[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podjęładecyzję i zapukała do drzwi.- Kto tam? - rozległ się stłumiony głos Delphine.- Babcia, kochanie.Czy mogę ci w czymś pomóc?- Nie, dziękuję bardzo.Nic mi nie jest.- Kochanie, coś ci jednak musi być.Wpuść mnie, proszę.Delphine osuszyła oczy małą chusteczką, westchnęła i otworzyładrzwi przed madame de Lancel, która wsunęła się do pokoju i stanęła jakwryta na widok dywanu pokrytego jedwabistą, delikatną, drogocenną masąmigotliwych długich sukni.- Skąd to wszystko? - spytała zaskoczona.- Z Los Angeles.Moje wieczorowe stroje.popatrz, babciu, tylkopopatrz, jakie śliczne.jakie śliczne.- Delphine poddała się nowej faliłez, przyciskając do piersi białą futrzaną kurteczkę i kołysząc się tam i zpowrotem w napadzie żalu.Anette de Lancel objęła dziewczynę ipróbowała ją pocieszyć, głaszcząc jak małe dziecko, a jednocześnie wosłupieniu przyglądała się kolekcji wieczorowych strojów, o którejposiadanie nie podejrzewałaby nawet żadnej z paryskich dam.- Delphine,kochanie.czy w domu potrzebujesz tego wszystkiego?- O tak - szlochała Delphine.- Wszyscy potrzebują Mamy tylezabawy.tyle zabawy, babciu.- Przecież ty się musisz tutaj potwornie, aleto potwornie nudzić, kochanie.Nigdy nie przyszło mi to do głowy - Anettede Lancel zdrętwiała ze zgrozy uświadamiając sobie, że Delphineoderwano od życia, które najwyrazniej obfitowało w odpowiednią liczbęokazji do noszenia tylu wieczorowych strojów.Eve powinna jąprzynajmniej ostrzec.ale jak miło i taktownie ze strony Delphine.nieobudziła w nich najmniejszych podejrzeń, że się nudzi.- To nie dlatego.zupełnie nie.Po prostu brakuje mi przyjaciół.Niepowinnam płakać.Jesteście dla mnie tacy dobrzy - powiedziała, boleśniezwieszając śliczną główkę i budząc litość nieudanym uśmiechem.- Aatwobyć dla ciebie dobrym, kochanie, ale powinnam była pomyśleć, żepotrzebujesz towarzystwa w swoim wieku.Nie mogę sobie wybaczyć.Tyle że tutaj na wsi.młodzi ludzie.szczerze mówiąc, nie jestem pewna,czy takich znajdę Zatelefonuję do wszystkich znajomych i sprawdzę, możeich wnuki.Delphine, obiecuję ci, że zrobię, co będę mogła.- Dziękuję, babciu - powiedziała z wdzięcznością Delphine, posępniemyśląc o wnukach sąsiadów.- Ale to naprawdę nie ma znaczenia.Tylko.czy mogłabym dostać do pokoju jeszcze jedną szafę?- Ojej! Zaraz każę wstawić.Takie śliczne rzeczy na podłodze! -Anette de Lancel wyszła zaaferowana ciesząc się, iż może zrobić cośkonkretnego dla Delphine.A co do wnuków przyjaciół, również musi ichściągnąć.Latem na pewno jest po domach wielu odpowiednich chłopców idziewcząt.Zaalarmuje wszystkie rody w Szampanii, znajdzie ich i.i.wyda bal! Tak, bal dla młodych ludzi, bal nocy letniej, jaki rzadko, jeśli wogóle, widywano w Szampanii u szczytu winnego sezonu.* * *- Jean-Luc, już zupełnie nie wiem, co robić - skarżyła się Anette deLancel po dniu spędzonym przy telefonie.- Wnuki Chandonów pojechałydo Anglii, Lansonowie mają pięciu, wyobraz sobie tylko, pięciu wnuków,ale żadnego nie spodziewają się w domu w ciągu najbliższych tygodni,dzieci Roedererów są wszystkie w Normandii, wiesz przecież, że nic niepowstrzyma ich przed jazdą na kucach, pani Budin z Perrier-Jouet mówi,że jej syn jest niestety za młody, pani Bollinger ma dwóch bratanków, aleobaj są w podróży, wszyscy Ruinartowie siedzą w Bordeaux.Mamzaledwie cztery dziewczęta i dwóch chłopców, chociaż dzwoniłam dowszystkich znajomych.Do wszystkich!- Właściwym okresem na bal jest Boże Narodzenie - odparłwicehrabia de Lancel.- To wyjątkowo pomocna uwaga, Jean-Luc.- Anette, martwisz się bez powodu.Jeśli Delphine się nudzi, to niechsię nudzi.Pamiętaj, że nie my wpadliśmy na pomysł zaproszenia jej tu nalato.- Jak możesz mieć tak mało serca? Biedna dziewczyna, z tymiwszystkimi nadzwyczajnymi wieczorowymi kreacjami.mógłbyś sobieprzynajmniej wyobrazić rozrywki, do jakich jest przyzwyczajona.- Może było ich za dużo? Czy to nie dlatego Eve przysłała ją tutaj?Chciała dać córce trochę czasu na refleksję.Zdaje się, że pamiętam cośtakiego z listu.- Miała na refleksję sześć niczym nie zakłóconych tygodni.Muszę wydać dla niej przyjęcie, Jean-Luc, nawet jeśli nie uda sięzorganizować balu.Ale przy pięciu dziewczętach, wliczając w toDelphine, i dwóch chłopcach? Nie, to zupełnie niemożliwe.- Mogłabyś zaprosić same dziewczęta - podsunął wicehrabia.-Przecież chodzi przede wszystkim o to, żeby spotkała się z kimś w swoimwieku, prawda?- Zadziwiasz mnie, Jean-Luc, naprawdę zadziwiasz.Czyżbyś już niepamiętał niczego z lat młodości?- Tyle co i ty, ośmielę się powiedzieć.Oboje zbliżamy się doosiemdziesiątych urodzin.- Nie musisz mi o tym przypominać, Jean-Luc.Zresztą jestem odciebie o wiele młodsza.- O trzy lata i dwa miesiące.- Och, dlaczego ja za ciebie wyszłam?- Byłem najlepszą partią w okolicy.- To ja byłam najlepszą partią w okolicy.Czyżbyś zapomniał, ilearpentów winnic wniosłam w posagu? -Dwieście sześćdziesiąt.- Dwieście sześćdziesiąt jeden.- Jak zwykle masz świetną pamięć, kochana.W każdym razie przedobiadem dzwoniłem do Bruna.Obiecał mi, że przywiezie ze sobą młodychludzi, kiedy będziesz chciała.Odpowiednich młodych ludzi.Mamnadzieję, że zasłużyłem na pocałunek.- Bruno! Jak mogłam o nim nie pomyśleć?- Spojrzenie, moja najdroższa, spojrzenie jest tym, co odróżniamężczyznę od kobiety, szerokość spojrzenia, umiejętność wybiegnięciamyślą poza Szampanię, dostrzeganie możliwości szybkiego wykonaniaplanu.hej, Anette, wiesz przecież, że nie cierpię, kiedy rzuca się we mniepoduszką.Uspokój się, to nie te lata!* * *Goście z Paryża, którzy przyjechali na obiad wydany dla Delphine,zostali zaproszeni do spędzenia nocy w zamku.Brunowi towarzyszyłotrzech będących niezmiennie w dyspozycji przyjaciół, i z sześciu młodychludzi obecnych przy stole pięciu zakochało się w Delphine.Bruno musiałprzyznać, że jego amerykańska siostra przyrodnia niewątpliwie przysparzamu splendoru.Z owych pięciu najmocniej poraziło Guya Marchanta, któryjeszcze długo po zamknięciu za sobą drzwi sypialni siedział przy okniewpatrzony w księżycową noc, tak rozkojarzony przypływem miłości, żenawet nie rozluznił muszki ani nie zdjął butów.Nigdy nie było na świecie tak pięknej dziewczyny.I nigdy drugiejtakiej nie będzie.Czuł, że umrze, jeśli nie uda mu się spędzić z nią resztyżycia.Wstał i zaczął przechadzać się wielkimi krokami dookoła pokoju.Cokilka rund przystawał w tym samym miejscu przy oknie i patrzył nagwiazdy.Guy Marchant żywo, choć po amatorsku, interesował sięastronomią i w drodze do Valmont poczęstował Bruna filozoficznąrefleksją na temat względności kondycji świata, wyciągniętą z książkiangielskiego autora, sir Jamesa Hopwooda Jeansa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]