[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A, nieszczęśliwa Elżbieta moja! - zawołał w uniesieniu Marsupin.- Dzieckoniewinne w szponach takiej harpii.Co ją czeka?Moncaccio spuścił głowę, usta ścisnął, nie rzekł ani słowa pociechy.- Nie znacie - odezwał się po długim przestanku - królowej naszej.Nigdy dotądnic się jej oprzeć nie zdołało.Panowała, panuje, rządzi, kupuje ludzi lubstrachem ich łamie; na starość nie dopuści, aby jej dyktowano prawa.- Ale król stary chory jest i życie mu obiecują niedługie - rzekł Marsupin.- Będzie władała młodym.- Czary są, czary - szepnął zabobonny Włoch.- Nic innego!Moncaccio uśmiechnął się tylko.- Gdyby niczym innym nie mogła, pewnie, że i czarów by się użyć niezawahała - odezwał się.- Astrologowie patrzą dla niej w gwiazdy, aby chwilę pomyślną wyznaczyli,doktorowie przyprawują napoje, Brancaccio zbiera złoto, dla młodych irozpustnych ma swe dziewczęta, starego króla zmoże zawsze łzami i krzykiem;sług jej takich jak Gamrat i Kmita nie zbywa.Ruszył ramionami nie kończąc.- Tak - rzucił chmurno Marsupin - wszystko to waży, ale niech Bona strzeże sięzemsty króla rzymskiego i cesarza.W ich mocy jest za Elżbietę odpłacić, jeśliwłos z głowy jej spadnie.Nie odpowiadając na to, Moncaccio powtórnie kapelusz ujął i ruszył się zsiedzenia.- Męstwo wasze uwielbiać muszę - rzekł.- Wolałbym z pięciu zbójami narazmieć do czynienia niż z powietrzem, wśród którego wy siedzicie.Wbiegłemtylko do Krakowa, aby was ostrzec, a to, com tu widział, strachem mnieprzejęło.Na ostatek - dodał, mając się ku drzwiom - nie potrzebuję mówić, żeidąc do was, gardło moje stawiłem; dotrzymajcie mi tajemnicy!Marsupin podał rękę smutny.- Bądzcie spokojni - rzekł - wiecie, żem przecie człowieka sernego nie zdradził,choć mi królowa kijami groziła, a miałżebym wydać tego, co życie moje ocalił?!Znikł Moncaccio.Włoch chodził po izbie długo, nim się układł na spoczynek. Nazajutrz listy wysłał do Pragi, prosząc o nowego posła, co by go zastąpił, gdyżon już wyczerpał wszelkie środki dopomożenia młodej królowej.Pobyt w Krakowie stawał się ze dniem każdym mniej możliwym, tak ludziemarli strasznie, a ratunek przypadkowy, nieumiejętny, nie mógł szerzeniu sięmoru zapobiec.Jedynym środkiem skutecznym było rozbieganie się ludności,chronienie po lasach.Mór wprawdzie niekiedy się tym sposobem roznosił też,ale ustawał, gdy mu pastwy zabrakło.Opustoszało znacznie miasto, wyludniło się z uczniów, pozamykano szkoły, naratuszu, na zamku siedzieli tylko urzędnicy, a duchowieństwo zastępowało zcudowną rezygnacją, poświęceniem, gdziekolwiek brakło rodziny, opieki ipomocy.Pobożność też wzrosła, jak zwykle, gdy ciężka ręka losu ludzi dotyka, którzy wnieszczęściu dopiero wracają do Boga.W kilka dni potem chory jeszcze Marsupin, pożegnawszy Decjuszów na Woli iswoich kilku znajomych w Krakowie, zniknął z miasta nie opowiadając się, comiał uczynić z sobą.Niespokojna królowa Bona, która się nauczyła nie dowierzać mu i lękać sięczłowieka nie dającego się zastraszyć niczym, gdy jej doniesiono, że Marsupinwyjechał, a nikt nie wiedział dokąd, tym większą czujność nakazała, zawsze sięobawiając, aby nie wtargnął znowu.Nigdy może tak ściśle nie strzeżono młodej królowej, króla starego i biskupaMaciejowskiego, o którym Bona była przekonana, że Włochowi pomagał.Nie jedna ta troska nie dawała jej spoczywać.Król stary, około którego zdrowiachodziła z nadzwyczajną troskliwością, bo jego życie stanowiło o jejpanowaniu, pomimo starań lekarzy nie miał się dobrze.Zaledwie uspokojonycokolwiek sił odzyskał, najmniejsze znużenie, frasunek, zniecierpliwienie jewyczerpywało.Królowa, otaczając go strażą pilną, zapobiegała, aby wiadomości żadne niedochodziły do niego, tylko te, które przez nią były dopuszczone.Ale nadzorutego nie mogła rozciągać nad Maciejowskim, z zimną krwią, bez obawy, zpowagą duchownego spełniającym swe obowiązki, a króla nie odstępującym.Tego ani pozyskać, ani zastraszyć nie było można, a czytała w nim, że ją znał iże żaden krok jej nie uszedł baczności jego.Drugą przyczyną niepokoju dla Bony był syn.Wychowywany od dzieciństwatak, aby matkę miłować i słuchać jej tylko się nauczył, częstokroć na przekoręojcu, August aż do tej pory zależał od niej i szedł niewolniczo za jejwskazówkami.Nawet po ożenieniu triumfowała tym, iż go od żony młodej,pięknej, dobrej, mimo ojca, mimo ludzi, całego świata, potrafiła odciągnąć.Wyjazd na Litwę obmyślany troskliwie czynił ją jednak niespokojną.Zpoczątku listy syna były codzienne i poufne, z wolna dawała się w nich czućpewna emancypacja spod władzy matki, pewne zachcianki własnej woli, niecozobojętnienia. Drażliwa, podejrzywająca, nieufna, czytała w listach, wnioskowała z doniesieńmoże więcej, niż na pozór dozwalały; miała przeczucie, że August wyswobodzićsię zechce i że się ku żonie zwróci.Obawę tę potwierdziły listy rozpaczliweDżemmy i Bianki, ustne opowieści posłańców z Wilna.Odepchnięcie obojętne Włoszki, którą mu posłała królowa, obeszło ją jakosymptom grozny.Przestraszyła się wpływu panów litewskich, nowych ludzi,któż wie, może zwrotu ku Elżbiecie! Listy Bony pośpieszyły, nie okazującobawy, przypomnieć Augustowi jego zobowiązania względem matki i wszystkieofiary, jakie ona czyniła dla niego.Oczy Bony niespokojnie odtąd poczęły sięzwracać na Wilno.Na koniec, ostatnim niepokoju dla niej powodem była niepojęta, niezrozumiaładla niej Elżbieta.Tu wszelkie rachuby zwykłe okazywały się chybionymi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]