[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dosyć było niektórym z pań być przypuszczonymi doucałowania ręki i do widzenia oblicza.Ichmościów też duchownych,świeckich i wojskowych na pokojach Marii Ludwiki nie zbywałonigdy, cisnęli się wszyscy jako do dystrybutorki łask i istotniekrólowej.Wiedziano, że przez nią i do króla trafić byłonajbezpieczniej a najłatwiej.Na przyjęcie też w mieście i przez ziemian skarżyć się nie mogłaMaria Ludwika.Miasto po naradach i zasiągnionych wiadomościachwystąpiło z podarkiem przystojnym.Nie mogło wprawdzie jakGdańsk ofiarować kilka tysięcy pięknych, umyślnie odbitych monet,ale naczynia srebrne, pozłociste przydały się też skarbcowi królowejjejmości.Co dzień prawie zabawiano ją ogniami sztucznymi, które zWarszawy sprowadzony kunsztmistrz wyprawiał.Czas schodził dosyćprzyjemnie.Podkanclerzy pod pozorem spraw jakichś pozostał na pokojach, aż sięwszyscy oddalili.Szło mu o to, ażeby królową zawiadomił oszczęśliwych swych łowach.Wiedział, że bądz co bądz, zawsze ją tocokolwiek zniechęci i odstręczy od króla.Obrócił w żartobliwysposób swoje oskarżenie. Goniłem dziś za królem jegomościa w pole odezwał się lustrował pułki, alem się przypóznił, a król pośpieszył na innąlustracją.Rozśmiał się, Maria Ludwika ciekawie się zwróciła ku niemu. Pojechał zawczasu swe dawne znajomości odwiedzać ciągnąłdalej Radziejowski. Znalazłem go jakimś instynktem u Sapieżyny,ale on tam nie jej szukał.Zatrzymał się nieco.Królowa słuchała ciekawie. Znajdowała się tam żona moja mówił dalej Radziejowski.Wczoraj razem były u Waszej Królewskiej Mości, gdzie król się zżoną moją zmówić musiał, gdzie się spotkać mogą bezpieczniej napoufałą rozmowę, to jest na to, aby się ona przeciwko mojej tyraniiskarżyła.Jakoż przydybałem ich oboje, samych, bo Sapieżyna niechciała snadz czułym zwierzeniom przeszkadzać.Począł śmiać się podkanclerzy, chociaż widział, jak surowozmarszczyła się królowa i usta zacięła.Nie wdała się jednak ani wrozpytywania, ani w dłuższą o tym rozmowę, zwróciła się ku czemuinnemu.Podkanclerzyna przez cały ten dzień pozostała u siebie, sposobiąc siędo tego, co ją od męża czekało wieczorem.Tymczasem Radziejowski,który z Dębickim miał do czynienia wiele, powrócił tak pózno w noc,iż żona go już nie widziała.Następnego zaś dnia rano przywitał ją,wcale już ani napomykając o spotkaniu u Sapieżyny i nie czyniącwymówek, ani szydząc i doskwierając, czego się spodziewała.Czy towypłynęło z rachuby, czy z lekceważenia, poznać nie mogłapodkanclerzyna, lecz była mężowi nieledwie wdzięczną, że ją wpokoju pozostawił.Wypadek ten zamiast pogorszyć stosunkipomiędzy małżeństwem, prawie przeciwnie, uczynił je znośniejszymi.Podkanclerzyna oddychała swobodniej, Radziejowski zaś tak sięzdawał jakimiś ważnymi sprawami ciągle zajętym niezmiernie, iż napozór żonę zaniedbywał.Wszystko to u niego tak było umiejętnieułożone, że chodów jego trudno się było dobadać.Mniej nawet wLublinie królowi samemu prezencją swą się naprzykrzał, gdyż wtowarzystwie Dębickiego obchodził różne kółka wojskowe i ziemian,siejąc tam potrzebne na przyszłość ziarna, które pózniej wschodzącepielęgnować miano.KONIEC TOMU DRUGIEGOTOM TRZECIRozdział ICodziennie prawie przynoszono języka, a wiadomości te, których królbył żądnym, niecierpliwiły go coraz mocniej.Rad chciał już ciągnąćdalej ku Konstantynowu, ale pułki powoli się jeszcze ściągały, askargi dochodzące zewsząd przekonywały, że żołnierz swawolny podrodze się łupiestwem zabawiał, wcale nie śpiesząc do obozu.Niekiedy od kozactwa zalatywało coś takiego, co zaboleć musiało, naprzykład, gdy chanowi tatarskiemu kładziono w usta te słowa, że muwięcej szło o przyjazń jednego prostego Kozaka spod Chmiela niż ozgodę z królem polskim.Przyprowadzono tu pochwytanych jeńców zluznego kozactwa i z Tatarów, co się zapędziwszy za daleko, w ręceoddziałów polskich powpadali.Ci prawie zgodnie powtarzali, żeChmiel siły swe podzielił, że szedł przeciwko królowi i że orda zogromnymi tłumami ciągnęła za nim znowu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]