[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. A co to was boli? podchwycił Jermoła przypominając sobie dawne swe powsi leki może bym ja co poradził? powiedzcie? Nie wiem: szczęka czy ząb.Poczęło się od jednego pruchniawego zęba, ateraz poszło po twarzy i głowie, że cała rwie i swędzi. A nie próbowaliście choć przykrego, ale skutecznego lekarstwa: wykurzyćlulkę mchu dębowego? Ot, nie. Tylko ten mech potrzeba umieć wybierać rzekł Jermoła a jest u wasdębina?Pełne podwórko.Jermoła zaraz się ruszył szukać, znalazł łatwo przygarść porostu, osuszył,oczyścił z wiórek kory i lulkę nałożył biednemu Sydorowi.Zapalono ją: smródprzykry rozszedł się po izbie, aż Naścia kichać zaczęła; ale czy skutkiem tegolekarstwa, czy innego usposobienia, ulżyło zaraz mężowi i nie mogli się staremuoddziękować.Gęba tylko mu puchnąć zaczęła, ale choroba się przesiliła. Już niech sobie puchnie rzekł Sydor aby nie bolało, bom myślał się naścianę drapać.Tym mchem zyskał sobie przyjaciela Jermoła: dano mu okienko, przygarśćtrzasek do pieca, łuczynkę na podpał.Naścia nakarmiła go jeszcze i wetknęłagarnuszek strawy na jutro, a szczęśliwy Jermoła poszedł przez przełaz na nowąsadybę.Nic nie ma smutniejszego nad pustkę po człowieku: każda wieje śmiercią itrupem.Chata Prokopa już opuszczona od kilku miesięcy, wszędzie pleśnią igrzybami porastać zaczynała: w szczelinach jej ziarna traw i zboża zabłąkane,puszczały żółte, blade, pozbawione światła: wyciekłe porostki; wilgoć sączyłasię ze ścian, tok okrywały mchy siwe, a niezliczone robactwo królowało już wruinie.Ale dla Jermoły wszystko się to wydało dobrym, i radę dać sobie umiał,ożywiony zbliżeniem do swego dziecięcia, pokrzepiony nadzieją widzenia go.Założył okno, rozpalił ognia, wymiótł, wytarł, drzwi otworzył i dwie ławy jakotako zestawiwszy do kupy, podesławszy worki, położył się na nich spocząć podniu długiej i ciężkiej lasowej a piasczystej drogi.Nazajutrz cały dzień spędził w chacie krzątając się około oporządzenia izby,trochę Naści podpomógł w ogródku, a pod wieczór dobrze znając dwór i ogród,na wszelki wypadek pociągnął drogą ku niemu.Wybrał się już o póznymzmierzchu, ażeby go nie poznano, i nie zawrócił do ganku, gdzie tyle razyniegościnnie był przyjęty, ale poza sadami ścieżką wlókł się powoli w odzieniużebraczym.Drożyna ta wiodła, okrążając zabudowania, na drugą stronęogródka, z której widać było ulicę wyprostowaną, dwór i na przestrzał miejsce,gdzie się najczęściej Radionek przechadzał.Puszczano go tu samego, bo sad byłoczęstokolony, niewielki, a dziecko wyjść dalej z niego nie mogło.Ale dniatego pusto było w ogrodzie, i Jermoła patrząc przez szczeliny częstokołu,nikogo nie zobaczył prócz ogrodniczka.Zwieciło się w okienku Radionka: na toświatło popatrzał stary, westchnął i nazad powrócił.Jakoś mu przecie lżej się zrobiło na sercu, gdy się uczuł bliżej dziecka igotowym przyjść mu w pomoc; zakrzątnął się koło gospodarstwa, przekąsił ispać się położył prawie wesoło.Naścia nie zapomniała o jego wieczerzy: znalazłna piecu garnuszek starannie przykryty, pełen kaszy, której by i na dwa dni staćmogło.Nazajutrz tak samo dzień przepędził i bez przerwy co dzień chodził Jermoła dodworu, aż wreszcie udało mu się Radionka spotkać przechodzącego uliczką podczęstokołem.Nie wytrzymał, syknął na niego, a chłopak jak wryty sięzatrzymał. Radionku zawołał Jermoła na miłosierdzie Boże, przyjdz do mnie ipowiedz choć słowo.Na ten głos tak znajomy, choć stłumiony i cichy, chłopak wzdrygnął się,poskoczył i jednym rzutem był już na płocie. A! ojcze! to ty! co tu robicie?! Cicho! cicho! nie wydaj mnie.Przyszedłem dla ciebie. Dawno? Dni kilka. Gdzie siedzisz? W pustce po starym Prokopie.O! nie wydawaj mnie: będziemy widywaćsię co wieczora.ale bądz ostrożny synku.Radionek pokraśniał, zawrzał; ale wtem ktoś nadszedł, głos dał się słyszeć wogródku: stary znikł zaraz, a Julek udał, że po gniazdo wdrapał się naogrodzenie.Zganiono mu niebezpieczne wdzieranie się na wyżynę i odprowadzono dodomu, obawiając się padającej już rosy; nikt jednak nie postrzegł zmiany, jakazaszła w dziecięciu: Radionek nie spał noc całą.Nazajutrz nie było zabawy, tylko w ogródku.Wieczorem znowu przydybałJermoła, znalezli miejsce gdzie się częstokół rozszedł, i wygodniej pomówić zsobą mogli.Ale krótką chwilę trwała ta rozmowa: stary odszedł z niejpomieszany i niespokojny.Serce jego było szczęśliwe, ale walczyło zsumieniem.Radionek prosił i zaklinał, aby go zabrał z sobą i z nim razemdaleko od Małyczek uciekał: tak mu tu życie nieznośnym się stało.Co dzień więcej na przybyłego brata przelewała się wszystka miłośćrodzicielska.Julek przestał być dla nich ulubieńcem, stał się prawie zawadą inatrętem; wyrzucano mu jego smutek, milczenie, chorobę, nazywano szyderskochłopskim dzieckiem.Nie brakło mu wprawdzie nic prócz serca, ale przywykły do starego ojca swego,najmniej umiał znieść ten niedostatek. Jakże ja ciebie zabrać mogę? mówił mu stary wszak to są rodzice twoi:powiedzą, żem cię ukradł.Tyś przywykł u nich do wygód, jak ja ci wystarczę?gdzie się skryjemy oba? Dogonią nas i znajdą, a wówczas twoja i moja pogorszysię dola.Ale dziecię miało odpowiedz na wszystko, a Jermoła słabnął.Rodzice niekochali jak ojciec przybrany, on tu żyć nie mógł: wygód nie potrzebował, bo zaprzysmak odkradał sługom chleb razowy, żeby sobie młode lata przypomnieć,za co go karano i naganiano niemal co dzień. Skryć się odpierał Radionek było łatwo idąc gdzieś daleko, daleko, w strony nieznane.Byle siermiężka ijakie takie okrycie, któżby go poznał?Na pierwszą tę myśl rzuconą otworzyła się, uśmiechnęła dusza Jermoły, alewkrótce zasmucił się niepodobieństwem wykonania jej, niepokojem sumienia.Anużby go w drodze tej śmierć gdzie zaskoczyła, i dziecię samo zostało bezopieki? Godziłoż się je wyrywać lepszemu losowi? Stary wyrzucał już samsobie że przyszedł, podrażnił Radionka, i namyślał się uciekać ze wsi, abydłużej na tę próbę nie być wystawionym.Chciał to wykonać prędko, czuł bowiem, że Radionek coraz silniejszy wpływwywiera na niego; ale wieczorem, gdy przyszedł pod ogródek, musiał go wydaćczy głos drżący i łez pełny, czy nieostrożne jakieś słowo: chłopiec bowiemmilcząco się z nim rozstał, ale jakby z stałem jakimś postanowieniem.Ledwie wróciwszy do chaty, począł się zaraz nocą wybierać biedny włóczęga, iprzy świetle łuczywa sakwy swoje pakował, gdy drzwi powoli się otworzyły, iwyrostek w siermiędze wpadł do izby.Nie poznał go zrazu stary po tej odzieży,ale czegoś mu serce zabiło: był to Radionek przebrany w suknię odkradzionąparobczakowi z folwarku.Piastun na widok jego przelękniony załamał ręce idrżeć począł cały. Nie bójcie się, to ja! idę z wami! krzyknął rzucając mu się na szyję prędzej, prędzej, dopóki się nie postrzegą, żem uciekł.W torby nabierzciechleba, pójdziemy głęboko w lasy, a jutro już nas nie dogonią! Gdzieś dalekoznajdziemy chatę, dobrych ludzi, brzeg rzeki, dołek gliny, i znów zaśpiewamylepiąc garnki, ojcze drogi!Staremu mowy i tchu brakło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]