[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Musiał ich ktoświdzieć! Kombinezony porzucili na dworcu. Musieli więc je zdjąć dopiero na dworcu albo nieść w rękach. Przeczeszemy każdego kelnerzynę, sprzątacza, pomywacza z restauracji przyStawowej zapalił się Szerszeń. I grajków, mima i towarzystwo rasta dodał Meyer. Jak będzie trzeba, wszystkich ich zbadam pod kątem DNA. Stary nie będzie zachwycony tym pomysłem. zaśmiał się Meyer. Pierdolić Starego.Słuchaj. zawiesił głos podinspektor. Skoro to nie Schmidtbył celem.To może w tym mieszkaniu jest coś, czego oni szukali.Może. Na przykład co? Masz jakieś hipotezy? Tak odparł Szerszeń.Zniżył glos do szeptu, co zaintrygowało Meyera. Dwu-dzie-sto-do-la-rów-ka. powoli wyartykułował podinspektor.Ale Meyer zamiast zażądaćodpowiedzi zbył go zniecierpliwiony: Waldek, masz jeszcze jakieś pytania do profilu? Nie?To kończymy.Zadzwonię potem.Zanim Szerszeń zdążył cokolwiek odpowiedzieć, psycholog wyłączył komórkę iszybkim krokiem ruszył do sali wykładowej na prezentację słynnego amerykańskiegoprofilera Dana Korema.13 maja wtorekPodinspektor Szerszeń działał na najwyższych obrotach.Na wielogodzinne przesłuchiwaniekolejnych silnorękich pozwalał mu fakt, że wciąż spał w komendzie.Zofia nie wybaczyła mujeszcze, że dopuścił do uśmiercenia jej ukochanego Fafisa, i nie chciała go widzieć, zanim nieusłyszy przeprosin.Mimo to każdego dnia przysyłała mu domowy obiad z trzech dań, którySzerszeń zjadał do ostatniego kęsa, a brudne słoiki i pudełka próżniowe ustawiał pod ścianąjak baranki.Kiedy tylko żona pojawiała się w komendzie z nową dostawą jedzenia, dyżurnydzwonił do niego, czy podinspektor zamierza zejść, lecz ten za każdym razem odmawiał.Wiedział, że gdyby zszedł na dół, Zofia zaczęłaby go namawiać do powrotu do domu i byłbyzmuszony wypowiedzieć magiczne słowo przepraszam.Tymczasem on nie chciał siękorzyć.Nie pozwalała mu na to jego męska duma.Dziś jednak wstał tak połamany, że bolałygo wszystkie gnaty.Co gorsza, reumatyzm też zaczął dawać mu się we znaki. Dość tego postanowił. Jeśli dziś Zofia przyniesie rybę, wrócimy do domu razem.Około południa spakował wędkarski plecak i zwinął karimatę.Zapakował słoiki dowielkiej torby z Ikei i z niecierpliwością wypatrywał żony przez okno.Sprawa śmieciowego króla wciąż była nierozwiązana.Sasza i Bajgiel, mimowielokrotnych przesłuchań, wciąż przyznawali się jedynie do włamania do mieszkaniaJohanna Schmidta, a nie do zabójstwa.Szerszeń po rozmowie z Meyerem zaprzestał dalszego maglowania złodziei.Z niechęcią musiał przyznać, że sprawcy włamania do domuSchmidta i jego zabójcy niekoniecznie muszą być tymi samymi ludzmi.Tak w każdym raziewynikało z profilu.Podinspektor nie wiedział, jak wybrnąć z impasu.Tymczasem komendantna odprawie zażądał raportu w postępach śledztwa. Dajcie mi coś, cokolwiek.Mam dosyć tej bryndzy rzucił mu dziś rano pod koniecodprawy. Ale. zaczął Szerszeń.Chciał właśnie wyjaśnić, że ekspertyza Meyera rzuciłacałkiem nowe światło na sprawę i musi ją właściwie rozpocząć od nowa, lecz komendant niedał mu dokończyć. Muszę coś dać na żer społeczeństwu.Znajdz mi cokolwiek.Masz czas do jutra oświadczył, po czym opuścił salę konferencyjną. Tak jest zdążył odpowiedzieć podinspektor, lecz takie postawienie sprawyzdenerwowało go jeszcze bardziej. Co głupiemu po koronkach, skoro mówi, że to same dziury mruknął, wpatrując sięw otwarte drzwi.Pozostali uczestnicy odprawy powoli rozchodzili się do swoichobowiązków.Nikt na niego nie patrzył ani nie zwrócił uwagi na żart Szerszenia.Milczeli, apodinspektor wiedział, że myślą tylko o tym, by nie znalezć się przypadkiem w takiej sytuacjijak on teraz. Czy ja tu wywczas mam? dodał głośniej sam do siebie, bo sala już świeciłapustkami, po czym zniechęcony ruszył do swojego gabinetu, by po raz kolejny analizowaćakta Schmidta.Dziś jednak nie miał głowy do tego śledztwa.Zerknął na zegarek, a potem raz jeszcze na spakowany bagaż.Uznał, że ma jeszczechwilę do przyjścia żony, więc wyciągnął stare akta zabójstwa Troplowitza oraz opinięMeyera na temat zeznań Poloczka i na czystej kartce notował swoje wnioski. Skoro kluczem jest Kaiserhof, a Schmidt miał niefart pojawić się w kamienicy wnieodpowiednim czasie i miejscu, to zabójcy mogli czyhać tylko na właścicieli budynku.Celem miała być więc Poniatowska albo jej zniewieściały mężulek założył. Ale dlaczego?Po co chcieliby ich zabić? Może chodziło o dwudziestodolarówkę? Nigdy jej nie znaleziono.Może do dziś jest w kamienicy.Tylko, do cholery, dlaczego ktoś chciałby zabić dla jakiejś,nawet najstarszej monety? I dlaczego akurat teraz, kiedy Schmidt wyprowadza się od Klaudiii postanawia zamknąć firmę zastanawiał się na głos.Oparł głowę o dłonie i potarł czoło.Sprawdził godzinę.Minęła 13.00, Zofii wciąż nie było.Szerszeń już nie potrafił skupić się napracy, wciąż zerkał na zegarek.Rano po odprawie planował powęszyć w Latawcu , jeszczeraz przycisnąć kelnerkę ze szpitalnego bufetu, lecz zamiast tego wpatrywał się w okno iczekał.Wiedział, że w ten sposób nie posunie śledztwa do przodu, lecz czuł, że musi siedziećw pracy kamieniem, bo w każdej chwili w komendzie może pojawić się Zofia.Spotkanie znią było dla niego teraz zdecydowanie ważniejsze. Co robisz? jego rozmyślania przerwała prokurator Rudy, która nieoczekiwaniepojawiła się w gabinecie.Szerszeń poderwał się z miejsca, jakby wyrwała go ze snu. Bój się Boga, dziewczyno! Ale żeś mnie wystraszyła. Ja? Ciebie? zdziwiła się Weronika. Przepraszam.Coś ty się nagle taki bojazliwyzrobił? Waldek, nie poznaję cię.Jej wzrok padł na słoiki stłoczone w wielkiej niebieskiej torbie. Otworzyłeś skład opakowań szklanych?Szerszeń spiorunował ją wzrokiem. %7łe co, proszę? A co to jest? wskazała na brudne naczynia.I zerkając na spakowany plecak: O,widzę, że wyjeżdżasz.Pogodziłeś się z Zofią?Szerszeń nie odpowiedział.Machnął tylko ręką i wcisnął spakowany tobołek podbiurko, a torbę ze słoikami przesunął pod okno
[ Pobierz całość w formacie PDF ]