[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wrażenie było inne, niż się spodziewała, bardziej.bardziej.urzędowe,bo przecież na tablicy przyrządów miała przed sobą wszystkie wskazniki,których przeznaczenia jeszcze nie znała, ale zachwyt, ten zachwyt, októrym wiedziała, że czeka na nią niczym podarunek wiatru, składał się na to wrażenie bez wątpienia.- Powinniśmy zawrócić i lecieć do domu - powiedział Mac.-Przejmę stery, a ty trzymaj dłoń na drążku i stopy na pedałach, żebyśczuła, co robię.Freddy niechętnie ustąpiła.- De muszę mieć lat, żeby pilotować samolot bez pomocy?- Najpierw musisz się nauczyć, jak to robić.Jeszcze tego nie umiesz.Ale sama nie będziesz mogła latać, póki nie skończysz szesnastu lat.- Co! Kto tak powiedział?- Rząd.Przepisy.Cholerni głupcy.ja latałem sam, mając dwanaścielat.Ale to się działo w starych dobrych czasach.Jeszcze wcześniej, nasamym początku, nie było dwusterów.Siadałaś za sterami i musiałaślecieć sama, na łeb na szyję.- Czy to znaczy, że muszę czekać jeszcze cztery i pół roku? -jęknęłaFreddy.- Jak ja tak długo wytrzymam?- Nie masz wyboru.Możesz nauczyć się latać, ale nie możesz samabyć pilotem.- Cztery i pół roku - żałośnie powiedziała Freddy.- Chodzisz w szkole na warsztaty?- Tam nie ma warsztatów - odparła ponuro.- Najlepiej zmień szkołę i idz do takiej, w której są.Od nich sięzaczyna.I od matematyki.Jesteś dobra z matmy?- Tak - drętwo wymamrotała Freddy.- Lepsza niż z resztyprzedmiotów.- To dobrze, tylko nie zawal sprawy.Jak można prowadzić nawigacjębez matematyki? A wierz albo nie, ale są ludzie, którzy nie pojmują jej za żadne skarby.- Jak moja siostra Delphine - odparła Freddy, nieco rozchmurzona.- Przynajmniej jedna z was nazywa się jak dziewczynka.Czy widziszstąd lotnisko, Freddy?- Oczywiście.- Zmrużonymi oczami spojrzała w słońce i wskazaładokładne położenie prawie niewidocznego punktu bardzo daleko, na dniedoliny San Fernando.- Widzę je co najmniej od minuty.- Hmm.- Terence McGuire pomyślał, że wie, gdzie jest lotnisko, bozawsze było w tym samym miejscu, ale nie dałby złamanego miedziaka zato, że wypatrzy je ktoś będący pierwszy raz w powietrzu.On sam zobaczyłje dopiero przed chwilą.Ten dzieciak miał dobry wzrok.Lepszy niż dobry.- Powiedz, Freddy, co czujesz - poprosił, podchodząc do lądowania.- Co masz na myśli?- Jak teraz odczuwasz samolot?Zdezorientowana Freddy siedziała spokojnie, jakby chciała usłyszećobjawienie niebios, samolot tymczasem zbliżał się szybko do pasa, z każdąsekundą lecąc coraz niżej.- Jakby chciał wylądować - wykrzyknęła podniecona dziewczynka.-On chce wylądować, całkiem sam!- Słusznie, a skąd wiesz?- Czuję.Naprawdę czuję, Mac.- Gdzie?- W.na moim siedzeniu.- Czujesz, że fotel ucieka spod ciebie, a spódnica unosi się w górę?- Właśnie.- Czyli prawidłowo, tak powinnaś to czuć.Następnym razem przyjdz na loty w spodniach.- Posadził samolot na ziemi i kołował przed hangarszkoły.Paul rzucił się na wysiadających, bliski furii.- Czy wiecie, że nie było was przez godzinę! Niewiarygodne!Odchodziłem od zmysłów! Do diabła, McGuire, gdzie pan ma rozum?- Powoli.Lekcja trwa godzinę.Przylecieliśmy mniej więcej trzyminuty za wcześnie.- Lekcja? - powiedział Paul nie dowierzając.- Prosiłem, żeby zabrałpan Freddy na krótki lot.Nigdy nie mówiłem o lekcji.Terence McGuire spojrzał na Freddy, która odwzajemniła spojrzenie,patrząc na niego, McGuire teraz to wiedział, oczami będącymi w staniesięgnąć wzrokiem za granicę możliwości.Usta dziewczynki ułożyły się wpewną, dumną linię zdradzającą, że ich właścicielka wie, iż ciężkozawiniła kłamstwem, ale występek wart był tego grzechu.- Bardzo przepraszam.Przysiągłbym, że prosił mnie pan o lekcję dlaFreddy - powiedział pilot.- Proszę wybaczyć nieporozumienie.Naprawdęnie chciałem wystawić na próbę pana nerwów.Wszystko powinnokosztować sześć dolarów, cztery za wynajęcie samolotu i dwa za lekcję,ale niech będą cztery, skoro chodziło po prostu o krótki lot.Aha,powinienem przynieść dziennik pokładowy dla tej pannicy.Pospieszył do kantorku, znalazł dokument i wróciwszy, staranniedokonał pierwszego wpisu.- Tutaj podpisz, Freddy.I schowaj dziennik w bezpiecznym miejscu,nie zgub go.- Nie zgubię - Freddy westchnęła głośno, twarz promieniała jejwdzięcznością.- Na pewno nie zgubię.I na pewno jeszcze przyjdę, Mac.Nie wiem kiedy, ale najszybciej jak będę mogła. - Nie doceniasz mnie, mała.Nigdy w to nie wątpiłem.Ani przezchwilę.Cześć, Freddy.- Cześć, Mac. 7W Szampanii królowało lato, był rok 1933.Na tarasie zamkuValmont wicehrabia Jean-Luc i wicehrabina Anette de Lancel witali Paulai Eve, którzy po raz pierwszy przyjechali w odwiedziny z córkami.Zgodnie z tradycją, pani zamku napełniała kieliszki do pierwszego toastuprzy każdej wizycie gości w Valmont, tego dnia zaś nastała chwila, mającanie tylko uczuciową lub symboliczną wartość.- Freddy oczywiście dorosła już do szampana - powiedziała babkaAnette - szczególnie przy tak uroczystej okazji.- I nalała trzynastoletniejdziewczynce do pełna, tak samo jak innym.Pijąc szampana, Paul uświadomił sobie, jak bardzo brakowało muValmont, jak bardzo musiał uważać, by nie myśleć o domu swegodzieciństwa.Prawie udało mu się wymazać z pamięci to nie znane zżadnego innego miejsca namacalne wrażenie harmonijnego zespoleniaziemi i jej owoców, poczucie niewidzialnej więzi doznawanej takintensywnie, że niemal fizycznie.Dostatek, beztroska i niespotykanagościnność tchnęły z każdego grama powietrza w Szampanii.%7ładen oceannie obudził w Paulu takiego poczucia przekraczania własnych ograniczeńfizycznych i psychicznych jak leniwe, bezkresne morze winorośli.Nadkażdą z winnic w porze zbiorów powiewała czerwono-niebieska flagaLancelów, podobnie jak nad winnicami Pommery biała, a nad VeuveClicot żółta.Paul z dumą patrzył na Eve, Delphine i Freddy, siedzące wsłonecznym świetle.Wszyscy czworo właśnie przyjechali samochodem zParyża.Jazda zajęła im niecałe dwie godziny.Dwa tygodnie temu opuścilipociągiem Los Angeles, przemierzyli całe Stany Zjednoczone i statkiem transoceanicznym wypłynęli do Francji.Paul dostał bowiemdwumiesięczny urlop i uznał, że nadszedł czas, by w końcu przywiezćżonę oraz dziewczęta do rodzinnej siedziby Lancelów, której nigdy niewidziały.Kwitnienie winorośli, rozsiewających zapach niczym kwiatypassiflory, trwało dwa i pół tygodnia.Wczesny czerwiec był na szczęściewolny od groznych wiosennych przymrozków, zapylanie kwiatów trwałow idealnym cieple, przy właściwej wilgotności powietrza i umiarkowanymwietrze, o który zawsze modlą się właściciele winnic; teraz nastał czaswzrostu gron w dolinie ciągnącej się u stóp zamku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl