ciała, smak skóry i ciepło dłoni.Uczyła się, co toznaczy być w idealnej harmonii z mężczyzną, zamykać oczy i wiedzieć, żerazem tworzą jedność.Pózniej zaczęła mówić:- Chcę opowiedzieć ci o moim synu.Nazywał się Angelo, AngeloFrederick Nicolson.Zawsze myślałam, że to bardzo długie nazwisko jak natakie maleństwo.Zginął w wypadku samochodowym.To była moja wina.Japrowadziłam auto.Czułam się tak, jakbym straciła część siebie.W ogóle niepamiętam dnia wypadku.Ludzie mówili mi potem, że była zła pogoda, asamochód wpadł w poślizg.Ciągle się boję, że tego dnia wsiadłam zakierownicę dla kaprysu, znudzona deszczem i tkwieniem w mieszkaniu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl